"Welcome in the hell #2"


   Zapewne wśród tych, którzy przeczytają drugą część pamiętnika, znajdą się tacy, którzy powiedzą: "Ten koleś jest nawiedzony" ;), ale kto zna prawdę :). Przynajmniej mam taką nadziej, że uda mi się wydobyć w was trochę refleksji na ten temat... Zapraszam do lektury.

****

   Zemsta... W tamtej chwili, tylko to miałem w głowie. Chciałem ich pozabijać, chciałem wypruć wnętrzności z ich ciał. Pragnąłem żeby dławili się własną krwią... Ale przede wszystkim, chciałem zobaczyć Georga, bądź przynajmniej jego ciało... Czułem w sobie pustkę, ale wiedziałem że przynajmniej zemstą będę się starał ją wypełnić, choćby w najmniejszym stopniu...

   Kraty wyglądały solidnie, ale co to dla mnie. Właśnie kim teraz jestem? Kim? Na pewno nie człowiekiem. Mutantem? Chyba tak. Kraty wygięły się z niezwykłą łatwością, jakby były z gumy. Nie wiedziałem, gdzie się znajduję. Wyszedłem na korytarz, wzdłuż którego znajdowały się cele podobne do mojej. Nie wydawało mi się to dobrym znakiem. Wyglądało na to, że znajdowałem się w jakimś wiezieniu. Na końcu korytarza, zauważyłem metalową tabliczkę. Podszedłem do niej i przeczytałem jedynie pierwszą linijkę: "Baza wojskowa Mariposa - poziom 2". Nagle przeszył mnie potężny ból w kręgosłupie. Zapewne była to oznaka dalszej mutacji. Czym, do cholery oni mnie zarazili?! Zauważyłem schody prowadzące na wyższy poziom, jednak nie dowiedziałem się czy tak było... Zemdlałem.
Obudziłem się spętany solidnymi łańcuchami z metalu. Usłyszałem znajomy głos. Znienawidzony głos.
- Widzę, że doktor Richard znów zaszczycił nas swoją obecnością. Jakże to miło z jego strony, nieprawdaż ? - zwrócił się do swoje prawej ręki.
- Chyba pora na kolejną dawkę zbawiennego napoju. - jego słowa wbijały się boleśnie w mój mózg, mutacja wciąż postępowała. Zdołałem wydobyć z siebie jakieś słowa, powiedziałem wściekle:
- Ty psychopato!!! Khargh... Uduszę cię twoimi jelitami! A całą tą bude puszcze z dymem!! Obiecuje ci, że pomszczę śmierć mojego przyjaciela!!
Na moje słowa, on zaśmiał się dziko. Starałem się wyswobodzić z kajdan, jednak był one zbyt mocne, nawet dla mojego zmutowanego ciała.
- Widzisz Richardzie, na tym świecie liczą się tylko i wyłącznie dwie rzeczy: władza i pieniądze. Jedno daje drugie i na odwrót. Myślisz, że po co miałbym się fatygować na te wszystkie eksperymenty? Przyglądać się ciągle tym ludziom, którzy umierają w trakcie badań? Władza czyni pieniądz... Pieniądz czyni władzę... Pieniądz, który już mam, pomógł stworzyć mi odpowiednie narzędzie, czyli was - superżołnierzy, którzy bezwarunkowo będą wykonywać moje polecenia. Zniszczycie istniejący porządek, a na jego gruzach zbuduję nowy, w którym będę władcą absolutnym!
Teraz nie miałem już żadnych wątpliwości. Miałem do czynienia z chorym człowiekiem, człowiekiem, którego zabiję.
- Przecież wiesz, że nikt na tym świecie nie pozwoli ci na urzeczywistnienie tak chorego planu. Powstrzymam cię! - czułem, że moja siła fizyczna wzrasta z każda chwilą - Nawet nie będziesz mógł stworzyć armii, nie mówiąc już o panowaniu nad nią. Jak niby zamierzasz to zrobić? - zadałem mu pytanie, aby wykorzystać jego pychę na zdobycie dodatkowego czasu. Czekałem na przypływ siły, którą mógłbym rozerwać łańcuch i wyrżnąć wszystkich odpowiedzialnych za ten chory eksperyment.
- Dobre pytanie, - odpowiedział dyrektor - zapewne zadałeś je tylko po to aby poczekać na mutacje, która da ci siłę do rozerwania więzów, które cię pętają. A oto i odpowiedź. Otóż, jak już kiedyś wspominałem, F.E.V. po zmodyfikowaniu daje niewyobrażalne efekty, ale poddaliśmy wirus jeszcze jednej modyfikacji. Jak to ująłeś, mój chory pomysł, zrodził się w mojej głowie i to właśnie także pewna jej część trafiła do wirusa, który zmieni także wasz sposób postrzegania świata. Już za chwile będziesz wspaniałym żołnierzem, może nawet dam ci jakieś odznaczeni: "Pierwszy żołnierz armii", która da początek nowemu światu.
Skończył swoją tyradę, właśnie wprowadzali jakiegoś dzikusa, zapewne kolejnego członka "Pojebanej armii".
Obawiałem się, że to co mówił dyrektor, może być prawdą, ale dzięki myśli o zemście za śmierć Georga, trzymałem się przy zdrowych zmysłach. Pomimo wszystko, mutacja postępowała i być może miałem coraz mniej czasu na wykonanie wyroku, który wykonać muszę, aby móc żyć w zgodzi z samym sobą. Równie dobrze mogli uśmiercić nas obydwu, już na początku.
Naprężyłem mięśnie, kajdany poszły z trzaskiem i opadły na metalową podłogę. Miałem wolne ręce. Teraz nadeszła chwila zemsty... Mojej zemsty. Widziałem dyrektora, był po drugiej stronie wielkiej hali. Rzuciłem się w pogoń za moją przyszłą ofiarą.
Nagle znalazłem się w środku piekła. Zewsząd zbiegł się tłum żołnierzy. Miałem nadzieje, że nie zdążą mnie dopaść dopóki nie zabije "jego".
Biegłem ile sił w nogach, dzięki mutacji zyskałem także na szybkości.
Dorwałem "go".
Dotrzymałem obietnicy.
Najpierw rozprułem mu brzuch wyrwałem jego jelita i oplotłem mu wokół szyi. Dusząc się, nerwowymi szeptami błagał o litość...
Nie ma litości dla morderców.
Zdążyłem się skryć przed nadchodzącymi żołnierzami. Głupcy... podzielili się na mniejsze grupy. Po kolei mordowałem żołnierzy, z mutantem nie mieli żadnych szans. W końcu cała baza opustoszała. Byłem sam... Ale co miałem dalej zrobić? Po poszukiwaniach znalazłem ciało Georga... Nie wiedziałem, co mogłem jeszcze zrobić. Na jednym z poziomów widziałem hale pełne wielkich kadzii wypełnionych płynnym wirusem... Czyżbym udaremnił plan podboju świata?
   Kartka powoli się kończy... Czuje, jak mutacja dalej postępuje, nie chce wychodzić na zewnątrz, nie chce żeby ktokolwiek mnie zobaczył... Coraz częściej nachodzi mnie wizja zagłady świata, widzę jak armia mutantów niszczy świat, jak szerzy się wirus.... Mutacja postępuje....





Sanki Hoo