< POSTKULTURA | << FILMY
Han Solo: Gwiezdne wojny - historie

Okładka filmu 'Han Solo: Gwiezdne wojny - historie' Han Solo: Gwiezdne wojny - historie
Produkcja: USA 2018
Reżyseria: Ron Howard
Scenariusz: Lawrence Kasdan, Jon Kasdan
Obsada: Alden Ehrenreich, Joonas Suotamo, Woody Harrelson, Emilia Clarke, Donald Glover, Thandie Newton, Phoebe Waller-Bridge, Paul Bettany i inni
Muzyka: John Powell
Zdjęcia: Bradford Young
Czas: 135 min.

Spin-off o postaci Hana Solo jest filmem, o który nie prosił prawdopodobnie nikt. I nie chodzi tu tylko o fakt, że wyłącznie Harrison Ford może powołać legendarnego szmuglera do życia. Ze wszystkich potencjalnych historii i pomysłów otrzymujemy film o postaci, która raczej swojego "Origin Story" nie powinna była dostać. Han Solo powinien mieć wokół siebie aurę legendy i tajemniczości, a filmy o jego genezie będą tylko ją umniejszać, dokładając dziesiątki problemów, zbędnych pytań i równie zbędnych odpowiedzi. Wchodząc na salę kinową ustawiłem swoje oczekiwania na optymistyczne, jednak przy tym raczej niskie. I dostałem starwarsowy odpowiednik Ant-Mana. Film, którego nie oczekiwałem i po którym wiele się nie spodziewałem - ale który w praniu wyszedł całkiem przyjemnie.

Dwugodzinna geneza najsłynniejszego szmuglera w galaktyce stanowi lekki i przyjemny miks filmu heist oraz westernu. Już od samego początku film zdaje się zrzucać jakiekolwiek iluzje wielkiej historii, godnej space opery - a zamiast tego oferuje nam popcornową przejażdżkę między planetami. Mniej Imperium i Rebelii, a więcej gangsterów, przemytników i renegatów. W teorii może się wydawać, że film przez to straci tożsamość Star Wars, i stanie się zwykłym produktem marketingowym z arbitralną naklejką Gwiezdnych Wojen. Do pewnego stopnia dla fana filmów może to być problem, ja jednak zawsze kochałem, kiedy gwiezdna saga zrywała z wielkimi wydarzeniami i chciała opowiedzieć bardziej lokalną historię.

Doskonałym przykładem może być tutaj Shadows of The Empire, tryptyk gra / książka / komiks, stworzony przez Georga Lucasa jako swoisty "Epizod 5.5". I dokładnie to samo wrażenie wyniosłem z Solo - do tego stopnia, że poważnie zacząłem zastanawiać się dlaczego to musiał być film o postaci Hana, zamiast właśnie quasi-adaptacji wcześniej wspomnianego Shadows of The Empire do Nowego Kanonu. Odpadłoby wtedy całe grono problemów, na jakie cierpi film - zbędność opowiadania historii Hana, problemy z dobraniem aktora, marny hype. Klimat, akcja, ogólne podejście do filmu można by zostawić takie jak są, bo to one stanowią główną jego siłę. Sekwencja lotu Sokołem jest bez dwóch zdań najlepsza od czasów Imperium kontratakuje, muzyka w znakomity sposób łączy oryginalne motywy Johna Williamsa z nowymi kawałkami, strzelaniny są ekscytujące i dobrze przeprowadzone - film potrafi odpowiednio zająć widza by nikt nie skupiał się na fakcie, że główny bohater filmu w niemal niczym nie przypomina bohatera oryginalnej trylogii.

To znaczy, trzeba oddać Aldenowi Ehrenreihowi sprawiedliwość - spisał się dobrze, i naprawdę lubiłem Hana od początku do końca seansu. Nad wszystkim jednak cały czas wisi fakt, że Harrison Ford jest Hanem Solo, a Han Solo jest Harrisonem Fordem. Nowy aktor daje radę w większości przypadków, jednak przez cały film mój umysł nie umiał go powiązać z oryginalnymi filmami w jakikolwiek sposób. Mój umysł poszedł więc na kompromis, i teraz są w "moim" świecie Star Wars dwie postacie - Han Solo, i Han "Solo". O wiele lepiej sprawuje się tutaj Donald Glover jako Lando Calrissian. Zwłaszcza w początkowych sekwencjach mamy pewność, że dokładnie taka mogła być postać grana przez Billy'ego Dee Williamsa w młodości. Zawsze stylowy, zawsze próżny, zawsze arogancki - ale posiadający też naturalną więź z Hanem która elegancko rozwija się w filmie od "rywali", aż po "kumplo-rywali".

Nierówną mieszanką są natomiast wszystkie postacie poboczne. Qi'ra, postać ukochanej - jest znakomita, i stanowi ona moim zdaniem jedną z mocniejszych stron filmu. Dobrze skrojona persona, która nie stanowi wyłącznie ekspozycji bądź obowiązkowej postaci kobiecej. "Obowiązkowość" dużo lepiej pasuje do przedstawionych w trailerach przemytników, którzy przygarniają Hana i Chewiego na Mimban. Woody Harrelson był świetny, jednak i jego partnerka, i małpowaty pilot - nie dość że stanowili absolutnie sztampowy worek stereotypów, to byli w filmie przez całych piętnaście minut. Oglądając ich na ekranie miałem zabawne skojarzenia z Czerwonymi Koszulami ze Star Treka, czy też typowym dla "Cop Drama" z lat 80 starszym policjantem, który "za tydzień przechodzi na emeryturę".

Nieco inny dylemat miałem w kwestii robota należącego do Lando - L3-37. Z jednej strony, jej prokomunistyczny tekst czy dwa stanowiły prawdziwy papier ścierny dla moich uszu, podobnie zresztą z okrzykiem małpującym Black Lives Matter. Z drugiej jednak - niektóre dialogi i ogólna chemia jej z Landem były naprawdę w porządku, dzięki czemu stawiam jej postać o wiele ponad miałkiego K-2 z Łotra Jeden.

Jednym elementem, który autentycznie mi się nie podobał, było obowiązkowe cameo. Wybaczcie mi wszyscy fani tego antybohatera-antagonisty - ale w Solo to po prostu nie miało sensu. Gdyby pojawił się tutaj Jabba, albo Boba Fett - super, idealnie dopasowany gościnny występ do filmu. Jednak pojawienie się tej postaci było po prostu niewypałem zarówno dla ogólnego klimatu filmu oraz wydarzeń jakich byliśmy świadkiem. Wiem, że to ma być zapowiedź do następnego Star Wars Story, jednak tego momentu w filmie po prostu nie kupiłem.

W sumie - miła zabawa. Być może najprzyjemniejszą ze wszystkich disneyowskich Star Wars. Zdecydowanie było tu najmniej denerwujących elementów, a w trakcie seansu nie miałem żadnego poczucia niesmaku. Jednak z drugiej strony nie ma też w Solo momentu który by mnie naprawdę zachwycił - może poza lotem Sokoła. Przez cały seans film jest jednostajnie dobry - bez żadnych skoków w górę, bez żadnych upadków w dół. Miła, lekka zabawa pełna emocjonujących pościgów i strzelanin. Może niekoniecznie polecam Wam wycieczkę do kina już-teraz-zaraz, jednak czy to przy okazji obejrzeć w kinie, czy to po premierze DVD - polecam dać Solo szansę. Nie jest to wybitny film, jednak w tej chwili stanowi jeden z moich ulubionych (nie mylić z "najlepszych") w całej sadze.

© 2018 Konrad 'Veskern' Ochniowski

< POSTKULTURA | << FILMY