< POSTKULTURA | << FILMY
Geostorm

Plakat z filmu 'Geostorm' Geostorm
Produkcja: USA 2017
Reżyseria: Dean Devlin
Scenariusz: Dean Devlin, Paul Guyot
Obsada: Gerard Butler, Jim Sturgess, Abbie Cornish, Alexandra Maria Lara i inni
Zdjęcia: Roberto Schaefer
Muzyka: Lorne Balfe
Czas: 109 min.

W latach 90. XX wieku, w kinematografii pojawiły się komputerowe efekty graficzne. Twórcy dostali do rąk narzędzia pozwalające na realizację sugestywnych obrazów i wizji. A także na zmianę świata. Przynajmniej tak im się wydawało. Jednym z takich filmowców, który chciał “bawić i naprawiać” jest pochodzący z Niemiec reżyser i scenarzysta Roland Emmerich.

Razem z producentem i scenarzystą Deanem Devlinem, na przestrzeni kilkunastu lat nakręcił wiele kasowych i efektownych widowisk (z logiką nie zawsze było tam po drodze), w których poza efektami CGI, było też miejsce na polityczną poprawność, tolerancję, promocję odmienności i inne tego typu rzeczy. W końcu jednak Devlin postanowił sam zasiąść na fotelu reżysera i stworzyć coś, w czym nie będzie brał udział Emmerich. I tak powstał pogodokaliptyczny film Geostorm, tylko z pozoru nawiązujący do filmu Pojutrze (tu reżyserem był Emmerich, Devlina w obsadzie zabrakło).

Brak Emmericha na liście płac “okołoemmerichowego” filmu od razu czuć. Zniknął żenujący, politpoprawny humor, zjawiło się miejsce dla mocnej, męskiej relacji między braćmi, Jake’em i Maxem Lawsonem, głównymi bohaterami Geostorm. Można się tylko domyślać, czy wpływ na to miała obecność w ekipie producenckiej Jerrego Bruckheimera. Bo mimo katastroficznej oprawy oraz narracji w stylu "podajmy sobie ręce", w filmie wyraźnie widać wplecioną nić sensacyjnej rozgrywki, znanej właśnie z filmów za które odpowiadał Bruckheimer.

Geostorm łączy więc w sobie więc to, za co mimo wszystko można lubić filmy Emmericha, jak i to co znaleźć można w obrazach choćby Tony'ego Scotta, który nieraz współpracował z Bruckheimerem. Po serii naturalnych katastrof pogodowych, na forum ONZ zapada decyzja budowy orbitalnego systemu regulacji pogody. Za międzynarodowy projekt w większości odpowiadają Stany Zjednoczone i Chiny (taki znak czasów - Rosja nie liczy się już nawet w kinie). Przez parę lat to Amerykanie nim zarządzają, choć załogę stanowią naukowcy z wielu krajów. Zbliża się jednak moment przekazania systemu pod wspólną, wielonarodową kontrolę. Tymczasem zaczyna dochodzić do pierwszych awarii, które objawiają lokalnym, gwałtownym spadkiem temperatury lub wybuchami sieci gazowej, rozgrzanej do wysokiej temperatury.

Gdyby za film odpowiadał Emmerich, to, po pierwszych, katastroficznych momentach i wstępnym związaniu intrygi, pojawiłaby się typowa dla niego familijno-równościowa łopatologia, okraszona patriotycznymi grepsami. Devlin jednak chyba naprawdę zerkał w stronę filmów Bruckheimera, bo w tym kosmiczno-pogodowym widowisku umieszcza brudną intrygę polityczną. I to z samym prezydentem USA w roli głównej. Żeby nie było banalnie, bo wiadomo jaki prezydent Stanów Zjednoczonych jest dziś tym “złym”, to ten jest “demokratą” i ma latynoskie oblicze Andy’ego Garcii.

Film pędzi naprzód, wątki znane z sensacyjnego kina z Clintem Eastwoodem czy Denzelem Washingtonem, przeplatają się z tymi z Grawitacji czy nawet Marsjanina. I nawet wówczas, gdy na horyzoncie pojawia się “blask” Emmericha, całość ratuje wspomniana wcześniej braterska relacja bohaterów, wpasowana w ramy ogólnoświatowej, pogodowej zagłady.

Geostorm to film w stylu Rolanda Emmericha, nakręcony jednak bez jego odjazdów i mielizn. Dean Devlin lepiej rozłożył proporcje między katastrofą, sensacją i chwilami wytchnienia, a nawet humoru. I choć czuć, że gdyby jego reżyserem był np. Tony Scott, to ciężkość filmu (mimo fantastycznych założeń dotyczących regulacji pogody) mogłaby wtłaczać w fotel, to i tak trzeba się go mocno trzymać za poręcz. Brak ckliwych, rodzinnych roztkliwień, brak infantylnych bohaterów, brak ekopacyfistycznego pierdolamento sprawia, że Geostorm okazuje się zupełnie innym (i lepszym) filmem, niż mogłoby to wyglądać z jego zapowiedzi. A spędzone na nim 109 minut nie można uznać za stracone.

I to jest już argument, za tym że warto go obejrzeć.

© 2017 Marek 'Squonk' Rauchfleisch

< POSTKULTURA | << FILMY