<< Fallout New Vegas
Fallout New Vegas: Honest Hearts - recenzja
Fallout New Vegas

Drugi dodatek do Fallout: New Vegas czyli kilka słów o tym jak naciągnąć nowych graczy i wk**wić wyjadaczy serii.

Krótko po premierze w Polsce (bo oczywiście Polska po raz kolejny została potraktowana jako kraj trzeciego świata i dodatek wyszedł dużo później po światowej premierze, właściwie to w sieci już krążył ten dodatek z crackiem i pojawiły się próby amatorskich spolszczeń, a posiadacze steamowej wersji nadal nie mogli sobie pograć) postanowiłem dobrać się do najnowszego dodatku do Fallout: New Vegas. Podchodziłem do niego z pewną nutką niepewności którą miałem po poprzednim DLC Dead Money, ale jednak byłem pełen nadziei łudząc się, że może jednak Obsidian kierowany Bethesdą wyciągnie jakieś wnioski z poprzedniej porażki. Niestety, stara ekipa od kultowych części Fallouta dała dupy i tym razem wypuszczając co najwyżej kiepski dodatek który z powodzeniem mógłby być zwykłym zadaniem w podstawowej wersji gry. Dodatek jest krótki i nie wnosi wiele nowych rzeczy. Ja wiem, że takie czasy, że wydaje się dodatki które powinny być częścią podstawki, ale mimo wszystko mnie to irytuje. Gra podstawowa 99zł, do tego około 40zł za każdy dodatek to mała przesada. Ponarzekałem sobie już trochę to teraz czas przejść do właściwego powodu mojej irytacji.

Przechadzając się po Mojave łapiemy sygnał radiowy (już mogliby to zmienić bo robi się nudne, przecież to żaden problem zrobić NPC który podbiega z informacją, szczególnie że zastosowali już raz coś takiego i pomysł był idealny) że jest karawana która poszukuje dodatkowego członka. No to biegniemy pod jaskinie, okazuje się że idziemy do nowej lokacji, ale możemy ze sobą wziąć tylko 75 funtów ekwipunku, więc część musimy zostawić. Idziemy sobie, aż tu nagle wyskakuje banda dzikusów którą musimy pokonać i cudem udaje nam się przeżyć (albo i nie, ale w tym przypadku rozgrywka się kończy), po tym zajściu podbiega do nas jeden z mniej cywilizowanych ludzi i prowadzi nas do Grahama czyli Burning Mana. Trasa ta jest niejako tutorialem, ale jego jakość jest bardzo słaba. Po dojściu do Grahama zostajemy zapoznani z jego historią podczas zapętlonej, przeciętnej animacji, i chodzi mi tutaj o to, że skoro robią tylko animację to mogliby się bardziej postarać. Dostajemy od niego śmiesznie proste zadania polegające na dojściu do lokacji (podróż jest długa i nudna jak flaki z olejem, a nie da się jej ominąć), zabiciu kilku wrogów i zebraniu części. Ale koniec spoilerów, fabuła jest banalna, nie ma w niej nic odkrywczego, czego nie można by się doszukać w materiałach które zostały opublikowane w kanonie. Na newvegasnexus.com znajduje się wiele modów które są dłuższe, bogatsze, dodają dużo więcej nowych rzeczy, a jedyna różnica to brak mówionych dialogów.

Muszę się przestać znęcać nad fabułą, a raczej jej zalążkiem, bo jeśli się postarać przynajmniej tak jak w dodatkach do Neverwinter Nights, to z tej historii można by było zrobić kawał dobrej gry... Cholera, znowu zaczynam, ale to temu, że fabuła tutaj naprawdę kuleje i nie da się jej nie mieszać z błotem. Przejdźmy do broni, która zostaje dodana w tym DLC. Jak to już Bethesda nas przyzwyczaiła - nie ma rewelacji, ba nie ma nawet przyzwoitego poziomu! Dostajemy kilka rodzajów nowej broni, ale większość to modyfikacje albo odświeżone modele znane z Fallout 3 albo Nowego Vegas. Do naszej dyspozycji oddano pistolety i pistolety maszynowe .45 (czy to faktycznie takie popularne? Przecież to nie ma siły ogniowej), kilka rodzajów tomahawków, rękawicę wspomaganą i łapę yao-guai. Czyli znowu panowie się nie postarali żeby uraczyć gracza czymś co go porwie. Cóż, kicha, ale dajcie mi szansę się pastwić nad dodatkiem dalej, nie odbierajcie mi tej radości z kopania kulejącego.

Kopiąc dalej przechodzę do przeciwników, którzy są na cholernie nierównym poziomie. Z jednej strony pojawiają się Yao-Guai, przed którymi albo spie**alasz albo musisz mieć pewność, że masz kilka zapasowych broni. Z drugiej strony odświeżone mantisy z podstawowej części i ród plemienny. No właśnie, oni to jakieś terminatory, można w nich walić seriami a oni stoją i jakby im nic nie było. Dodatek obrywa kolejne minusy za nierówny poziom trudności. Co jak co ale ludzie biegający z gołymi klatami, nawet jak się szprycują, to nie mają takiej odporności na pociski z Gaussa. Postacie wrzucę do jednego wora z grafiką. A dlaczego? A temu, że wszystko to już widzieliśmy (po za spaloną mordą Grahama). Nie mamy tu wielkich dylematów moralnych. W całym DLC spotykamy tylko trzy w miarę wyraziste postacie, jednak ich historia jest porywająca jak obrady Sejmu. Właściwie to mógłbym przekleić tutaj mój podpunkt z recenzji Dead Money odnośnie do grafiki. Kilka nowych tekstur to zdecydowanie za mało.

Podsumowanie. O ile Dead Money miał jeszcze w miarę dobrą historię (nie wierzę że to powiedziałem, ale przy tym dodatku Martwa Forsa miała faktycznie dobrą fabułę), tak tutaj dostajemy to o czym wiedzieliśmy od początku, nie ma nic odkrywczego, od razu jesteśmy prowadzeni do głównej postaci w całym dodatku. Zamiast powoli rozwijającej się historii dostajemy mini-moda, który nie jest wart jednej czwartej swojej ceny. Dużo lepsze modyfikacje możemy z sieci pobrać całkowicie za darmo i zapewnią nam dłuższą rozrywkę niż marne 2,5 godziny.

Myślę że nikt się nie obrazi jak trochę naciągnę ocenę i wystawię 3/10.

© 2011 Zrecenzował Jan 'Nightmaster' Przeklasa

<< Fallout New Vegas