Fikcja sumieniem nauki

Quo vadis, doctrinae? Quo vadis, figmentum?

Fikcja jest ewolucyjnie cenna, ponieważ pozwala na przeprowadzanie eksperymentów niskim kosztem w porównaniu do wydatków, które trzeba by ponieść w prawdziwym życiu.
Dennis Dutton

Fikcja sumieniem nauki

Telepaci i paskudni naukowcy... Gdy rzeczywistość była pierwsza.

13 kwietnia 1953 r. CIA rozpoczęła badania w ramach tajnego programu MKULTRA. Program, odtajniony pod naciskiem dziennikarzy i komisji śledczych (Prezydenta i Kongresu), zakładał badanie tych możliwości ludzkiego mózgu (i sterowania nim), które powszechnie uznaje się za paranaukę bądź casus przynależny nie nauce, lecz ezoteryce i zabobonowi. Swego rodzaju światopoglądowa schizofrenia, paradoks początku zimnej wojny, zakładała prawdopodobieństwo wielu zjawisk, które dziś uchodzą za mało prawdopodobne bądź niemożliwe, a jednocześnie, przy całej ekscytacji tematyką zagrożeń i niebezpiecznych wpływów (można tu mówić nawet o swoistej psychozie strachu, wywołanego choćby perspektywą wojny atomowej czy właśnie zdobyciem przez którąś ze stron totalnej psychologicznej władzy), ulegał daleko posuniętemu "scjentyzmowi"; wiele z tego, co "naukowe", łykano bezmyślnie, jak słodki cukierek, jednocześnie wizje całkiem spełnione lokując głęboko w trzewiach fikcji (nie spodziewano się choćby realnej rewolucji internetowej, telefonii komórkowej czy istnienia neuronów lustrzanych, jako czegoś, co za parę dekad wkroczy pod strzechy). Badano percepcję podprogową, wpływ narkotyków i środków psychoaktywnych na sterowność podmiotu badanego (a także jego własne możliwości), drogi manipulacji cudzym umysłem. Wcześniejsze projekty, BLUEBIRD i ARTICHOKE, poświęcone były sterowaniu pamięcią i hipnozie. Z grubsza można określić, że naukowcy zajmowali się tym, co od dawna gości w fantastyce naukowej: telepatią, psychotroniczną siostrą dawnej magii, należącej do nurtu baśniowego, ludowego; szeroko pojętym "wpływem" czy też "wglądem". Czynili to w odwiecznym celu: utrzymania kontroli nad rządem dusz.

Ta właśnie kontrola - nad duszą ludzką, nad człowiekiem i naturą - weszła na trwałe do kanonu motywów s-f, zazwyczaj jako jej mroczny pierwiastek, nieuchronnie prowadzący do kłopotów, niekiedy całego gatunku ludzkiego, na krawędź jego destrukcji - fenomen postapokaliptycznych wynurzeń wyrósł jako bękart "świetlanej przyszłości" i nienasyconego apetytu człowieka na władzę, dokarmiany odpadami z produkcji postępu. Zderzenie tych dwóch perspektyw - zachwytu i pesymistycznej trwogi - w połączeniu z teoriami spiskowymi, dało asumpt do prawdziwego rozkwitu wielu nurtom, gatunkom, podgatunkom i motywom (tu choćby fenomen strefy 51 i postaci obcego). Co jednak ważniejsze i znamienne - historia pokazała, jak bardzo fantastyka jest probierzem zarówno aktualnego nastroju, jak i tego, co może przynieść przyszłość. Utrwaliła lęki, zrodziła nowe, niektóre obłaskawiła. Przyniosła też trwałe dziedzictwo motywów, które, odmieniane i refigurowane, nie tracą na aktualności, a powtarzają się w okresowych trendach z niepokojącą regularnością. Zmienia się sztafaż, zmieniają się mody, zostaje esencja tematyki, którą na Schronie zwiemy "klimatyczną".

Drogi zagłady, ślady lęków, kierunki (anty)rozwoju

Bunt inteligentnych maszyn, perełek technologii przeciw ich twórcom; szaleństwo geniuszy i crackerów, pragnących władzy nad światem; nowoczesna broń doprowadzająca ludzkość do samozagłady... Mózgi neuronowe, androidy, miasta Molocha, zapętlone rzeczywistości: wirtualna i realna... Beznamiętne twarze mężczyzn i kobiet w białych kitlach, wymierzone czujnym wzrokiem w "dzikiego": człowieka naturalnego, wrażliwego i czującego. Oszustwo "systemu": państwa, korporacji, posępnego, fikcyjnego miasta, tworzącego przed obywatelami fasadę raju, za którym kryje się śmietnik. Mutacje, modyfikacje genetyczne, dokonywane bez umiaru, metodami despotycznymi i nieludzkimi; manipulacje przeszłością i przyszłością (sterowanie podróżami w czasie, alternatywnymi światami snów i wspomnień z jednej, człowiek zdigitalizowany i skopiowany z drugiej strony)... Wreszcie: nieodmienna i ta sama wojna, którą najlepiej wyraża maksyma ze znanej wszystkim gry. Różnorodne motywy stanowią surowiec i odprysk tego samego: przeciążenia cywilizacji jej dobrodziejstwami, które, wypaczone, przynoszą w końcu zgubę jej samej.

Dzieckiem fascynacji "fantastyką naiwną" z lat 50-tych, wyrosłą na zimnowojennym nawozie atomowych grzybów i strachu przed "wszędobylskim okiem wroga" (świetnie widocznym na plakatach propagandowych), jest Fallout - gra, wokół której zazębiły się pierwsze Schronowe zębatki. Jedna z kluczowych dla niej postaci to Mistrz (a. k. a Richard Grey): ofiara własnego, tragicznego w skutkach geniuszu, wybitny naukowiec i telepata, któremu w rozmowach z głównym bohaterem towarzyszą głosy wchłoniętych umysłów (pożerał bowiem nieudanych kandydatów do armii mutantów, nie znajdując dla nich lepszego zastosowania), potęgując makabryczną groteskowość sylwetki Mistrza. Wielość motywów-samograjów (katastrofa nuklearna, technologiczna zabawa w Boga, wszechobecne skażenie, zakazane eksperymenty na ludziach, supernowoczesna broń, mutacje i wirusy, zły naukowiec) została wymieszana w Falloucie nie tyle w doskonałych proporcjach, co przez doskonałych kucharzy z kuźni Black Isle. To właśnie dlatego, choć niektóre rozwiązania technologiczne muszą budzić uśmiech (wszechobecne ogniwo termojądrowe i prawdziwe arsenały broni w zniszczonych miastach, na wyciągniecie ręki), gra nie zestarzała się, doczekała kolejnych produkcji z serii i zdefiniowała gatunek (przynajmniej w ramach gałęzi postnuklearnej). To, co szczególnie znamienne, to powtarzające się na ustach fanów: "klimat", "nastrój", "charakter" - oddalające w gęsty cień wszelkie niedogodności przestarzałej już dziś grafiki FO 1 i FO 2.

Klimat, nastrój... Klimat rzeczywistego lęku, uchwycony mistrzowsko. Ciężka atmosfera i pytanie, co by było, gdyby... Pytanie, na które odpowiedzieć próbuje właśnie fantastyka (ściślej: fantastyka naukowa), fikcja. Inaczej sformułowane zabrzmiałoby: "A co się stanie, jeśli my, ludzie, przegniemy [godzillową na gruncie Schronowym] pałkę"?

Tu dochodzimy do punktu, w którym można równie dobrze wybałuszyć oczy na modłę znajomego każdemu "Ale o co chodzi?" (równie często w wersji "aae..oosssoo...choozii...", której jednak nie będę tu rozwijać), pytając, po co właściwie owe dywagacje, skoro motywy władzy i panowania - bo to panując i rządząc najłatwiej przeginać, mając do dyspozycji i pionki, i planszę, i asy w rękawie - zmieszane z ich niechlubnymi skutkami i podlane sosem "zawsze się udającej" epiki (czyli miłości, romansu i seksu oraz przemocy i walki) znane są od pradziejów twórczości i powtarzają nieomal wszędzie (w tym u Szekspira w najlepszym wydaniu; sceny, rzeknijmy szczerze, jak z telenoweli, podane w formie teatru wzorcowego, łączą elementy wysmakowany z pospolitym w kanoniczny model). Można powiedzieć, że owe motywy w fantastyce i jej bardziej refleksyjno-ponurych odłamach, uchodzących na Schronie za "klimaty", mają swoją specyfikę i na tym skończyć. Można? Można.

Nastrój, klimat... Ponura rzeczywistość science-fiction, postapokalipsy, dystopii, antyutopii, cyberpunku... Retrofuturystycznego Fallouta i współczesnej social-fiction. Czy to Huxley, Orwell, Wachowscy, Dick, Langelaan (a później Neumann i Cronenberg), Strugaccy, czy Charles Stross z przerażającym w swojej czystej, "szpitalnie" sterylnej wręcz - z uwagi na niełatwy język, terminologię i sam temat - antyutopii świata ludzi cyfrowych (tryptyk: Homary, Zmrok, Wyborca), czy Nancy Kress w zabawnej, mądrej i refleksyjnej miniaturze "Nano przybywa do Clifford Falls", czy znów telepatia i eksperymenty władz u Dukaja w "Czarnych Oceanach", eksperymenty ze snami, historią i bunkrami Wrocławia u Ziemiańskiego (zbiór "Zapach Szkła") - tam, gdzie postęp naukowy zbliża się do zabawy w Stwórcę-Kreatora i lekceważy etykę, tam dzieje się źle. Podkreślić należy, że jest etyka uniwersalna; zrozumiała niejako a priori przez każdego, katolika, ateistę czy buddystę; im bardziej nośne i znane dzieło zresztą, tym bardziej wypośrodkowana etyka, co nie odbiera jej słuszności. Czy jednak pewien zbiór środków i motywów oddziaływania na widza nie jest po prostu... No właśnie, zbiorem estetyki gatunku? Zwyczajnie? Bez misji wzbudzania dreszczu sumienia i pytania, co by było gdyby?

Szara Eminencja. W ślad za Królową Nauką

Fandomowa publicystyka, od lat swych pieluszkowych, toczy dyskurs z głównonurtową krytyką o "lekkość" branży. O to, czy i na ile fantastyka powinna być "poważna", refleksyjna, pobudzająca - jeśli nie do rachunku sumienia za ludzkość, bo nie każdy czytelnik taką aż wrażliwość posiada i nie każdy autor talent - to przynajmniej do zastanowienia. Trudno odmówić słuszności stwierdzeniu, że dobra proza powinna się przede wszystkim przyjemnie czytać, jako wciągająca i poruszająca opowieść, zaś dobry film - omotać nawet najbardziej obcykanego z nowinkami technologicznymi człowieka XXI wieku tak, by uwierzył w magię kina i nie powiedział w połowie: "Eee, takie efekty już widziałem, wiem jak to zrobili". Pomijając techniczne aspekty udanego dzieła (warsztat, czy to pisarza, czy reżysera, grę aktorów w filmie, kompozycję treści w książce), można się istotnie zastanawiać, jak to z tą fantastyką powinno być i skąd akurat roztrząsanie podobnego problemu. Otóż, fantastyka bardziej niż jakakolwiek inna fikcja (nawiasem mówiąc, fikcja, fiction, jest tu, zwłaszcza u Anglosasów, nawet lepszym określeniem twórczości nie do końca realistycznej, rozszerza bowiem regał o te półki i cudeńka, które można przypisać jednocześnie do głównego nurtu) przyjmuje na siebie rolę wieszcza-prognostyka losów ludzkości. Nawet fantasy, tu wyłączone nieco z dyskursu (choć nie do końca słusznie, bo nie musi być mało ambitną "kolejną książką o smokach", decyduje tu raczej priorytet dyskusji i, nie ukrywajmy, jej objętość na papierze-monitorze) potrafi ukazać alternatywę losów naszych, ludzi realnych i współczesnych tak, by dać nam do myślenia, przy czym znane "co by było, gdyby" jest tu rozpatrywane wstecz. Rozwój technologiczny jedne hipotezy, ujęte przez starych mistrzów gatunku, jak też i przez ich mniej znanych kolegów, obalił, inne zdaje się niebezpiecznie potwierdzać lub daje pole do popisu młodszym twórcom, którzy dane zagadnienie odświeżają. Przy takim rozwoju Internetu, jak dziś, przy "miękkiej i zacisznej", bo nie uświadamianej sobie przez gros internautów, kontroli Google'a, kamer na ulicach i w marketach, a nawet ubikacjach, tylko bez części z kabinami, w urzędzie, przy tym, jak technokratyczna rzeczywistość krzyczy o tytuły i dyplomy, rzekomo potrzebne do prostej pracy biurowej lub nawet fizycznej, a proste umiejętności przodków stają się wręcz surwiwalem dla mieszkańców metropolii - wizje Orwellowskie, braci Wachowskich czy Dicka - niebezpiecznie zahaczają o krawędź rzeczywistości, lekko ją póki co tylko drapiąc w odsłonięty kark. Odsłonięty, gdyż wzrasta niefrasobliwość osób, odsłaniających całe życiorysy na Facebooku czy Naszej Klasie, maleje natomiast znaczenie zwartej społeczności "rodzinnej", obecnej w społeczeństwie przed industrializacją i "wielkich dogmatów", których wyznacznikami była kiedyś ojczyzna, religia, codzienny trud zdobywania pożywienia czy ziemi. Fantastyka, inaczej niż proza głównonurtowa, skupiona na dylematach mniej lub bardziej uniwersalnych i codziennych, zostawia pole na mniemanie, co by było, gdyby ponure wizje ugryzły. Najnowszym płodem owego mniemania jest niedawny spór o ACTA, a do wskazania hipotez i ich kierunków czasem wystarcza przegląd prasy.

Reifikacja człowieka jest faktem. Pisałam o tym w artykule poświęconym kanibalizmowi. Niektóre wizje Lema okazały się prorocze. Matrix na naszych oczach więzi ofiary hikikomori i uzależnienia od sieci. Kolejne grypy mają nazwy to ptasiej, to świńskiej. Pandemii nie ma, ale pewna liczba osób zmarła, co zawsze będzie tragedią konkretnych osób. Telefon komórkowy, wielofunkcyjny, pozwalający zerwać związek czy ośmieszyć kogoś nagraniem z kamery - stał się dla wielu bez mała Ubikiem, a na pewno narzędziem szantażu. Władzy. Kontroli. Niewoli. Komunikacji tak skutecznej, że po co odwiedzić sąsiada...

Być może fantaści za dużo gderają (dla zwolenników lekkiej opowieści), za bardzo pierniczą (dla zwolenników "ciężkości gatunkowej"), być może maniacy postapo, dystopii czy ponurego s-f są ludźmi masochistycznie i niezdrowo rozmiłowanymi w katastrofach. Z pewnością jednak fantastyka, nie ograniczona "zdrowym rozumem", a właśnie pozwalająca sobie na pozornie zupełnie szalone hipotezy - ma szansę być prawdziwą szarą eminencją nauki i kiedy trzeba, podać swojej pani sole trzeźwiące.

Bibliografia:
Wojciech Chmielarz, Kreowanie przyszłości, w: Nowa Fantastyka 10/2011 (349)
Magda Goetz, Co przewidział Lem cz. I
Magda Goetz, Co przewidział Lem cz. II

© 2012 Małgorzata 'Cichutki Spec' Ślązak

< NAUKA I TECHNIKA | << POSTAPO W NAUKOWYM PODEJŚCIU