ONE DAY ON THE DESERT
 
Bracia Krwi SPIS TREŚCI
 
  
- Paladyn Lecho proszony do pokoju odpraw. Powtarzam: Paladyn Lecho proszony do pokoju odpraw. - miły damski głosik dochodzący z radiowęzła wyrwał z zadumy młodego żołnierza Bractwa, zajętego właśnie pucowaniem swojego karabinu snajperskiego.
- Ciekawe, o co im znowu chodzi - pomyślał głośno Lecho, leniwie odkładając broń na pryczę.
- Paladyn Lecho PILNIE proszony do pokoju odpraw! Rusz dupę, ty @#$@#$!
- Spokojnie, już idę... - wydukał zirytowany żołnierz i ruszył szybkim krokiem w kierunku pokoju odpraw.
Bunkier był dość rozległy, i pokonanie dystansu dzielącego kwatery żołnierzy od kwater dowództwa zajęła nieco czasu... i jeszcze kilkakrotnie z radiowęzła nawoływał na niego coraz mniej miły głos.
Podirytowany Lecho wparował do pokoju
- Czy moglibyście powiedzieć tej @#@#$% żeby nie darła się na cały bunkier?!?!?! - wykrzyknął zirytowany, jakby nie zauważył obecności generała - eee....pan generał? Bardzo przepraszam, ale...
- Dobrze, zostawmy tę sprawę w spokoju. Wezwałem cię tu nie po to, żebyś narzekał na panienki z radiowęzła. Masz do wykonania zadanie - powiedział swoim charakterystycznym, tubalnym głosem generał Reuter.
- Zadanie? Co tym razem? Komu trzeba skopać tyłek?
- Nie bądź taki pewny siebie... nie zapominaj, że ty i twoi ludzie zwaliliście dwa poprzednie zadania... to wasza ostatnia szansa.
- Eee... no dobrze. O co więc chodzi? - Lecho był coraz mniej pewny siebie.
- Sprawa jest prosta. Na pewno wiesz, że na południe od naszego bunkra wzmaga się aktywność Super Mutantów. Nasi najlepsi stratedzy opracowują plan odparcia ewentualnego ataku, ale zaczyna nam brakować ludzi. Udasz się to jednej z okolicznych wiosek, Arroyo, po kilku rekrutów. Ostatnio pomogliśmy im wytępić plagę skorpionów, więc to raczej rutynowa misja.
- To wszystko?
- Tak. Aha, jeszcze jedno. Na tą misję zostaną ci przydzieleni nowi ludzie: Jax, Toby i Marcus.
- Marcus?!
- Tak. Mam w dupie wasze prywatne zatargi. Jeśli powbijacie sobie kałachy do rzyci i wystrzelacie oczy - to nie mój problem. Ale macie mi tu dostarczyć przynajmniej piętnastu nowych rekrutów. CZY WYRAZIŁEM SIĘ JASNO?! - generał był najwyraźniej poirytowany wątpliwościami żołnierza
- No cóż... - Lecho nie zdążył dokończyć, gdy generał po raz kolejny prawie ogłuszył krzykiem, który obudziłby trupa.
- KONIEC PYTAŃ! WYRUSZACIE JUTRO Z SAMEGO RANA! ODMASZEROWAĆ!

-------------

Marcus leniwie przeciągał się na pryczy. Tak, życie jest piękne, kiedy jest się dowódcą własnego oddziału i ma się świadomość ciężaru Oprawcy wiszącego na plecach. Nie wiadomo, na czym polegały jego zatargi z Lechem, ale nie było tajemnicą, że najchętniej pozabijaliby się nawzajem. Po bunkrze krążyły plotki, że chodziło im o dziewczynę, ale ponieważ obaj byli najlepszymi żołnierzami, reszta bunkra wolała o nich zbyt często nie mówić. Jego zadumę przerwało wejście do pokoju Toby'ego.
- Dzień dobry! Mamy już południe, wszyscy dawno po śniadaniu, a ty tu się wylegujesz?
- Heeej, stary. Już południe? Ehh... faktycznie, wczoraj trochę przebalowałem, ale niektóre kobitki nie dawały spać... - na twarzy Marcusa pojawił się znaczący uśmiech. Był przystojnym, dobrze zbudowanym mężczyzną, tak więc z podbojami nie miał najmniejszego problemu.
- Wiesz, że za podrywanie panienki z radiowęzła grozi tydzień karceru? Nie patrz tak na mnie, to nie mój wymysł. Szykuj się lepiej do wypadu na pustkowia. Jutro rano wyruszamy.
- Wszystko standardowo, czyli ja, ty, i dwóch kadetów ze szkolenia? - zapytał Marcus, poprawiając spodnie.
- Nie. Jutro oprócz nas będą jeszcze Jax i Lecho - wypowiadając ostatnie imię, Toby zrobił krok w kierunku wyjścia.
- CO?! JA mam być razem z nim w drużynie?!?! I może mi jeszcze powiesz, że on będzie dowodził?!?!
- Yhym... - Toby był już jedną nogą w drzwiach.
- Orzeszku**a tyle razy mówiłem temu zasranemu, pięciogwiazdkowemu ch**owi, żeby nie przydzielał mnie do drużyny z tym fajfusem... - Marcus odruchowy chwycił za działko.
- Wyluzuj, stary. Generał mówił, że to rutynowa misja, więc...
- Więc? Więc mam się słuchać tego zakutego palanta? Nie ma mowy!
Przyjemną konwersację towarzyszy przerwał głos z radiowęzła:
- Paladyn Marcus proszony do pokoju odpraw. Kochanie, w nocy byłeś świetny... - dodał po chwili zastanowienia kobiecy głosik, powodując tym samym wybuch śmiechu u wszystkich w bunkrze.
- No cóż, życie jest piękne. Wstałem rano i dowiaduję się, że będę słuchał rozkazów gościa, któremu nie dał bym nawet wytrzeć sobie dupy, a potem ta tania dziwka robi sobie ze mnie jaja na cały bunkier... ciekawe, co jeszcze mnie dzisiaj spotka... - pomyślał Marcus, podnosząc się z pryczy.

-------------

Autobus opancerzony powoli przecinał wstęgi dróg Pustkowia. W środku siedział czterech ubranych w pancerze metalowe żołnierzy Bractwa.
- ...i wtedy ten ghul wyrzygał na siebie cały stek ze szczura! - dokończył kawał kierujący pojazdem Jax, parskając śmiechem.
- Staary, to jeszcze nic! A pamiętasz, jak w zeszłym roku w New Reno...
- Toby, skończ z tymi idotycznymi historyjkami. A ch**a mnie obchodzi, co wyrzygał na siebie jakiś pieprzony ghul. - mruknął pod nosem wyraźnie zirytowany Marcus.
- Stary, wrzuć na luz. Trzeba jakoś rozluźnić atmosferę.
- Przestań pieprzyć Toby, ty się rozluźnisz dopiero w wiosce, z dzikuskami pod pachą - rzucił Jax i wybuchnął śmiechem.
Marcus nie powiedział nic, tylko zaczął czyścić lufy swojego działka. Miał dosyć tej misji, i swoich towarzyszy, którzy nie dawali mu zebrać myśli przed zadaniem. Jego zaduma po raz kolejny została przerwana, tym razem przez Lecha.
- Jax, pacanie, chcesz nas wpakować na drzewo?! Mamy przewieźć tym autobusem kilkunastu rekrutów, a jak ci tak do śmiechu na rzyganie, to idź na tyły i posprzątaj gówna brahminów, które wieźliśmy w zeszłym tygodniu.
- Bardzo chętnie, ale jak widzisz prowadzę.
- Więc racz się uciszyć i skup się na prowadzeniu. A ty Marcus zostaw w spokoju tę windę. Chcesz nas wszystkich posiekać? - zwrócił się niespodziewanie do bawiącego się potężnym karabinem towarzysza.
- Odwal się. Wiesz, że byłbyś pierwszą osobą, która by z niego oberwała. - odbił piłeczkę coraz bardziej zdenerwowany szturmowiec.
- Sam sobie jaja odstrzel! Gdybyś się nie czepiał mojej laski, może do tej pory miałbyś wszystkie zęby na przedzie! - Marcus istotnie stracił w bijatyce jednego zęba.
Bijatyka wisiała w powietrzu, ale wszystkich uciszyło gwałtowne hamowanie auta.

- Jax kretynie, chcesz nas pozabijać?
- Przestańcie pieprzyć i patrzcie na to! - Jax wskazał na dwa Vertibirdy przelatujące nad autobusem.
- Co to za palanty? Chcą zarobić parę serii? - Toby był najwyraźniej bojowo nastawiony
- Nie wiem, co to za jedni, ale lecą w kierunku Arroyo. Musimy być tam przed nimi, inaczej generał osobiście powiesi mnie za jaja! - krzyknął Lecho, szturchając Jaxa, który pospiesznie odpalił silnik.
- Ty i tak nic tam nie masz, inaczej twoja laska nie leciałaby na mnie - wycedził przez zęby Marcus z ironicznym uśmieszkiem na twarzy.
- Zamknijcie się do ku**y nędzy! Szykuje się większa zadyma, więc lepiej bierzcie się za gany!

Autobus zatrzymał się przed wzgórzem, na szczycie którego leżało Arroyo. Znad wioski unosiły się snopy dymu.
- Ku*wa jego mać! Nie wiem, co się tam dzieje, ale te ptaszki na pewno nie wpadły tam z wizytą - szepnął do towarzyszy Lecho i powoli zaczął wspinać się na zbocze. Reszta drużyny ruszyła za nim.
Szybko wleźli na szczyt góry, z której rozciągał się mało optymistyczny widok. Grupa ludzi w zbrojach wspomaganych masakrowała bezbronnych dzikusów za pomocą miotaczy ognia. Nieliczni wieśniacy byli ładowani do Vertibirdów.

- Nie wiem, co tym palantom odbiło, żeby z nami zadzierać, ale będą mieli kłopoty. Ruszamy! - Lecho dał sygnał do ataku na grupę najeźdźców.

Pospiesznie zdjął z pleców karabin snajperski i załadował go amunicją przebijającą pancerz. Za pomocą lunety przymierzył w głowę jednemu z napastników. Pociągnął za cyngiel, i ujrzał, jak pocisk przebija się przez pancerz i trafia nieszczęśnika w skroń, powodując potok krwi. Lecho wyciągnął zza pasa dwa pistolety .233 FMJ i zaczął powalać kolejnych napastników.
W tym samym czasie Jax i Marcus likwidowali wrogów za pomocą ciężkiej broni.
Marcus pociągał za spust gigantycznego działka, siejąc śmierć zarówno wśród przeciwników, jak i wieśniaków.
- Marcus, idioto, mamy ich chronić, a nie zabijać. Schowaj lepiej tego gnata i zacznij walczyć czymś bardziej cywilizowanym! - wydarł się, nie przerywając ognia, Jax
- Co za różnica, czy my ich zabijemy, czy oni? - w głosie Marcusa słychać zobojętnienie.
-
Parę kroków dalej Toby rozłożył wyrzutnię rakiet i pruł w kierunku Vertibirdów
- Ha, ha! Ustrzelę cię, ptaszku! - coraz bardziej podniecony ogniem walki nie zwracał uwagi na własne bezpieczeństwo.
- Uważaj Toby! Po lewej masz windę! - krzyk Marcusa został zagłuszony przez huk działka "Oprawca", którego pociski przerobiły Toby'ego na krwawy befsztyk.
- O kur... - zdążył powiedzieć Toby, zanim jego jelita nie wyszły z drugiej strony ciała.
- Wy sk**wiele! Zabiliście mojego kumpla! Nie daruję! - Marcus chwycił za swój rozpylacz, i z odległości trzech, czterech metrów wbił w pancerz napastnika kilkanaście pocisków. - To był twój ostatni taniec, szmato - z satysfakcją spojrzał na zwijające się w przedśmiertnych drgawkach ciało zabójcy Toby'ego

Lecho, zbiegając w dół wzgórza, precyzyjnymi strzałami z dwóch pistoletów powalał kolejnych napastników. Dotarł do wioski i z przerażeniem spostrzegł, że został otoczony przez postacie z zbrojach, które w rękach trzymają windykatory gotowe do strzału. Pod wpływem impulsu padł na ziemię i z satysfakcją patrzył, jak napastnicy rozwalają samych siebie.
- Byliście dobrzy, ale ja byłem lepszy - powiedział Lecho, strzelając w głowę następnemu agresorowi.

Odgłosy strzałów i krzyki mordowanych ludzi przerwał ogłuszający huk i tumany kurzu, wzniecane przez startujące Vertibirdy. Obraz wioski po bitwie prezentował się strasznie. Wszędzie walają się popalone ciała wieśniaków, tworząc makabryczną mozaikę z trupami zakutych w pancerze napastników. Wszystkie domy płonęły, spod przewróconego rytualnego totemu wystawała głowa przygniecionego dziecka.

- Ale rzeź... - Lecho rozglądał się po wiosce, ogarniając oczami obraz zniszczenia.
- Tak... ale najgorsze jest to, że Toby... - glos Jaxa nagle się urywa
- Co z nim?!?!
- Lecho on... on... nie żyje... - Marcus ledwo powstrzymywał się od płaczu po zabitym przyjacielu
- Boże... jak to się stało?
- Oberwał z vindykatora... z metra... nic z niego nie zostało...
- No to pięknie! Misja spalona, Toby nie żyje... dostanę po dupie od generała.
- Ku**a Lecho czy ty zawsze musisz myśleć tylko o sobie?! Czy ty nie rozumiesz że jego ZABILI? Z-A-B-I-L-I? - Marcus pochylił się nad krwawą miazgą, która kiedyś była Tobym
- Przestańcie obaj. Nie odwrócimy czasu. Poszukajmy w tej wiosce śladów życia, a potem pochowajmy ciała - Jax, mimo przejęcia całą sytuacją, zachował najwięcej zimnej krwi.
- Dobry pomysł Jax. Zabieramy się do roboty. Ty i Marcus zajmijcie się pochówkiem, ja poszukam żywych ludzi.
- Ja mam się babrać w trupach tych skurczysynów, które zabiły mojego kumpla? Nie ma mowy! - Marcus spojrzał na dowódcę w taki sposób, że gdyby wzrok mógł zabijać, Lecho na miejscu padłby martwy - gdybym to ja dowodził, nie pchałbym się do tej wioski bez rozpoznania! A tak straciliśmy najlepszego speca od rakietnic i nie mamy ani jednego rekruta!
- Chcesz powiedzieć, że źle zrobiłem, próbując uratować tych ludzi?
- Nie, chcę powiedzieć, że nie nadajesz się na dowódcę!
- Mam ciebie dosyć ty zasrany... - Lecho nie skończył mówić, kiedy Marcus powalił go lewym sierpowym na ziemię. - ty skurczybyku! Chcesz stracić następne zęby?
- No pokaż, na co cię stać, chłopczyku!
-
Wszystko wskazuje na całkiem poważną zadymę, ale walczących rozdziela odgłos wystrzału z SAWa należącego do Jaxa.
- No w ładny sposób postanowiliście uczcić pamięć Toby'ego! Zamiast tyle pierd**ić, weźcie się do roboty! - to mówiąc, odciągnął Marcusa na bok i wręczył mu łopatę.
Lecho zaczął przeszukiwanie wioski od chaty przywódcy. Niestety, zastał tam tylko zwęglonego trupa. Podobnie było we wszystkich innych domostwach. Zupełnie zrezygnowany wszedł do chaty szamana.

- Wybrańcze... czy to ty? - wyszeptał konający starzec, leżący w kałuży krwi na ziemi. Jego ciało było tak przypalone, że Lecho dziwił się, w jaki sposób ów człowiek jeszcze żyje. W całej chacie unosił się także nieznośny swąd palonego ciała.
- Nie wiem, o czym mówisz, starcze. Jestem Paladyn Lecho, dowódca oddziału Grom Bractwa Stali.
- Nie jesteś Wybranym... więc odejdź w pokoju i pozwól mej umęczonej duszy wypłynąć na bezkresne oceany...
- Starcze, czy możesz mi powiedzieć, co się stało?
- Napadli nas... wielkie postacie odziane w kamienne pancerze. Wylegli z latających ptaków niczym plaga suszy, jaka nawiedziła nas tego lata. Ich ręce ziały ogniem, a ostrza naszych wojowników łamały się na ich kamiennej skórze.
- O czym ty mówisz? Mów po ludzku.
- Większość naszych wojowników odpłynęła na bezkresne wody, kobiety, dzieci i przywódca wioski zostali połknięci przez latające ptaki...
- Gdzie odlecieli?
- Na południe... ptaki odleciały w kierunku miejsca zwanego Navarro... na południe... muszę odnaleźć Wybranego, muszę odnale... - starzec skonał, nie kończąc swojej wypowiedzi.
- Cholera, nic się nie dowiedziałem. Latające ptaki, ręce ziejące ogniem... hmm... chodzi mu pewnie o Vertibirdy i miotacze ognia. A Navarro? Podobno kiedyś była tam baza wojskowa Enklawy, ale po co żołnierzom dzikusy? Czy na platformie brakuje panienek? - Lecho czym prędzej wstukał raport do swojego PipBoya i wyszedł na zewnątrz chaty.

- I co, znalazłeś kogoś żywego? - zapytał bez przekonania Jax.
- Tak, był jeden staruszek, chyba wioskowy szaman, ale chyba był naćpany, bo chrzanił coś o Wybranym, latających ptakach, kamiennych wojownikach.
- Nic się od niego nie dowiedziałeś?
- Nic wartościowego... poza tym, że te "latające ptaki" odleciały w kierunku bazy wojskowej w Navarro.
- Mogę z nim porozmawiać?
- Niestety, za późno... on już nie żyje. A jak wasza robota? - zapytał z ironią w głosie Lecho.
- Skończyliśmy chowanie ciał. Wieśniaków i tych cweli w powerach wrzuciliśmy do jednego grobu, osobno pochowaliśmy Toby'ego.
- To zabierz jeszcze ciało szamana z chaty i możemy wracać... - Lecho miał świadomość zawalenia kolejnego zadania.

-------------

Angela Bannock wstała od komputera, przy którym pracowała nad najnowszym modelem karabinu snajperskiego.
- Teraz pozostało już tylko skonstruować prototyp i przystąpić do testów. - pomyślała, i udała się w kierunku zbrojowni, zabierając ze sobą dopiero co wydrukowane plany broni. Po głowie kłębiły się jej najróżniejsze myśli. Ponieważ była piękną kobietą, zdobywanie facetów przychodziło jej równie łatwo, jak odpalanie systemu operacyjnego Fenster XXX. Jej śliczne brązowe oczy otumaniały facetów tak samo, jak ciemne, kręcone włosy oplatające twarz, długie nogi i kształtny biust. Ostatnimi "ofiarami" byli dwaj szturmowcy Bractwa - Lecho i Marcus. Wciąż nie mogła się zdecydować, którego z nich wybrać, więc kręciła się między jednym a drugim, nieświadomie powodując konflikty. Nie będąc zdecydowanym na żadnego z nich, postanowiła zerwać z obydwoma i dać im okazję do wykazania się. A ci dwaj, zamiast rywalizować o jej względy, zaczęli tłuc się między sobą! - Jacy ci faceci są głupi... - zakończyła swoje rozważania na temat obu "śmiałków", wchodząc do zbrojowni.
- Murdock, musisz wykonać dla mnie ten prototyp.
- Heejj, panienko, mam poważniejsze rzeczy na głowie. Spójrz tylko na to działko - krępy, czarny od smaru mechanik wskazał na uszkodzonego windykatora.
- Nic mnie to nie obchodzi cwaniaczku. Ten prototyp miał być gotowy na wczoraj, i mam gdzieś jakieś działka.
- No dobra, dawaj te plany. Zobaczymy, co się da zrobić... - zrezygnowany mechanik wziął od Angeli plany karabinu i złapał się za głowę - Co to ku**a jest?! Z czego mam to zrobić? Chyba z lufy od tego windykatora! Ale żeś mnie teraz zastrzeliła. Skąd ci wezmę przenośny induktor pola magnetycznego na tym zadupiu?!
- To już twój problem. Ale prototyp ma być gotowy na jutro. Pa kochanie. - Angela posłała mechanikowi całuska i udała się do kwater. - Co za dupek. Ten prototyp miał być skończony trzy dni temu, a on mi teraz wyjeżdża, że nie może znaleźć induktora... pfff... - Angela weszła do swojej kwatery i rzuciła się na łóżko, żeby czym prędzej nadrobić dwie nieprzespane noce.

-------------

Lecho, wyraźnie podenerwowany, poszedł złożyć raport z nieudanej misji do generała Reutera. Wiedział, że jego przełożony nie będzie zbytnio zadowolony, więc zaczął wymyślać sobie przeróżne wymówki.
- Wiem! Powiem mu, że wioska została napadnięta przez Deathclawy, a my zastaliśmy tylko trupy. Albo że napadli ich Raidersi i wszystkich wybili... niee... dupa... przecież i tak mam wszystko zapisane w PipBoyu... ehhh - zrezygnowany Lecho ze spuszczoną głową wszedł do pokoju odpraw.
- Witaj Paladynie. I jak zadanie? Przywiozłeś rekrutów? - głos generała wskazywał na to, że nie wiedział jeszcze jak zakończyło się zadanie.
- Melduję generale, że podczas wykonywania zadania wystąpiły pewne trudności - nieśmiało wydukał paladyn
- Trudności? Ah tak, to w tej pracy się zdarza. Ale przywiozłeś rekrutów? - w głosie generała można było wyczuć nutkę zniecierpliwienia
- Niestety, nie... wioska została napadnięta przez nieznane siły. Większość ludzi została zabita, a reszta została zapakowana do Vertibirdów i gdzieś wywieziona...
- CO?! NIE MASZ ANI JEDNEGO REKRUTA?!
- Uhmm... cóż... i jeszcze jedno...
- CO?!
- Toby... on.. zginął w czasie walki z tymi konserwami...

Generał walnął pięścią w stół tak mocno, że prawie go złamał. Było po nim widać, że zaraz wybuchnie wściekłością. Niespodziewanie jednak, dla Lecha, jak i samego generała, jego głos nagle się uspokoił.
- Zawiodłem się na tobie po raz kolejny. Nie wykonałeś zadania, a oprócz tego straciłeś jednego z najlepszych ludzi w Bractwie. Nie możecie się tłumaczyć atakiem jakichś obcych sił - dobrze przeprowadzona obrona zdołałaby odeprzeć ich atak bez zbędnych strat. Nie mam innego wyjścia, jak postawić twoje postępowanie jako dowódcy pod osąd Wysokiej Rady Skrybów... - rzekł generał z nutką żalu w głosie
- ...
- Wiesz, osobiście nie chciałbym tego robić. Jesteś dobrym żołnierzem. Ale moim zdaniem, nie masz predyspozycji do kierowania oddziałem. To już trzecia kolejna misja, w której potwierdzają się moje wątpliwości co do mianowania cię Paladynem...
- Czy to znaczy, że... - Lecho nie zdążył dokończyć pytania, gdy uzyskał odpowiedź
- Tak. Jestem zmuszony odebrać ci honory Paladyna Bractwa. Od teraz stajesz się Rycerzem, bez możliwości kierowania oddziałem. Odmaszerować.
-
Lecho, zrezygnowany, powoli szedł w kierunku wyjścia, gdy zatrzymał go głos generała.
- I jeszcze jedno, Rycerzu. Sąd w sprawie ostatniego zadania odbędzie się jutro w południe. - oznajmił ze stoickim spokojem generał.
-
Eh, jak przewrotne bywają losy w Bractwie. Jeszcze miesiąc temu Lecho cieszył się z zostania najmłodszym Paladynem w jego historii, teraz był zmuszony przeżyć gorycz degradacji, a do tego został postawiony pod osąd Wysokiej Rady. Czy może być coś bardziej upokarzającego dla żołnierza z aspiracjami? Zmierzając w kierunku swojej kwatery po głowie byłego Paladyna krążyły różne myśli. Wszedł do pokoju i położył się na pryczy, rozmyślając o przyczynach niepowodzenia w Arroyo.

- Może faktycznie nie nadaję się na dowódcę? - rozmyślał - w takim razie na kogo? Najpierw Angela, potem śmierć Toby'ego, a teraz to. Mam już dosyć gnicia w tych zasranych bunkrach... - zadumę Lecha przerwało wejście Jaxa
- Siema stary... jak leci?
- Powoli - Lecho uśmiechnął się pod nosem - dostałem niezły opieprz od generała
- Nie przejmuj się tym szwajcarskim bolkiem. Nie mieliśmy szans... było ich ze dwudziestu a nas tylko czterech
- Atakowaliśmy z podwyższenia i mieliśmy przewagę w uzbrojeniu... oni mieli tylko lepsze pancerze...
- Słuchaj facet - tej walki nie wygrałby żaden dowództwa z Bractwa... - Jax próbował pocieszyć towarzysza, ale ten najwyraźniej pogrążył się w dołku
- Reuter uważa inaczej. Zdegradował mnie do stopnia Rycerza, a jutro w sprawie mojej postawy jako dowódcy odbędzie się sąd.
- Sąd?! - Jax nie dowierzał własnym uszom.
- Tak, sąd... a potem pewnie pójdę zmywać brahminie gówna lub siedzieć do karceru... może przydzielą mnie do nauczania alfabetu wieśniaków albo innej psiej roboty...
- Przesadzasz. Dostaniesz najwyżej upomnienie i na tym się skończy... łeb do góry!
- Łatwo ci powiedzieć... ale to ja odpowiadałem za misję, a co za tym idzie i tych ludzi w wiosce... no i za Toby'ego...
Wspomnienie zabitego przyjaciela wprowadziło obu rekrutów w stan melancholii. Przez chwilę obaj wspominali walkę z tajemniczymi napastnikami i śmierć operatora rakietnicy. Przed oczami mieli chwilę, kiedy ich towarzysz pada po serii z działka, rozerwany na kilkadziesiąt części... obaj zaczęli płakać...

-------------

Marcus, dziurawiąc kolejne tarcze na strzelnicy, starał się zebrać myśli i zapomnieć o koszmarach, jakie widział w Arroyo. Toby był jego największym przyjacielem z Bractwa, a Lecho - największym rywalem. Był przekonany, że gdyby to on dowodził, Toby wciąż by żył. Rozwalając tarcze, sam nie wiedział do końca, czy chciałby, aby przedstawiały one tajemniczych napastników, czy też swojego byłego dowódcę.
- Gdyby nie ten pieprzony młokos, nie spalilibyśmy zadania. Został najmłodszym Paladynem i nuka-cola uderzyła mu do głowy. Mam nadzieję, że Reuter sprowadzi go na ziemię... - głośno myślał, nie spodziewając się, że za nim stoi... generał Reuter
- Witaj, Paladynie. Widzę, że ostro ćwiczysz - w głosie generała dało się wyczuć nutkę ironii
- Paladyn Marcus melduje się na strzelnicy po zadaniu! - Marcus próbował naprawić swoją gafę, błyskawicznie przyjmując postawę zasadniczą.
- Spocznijcie, żołnierzu. Odszukałem was tutaj, abyście przedstawili mi swoją wersję raportu z Arroyo. Jak mi wiadomo, w walce poległ operator rakietnicy, Toby - niech mu ziemia lekką będzie - oprócz tego zginęło wielu wieśniaków. Czy wiesz, kim byli napastnicy?
- Niestety nie, panie generale.
- Hmm... dobrze... opisz mi całą sytuację jeszcze raz od początku.
- Więc dojechaliśmy pod wzgórze, na którym jest... a raczej była, ta śmierdząca brahminim gównem wiocha... - Marcus poczuł na sobie wzrok generała - to znaczy wioska Arroyo. Gdy szykowaliśmy się do rozpoczęcia misji, nad naszymi głowami przeleciały dwa Vertibirdy...
- Masz jakieś zapisy, zdjęcia tych pojazdów?
- W PipBoyu powinno coś być... w każdym razie, nasz "dowódca" - Marcus wypowiedział to słowo w sposób dość złośliwy - nakazał szturm na wioskę i próbę jej obrony. W starciu z przeważającymi siłami wroga zginął Toby, a te konserwy, widząc, że mogą nie dać rady, spaliły wszystko co się ruszało i zabrały dupy w troki... eee... odlecieli.
- Tak więc uważasz, że śmierć Rycerza Toby'ego nastąpiła z winy dowódcy?
- Tak, panie generale.
- Dobrze. Ostatnie pytanie - czy w wiosce pozostał ktoś żywy?
- Był jeden szaman... ale zaraz skonał - odpowiedział Marcus, po czym chwycił za windę i znowu zaczął dziurawić tarcze.
- Dobrze, Paladynie. Ty i Starszy Giermek Jax będziecie jutro świadkami w procesie byłego Paladyna Lecha. Widzimy się jutro w południe, w sali obrad. - rzucił generał, wychodząc ze strzelnicy.

- TAK! Nareszcie się dostanie temu dzieciuchowi... już ja mu pomogę na tym procesie... - pomyślał Marcus, gniewnie marszcząc brwi, i z jeszcze większą pasją w oczach zaczął likwidować kolejne tarcze.

-------------

Lecho nie mógł zasnąć. Cały czas rozmyślał o jutrzejszej rozprawie, i o nieudanej misji. Był niemal pewien, że jutro spotka go kara, zastanawiał się tylko, jaka. Nagle do jego pokoju weszła Angela i rzuciła się na niego w przypływie namiętności. Zaczęli się kochać, gdy nagle Lecho z przerażeniem spostrzegł, że jego ukochana ma twarz Toby'ego.
- To twoja wina, to wszystko twoja wina... ale zobacz, kochanie, ja żyję... - powiedziała postać
Nagle do pokoju wpadł Marcus
- Ty zasrany małolacie, znowu czepiasz się mojej dziewczyny?! Zabiję cię, słyszysz, zabiję!! - Marcus wyciąga miniguna i mierzy do Lecha, jednak seria przeszywa na wylot ciało Angeli. Lecho zauważa, że Marcus wcale nie jest Marcusem, ale tajemniczym żołnierzem w zbroi wspomaganej. Postać celuje do niego i pociąga za spust, gdy nagle...

- Obudź się! Halo, Lecho! Za godzinę jest rozprawa a ty jeszcze śpisz?! Wstawaj leniu! - Jax gwałtownie potrząsał śpiącym przyjacielem, próbując go dobudzić.
- Nie, zostawcie mnie! Ufff... Jax, to tylko ty. Miałem okropne koszmary...
- Koszmar to możesz mieć, jak w ciągu godziny nie przygotujesz się do rozprawy. Streszczaj się!

-------------

- Witam wszystkich zgromadzonych, całą Wysoką Radę, i wszystkich zgromadzonych tu, aby być świadkami procesu byłego Paladyna, obecnie Rycerza Bractwa Stali, Lecha, oskarżonego o popełnienie błędu w dowodzeniu oddziałem, w wyniku którego śmierć poniósł Rycerz Toby. - generał Reuter rozpoczął rozprawę. Wśród ludzi obecnych na sali, uwagę Lecha przykuwała zwłaszcza Angela, która nie wiadomo czemu zjawiła się na procesie. - prosiłbym teraz Wysoką Radę o przedstawienie sprawy.

W ławy, na której siedziała Rada, wstał wysoki, siwobrody mężczyzna, będący głównym sędzią procesu, i jednocześnie oskarżycielem.
- Ja również witam wszystkich zgromadzonych. Na wstępie pozwolę sobie nakreślić przypuszczalną wersję zdarzeń z Arroyo. Otóż dnia 4 lipca 2295 roku, drużyna Grom, pod dowództwem Paladyna Lecha, którego dalej będę nazywać oskarżonym, dotarła na wzgórze, na której mieściła się wioska - o tej samej nazwie, czyli Arroyo. W składzie tej drużyny znajdowali się: Paladyn Lecho, Paladyn Marcus, Starszy Giermek Jax i Rycerz Toby. Z zapisów zgromadzonych w PipBoyach członków oddziału wynika, że gdy dotarli pod wzgórze, nadleciały dwa Vertibirdy, kierujące się w stronę Arroyo. Oskarżony podjął decyzję o próbie obrony wioski bez uprzedniego rozpoznania terenu. W starciu zginął Rycerz Toby. Mimo, iż przeciwnicy ponieśli znaczne straty, nikogo z wioski nie udało się uratować. Część jej mieszkańców porwali nieznani napastnicy, cała reszta została w brutalny sposób zamordowana. Składam więc wniosek o ukaranie Paladyna Lecha, stawiając mu zarzut szafowania życiem swoich podkomendnych, przeprowadzenia ataku bez rozpoznania terenu, wreszcie nieprzemyślana całej akcji. - po tej wypowiedzi Lecho spuścił wzrok i czekał na dalszy rozwój wypadków.
- Dziękuję. Teraz chciałbym przywołać pierwszego z dwóch świadków zajścia, Starszego Giermka Jaxa - generał wskazał na siedzącego w loży dla świadków żołnierza. - mam kilka pytań do świadka. Chciałbym się dowiedzieć, który z członków oddziału jako pierwszy zauważył zbliżające się pojazdy?

Jax ze stoickim spokojem powstał z ławy i odpowiedział:
- Ja.
- Dobrze. Czy poinformowaliście o tym dowódcę?
- Oczywiście.
- Jaka była reakcja oskarżonego?
- Postanowił przeprowadzić akcję obrony wioski.
- Bez rozpoznania terenu?
- Tak - Jax zaczynał się pocić.
- Czyli atak został uprzednio zaplanowany?
Jax nic nie odpowiedział. Nie chciał narobić towarzyszowi większych szkód, niż narobił odpowiadając - prawdą - na poprzednie pytania.
- Hmm... dobrze... dziękuję. Nie mam więcej pytań do świadka, Wysoka Rado. Oddaję głos skrybie Kosovskiemu.
Ponownie z ławy powstał siwobrody mężczyzna. - Z zeznań świadka można wywnioskować, że oskarżony nie zaplanował operacji, ani nie przewidział ryzyka, jakie wiązało się z próba obrony wioski. Regulamin Bractwa mówi, że w chwili, gdy nie jest znana liczebność przeciwnika, jego uzbrojenie, ani pozycje aktualnie zajmowane, dowódca oddziału powinien wysłać zwiadowcę w celu zbadania terenu. Czy oskarżony ma coś na swoją obronę? - zwrócił się do Lecha
- Moim zdaniem priorytetową misją Bractwa jest ochrona ludności pustkowi. To, że zarządziłem atak bez rozpoznania, było spowodowane chęcią obrony wioski. To wszystko - Lecho czuł na sobie parzący wzrok Kosovskiego. W tym momencie głos zabrał generał Reuter:
- Aby ostatecznie rozwiać wszelkie wątpliwości, chciałbym zadać kilka pytań drugiemu świadkowi, jakim jest Paladyn Marcus. Proszę powstać, żołnierzu.
Marcus, ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy, wstał z ławy, i pewny siebie czekał na pytania od generała.
- Jaka była liczebność przeciwnika w chwili ataku?
- Było ich około 20, w dwóch Vertibirdach - Marcus rzucił jadowite spojrzenie na Lecha
- W jakich okolicznościach nastąpiła śmierć Rycerza Toby'ego?
- Został zaskoczony przez przeciwnika w trakcie przeładowywania wyrzutni rakiet.
- Czyli, gdyby atak był zaplanowany, można było uniknąć strat?
- Tak.
- Dziękuję, nie mam więcej pytań. Proszę spocząć - Marcus jeszcze raz z wyższością spojrzał na oskarżonego, który spuścił wzrok. - A teraz oddaję głos Wysokiej Radzie.

Przez moment trwała narada dziesięciu najwyższych skrybów Bractwa. Lecho wiedział, że teraz zadecydują się jego dalsze losy w Bractwie. Wreszcie prowadzący proces Kosovski wstał.
- W imieniu Wysokiej Rady chciałbym ogłosić wyrok w sprawie złamania regulaminy przez byłego dowódcę oddziału Grom, Paladyna Lecha. Wysoka Rada uznała oskarżonego winnym - w tym momencie Lecho ukrył twarz w dłoniach - popełnienia błędu w planowaniu ataku, na skutek którego śmierć poniósł Rycerz Toby. Skrybowie popierają także decyzję generała Reutera o karnej degradacji Paladyna Lecha do stopnia Rycerza. Oprócz tego, na oskarżonego zostanie nałożona kara pieniężna w wysokości 20000 kapsli. Rycerz Lecho został także uznany za niezdolnego do prowadzenia działań bojowych przez okres trzech miesięcy od daty procesu...
- Zawieszenie... pomyślał Lecho - spodziewałem się tego... - niespodziewanie poczuł na sobie wzrok Angeli. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, aż byłego dowódcę wyrwał z zadumy głos Kosovskiego
- ... Rycerz zostanie przydzielony do prac przy testowaniu nowego uzbrojenia i pojazdów, oraz do szkolenia rekrutów. Czy oskarżony ma coś na swoją obronę, lub zgłasza zastrzeżenia do wyroku?
- Nie, Wysoka Rado. Przyznaję się do winy i błędnego zaplanowania operacji... - Marcus, słysząc te słowa, poczuł się nieco zdezorientowany. Spodziewał się zażartej kłótni, a tymczasem Lecho był najwyraźniej pogodzony z losem.
- Wysoka Rada tym samym chciałaby zakończyć obrady. Dziękuję wszystkich zgromadzonym za przybycie. -zakończył proces Kosovski.

Lecho wyszedł z sali obrad jako ostatni. Czuł się pogodzony z losem. Starał się nie myśleć o procesie. Nagle został zaczepiony przez Reutera: - Współczuję, żołnierzu. Moim zdaniem nie zasługiwaliście na taką karę. Ale Wysoka Rada jest Wysoką Radą. Aha, nie zapomnijcie zdać ekwipunku bojowego do zbrojowni - od tego pory będziecie pracować w bunkrze, tak jak ja... heh... - generał nie pozwolił Lechowi nic odpowiedzieć, pospiesznie oddalił się. Rycerz postanowił jak najszybciej udać się do zbrojowni, aby pozbyć się starego sprzętu. Gdy wychodził z części mieszkalnej, zaczepiła go Angela.
- Hej. Nieźle ci dopiekli, co? - jedno spojrzenie w kasztanowe oczy przywróciło siły żołnierzowi.
- Byłem winny. - odpowiedział ze spokojem Lecho
- Moim zdaniem nie. Miałeś rację, mówiąc, że Bractwo powinno chronić ludzi. Ja też uważam, że nasza polityka jest zbyt okrutna. Ale twoja kara ma swoje dobre strony...
- Na przykład jakie? - zapytał wyraźnie zdziwiony Lecho
- Będziemy razem pracować przy testowaniu nowej broni. Właśnie teraz idę odebrać prototyp ze zbrojowni. A ty?
- Ja też idę do zbrojowni... zdać sprzęt...
- No to możemy iść tam razem.

W zbrojowni czekał już zdenerwowany Murdock. - Angela, tyle razy ci mówiłem, żebyś odbierała swoje zabawki na czas! To półtorametrowe ścierwo wala mi się po blacie i nie daje pracować! Ooo... kogo my tu mamy? Stara miłość nie rdzewieje? - Murdock wskazał na Lecha
- Knebel Murdock, bo przyłożę ci tym 233 na do widzenia - powiedział Lecho, oddając mechanikowi i kwatermistrzowi w jednej osobie dwa 233 FMJ.
- A snajperka?
- To moja osobista broń. Nie licz na to, że ci ją oddam.
- Jak wolisz... aha, zabierzcie to coś z mojego blatu, dobrze? - Murdock wskazał na długi, lśniący karabin o nieproporcjonalnie długiej, metalowej lufie pokrytej jakimś smarem. Lecho bez wahania wziął w rękę broń i razem z Angelą skierowali się do kwater.
- Mogę wiedzieć, co to takiego? - zapytał.
- To prototyp karabinu Gaussa - odpowiedziała dziewczyna - taki ulepszony karabin snajperski. Działa na zasadzie indukcji elektromagnetycznej, rozpędzającej pociski do prędkości podświetlnej, co daje mu niesamowitą celność. Właśnie, naboje! Zapomniałam o nich. Poczekaj z tym cudem w mojej kwaterze, okej? - nie czekając na odpowiedź, Angela pobiegła w stronę zbrojowni.

Siedząc na pryczy w pokoju Angeli, Lecho miał chwilę czasu aby przyjrzeć się oryginalnej broni. Od razu zwrócił uwagę na to, że była świetne wyważona i doskonale leżała w dłoni, mimo rozmiarów lufy. Zauważył też nietypowy wygląd broni, a zwłaszcza ukształtowanie lufy - była zakręcona niczym spirala. Domyślał się, że właśnie ten kształt miał zapewniać rozpędzonym pociskom stabilny lot. Nie zdążył przyjrzeć się magazynkowi karabinu, gdy do pokoju wpadła zdyszana Angela.
- Przepraszam, że zapomniałam o tych nabojach... to też prototypy. - usiadła na łóżku obok Lecha - Jak się podoba?
- Ciekawa broń. Chciałbym zobaczyć, jak kopie. Mogę ją wypróbować?
- Nawet powinieneś! Nie zapominaj, że należy to teraz do twoich obowiązków - zachichotała Angela - chodźmy na strzelnicę!

-------------

Marcus, tradycyjnie dla siebie zabijając czas na strzelnicy Bractwa, układał w głowie fakty z procesu. Lecho zaskoczył go, może nawet pozytywnie. W przerwach na przeładowanie miniguna, łapał się na myślach, że próbował zdołować żołnierza, który i tak przyznał się do winy. Był zbyt skupiony, aby zauważyć, że miejsce w sąsiedniej kabinie zajęły dwie osoby. Nagle z zaskoczeniem spostrzegł dziwną, błękitną smugę, i zauważył, że jedna z tarcz została rozerwana na dwie części. Po chwili taki sam los spotkał kolejną. Marcus wyszedł ze swojej kabiny, żeby sprawdzić co to za broń.
- Hej, stary, twoja spluwka kopie tak, jak moja winda. Mogę wiedzieć co to jest? - zapukał do kabiny obok.
- Marcus? - Angela zareagowała ze zdziwieniem - ty tutaj?
- Angela? A więc znowu "pracujecie" razem? - dodał zauważając Lecha trzymającego w ręku dziwny, zakręcony karabin.
- Powstrzymaj się od komentarzy Macrus... - Lecho w jednej chwili stracił dobry humor.
- Dobra. Muszę ci przyznać, że podczas procesu zdziwiłeś mnie. Pozytywnie. Przyznałeś się do wszystkiego.
- Nie miałem wielkiego wyboru, i tak by mi wszystko udowodnili...
- Nieważne. Powiedz, co to za giwera tak rozpruwa te makiety?

Angela zaczęła opowiadać o walorach prototypu, gdy nagle błysk z karabinu przerwał dyskusję. Lecho chwycił się za rękę. - co się stało?!
- Nie wiem... wybuchł mi w ręku... - przedramię rycerza nie była ciekawym widokiem. Rana obficie krwawiła, i Lecho poczuł, jak powoli traci świadomość...

-------------

Jax wypoczywał spokojnie w swojej kwaterze, gdy został wezwany do pokoju odpraw. Nie wiedział, czego ma się spodziewać - nowej misji, dyskusji na temat procesu, lub cokolwiek innego. Pełen obaw wchodził do pokoju, gdzie czekał już na niego generał Reuter. - Witajcie żołnierzu. Wezwałem was tutaj, bo mam dla was zadanie.
- Jakie to zadanie? - Jax obawiał się, jaki przydział może dostać
- Jak wiecie, aktywność supermutantów na północ od naszego bunkra niebezpiecznie rośnie. Nasze patrole giną jeden po drugim. Wydaje nam się, że za tym wszystkim stoi jakiś nowy przywódca, który, tak jak Master, chce uczynić z mutantów liczącą się siłę na pustkowiach. Jakby tego było mało, nowe zagrożenie może przybyć ze strony Enklawy...
- Enklawy?!
- Tak. Zidentyfikowaliśmy żołnierzy, z którymi walczyliście. Byli oddziałem specjalnym Enklawy... czuję, że stoi za tym większa sprawa i Bractwo Stali jest zmuszone jeszcze raz zaprowadzić porządek na pustkowiach.
- No dobrze, ale co JA mam do tego?
- Organizujemy wypad na pozycje supermutantów. Nasi zwiadowcy przypuszczają, że mają bazę na zachód od San Francisco. Lepiej, żeby się mylili, ale musimy to sprawdzić. Zostałeś przydzielony do grupy, której zadaniem będzie zbadanie tych terenów. Wyruszacie jutro po południu. - na czole generała pojawił się pot, jakby nie mówił całej prawdy.
- Kto jeszcze jest w tej "grupie operacyjnej"?
- Oddziałem dowodzi Paladyn Marcus. Oprócz was dwóch w grupie znajdą się trzej Kadeci: Percy, Anderson i Johnson.
- Mamy szturmować bazę supermutantów z grupą żółtodziobów?!?! - Jax nie krył oburzenia - czy wy jesteście normalni?
- Słuchajcie, żołnierzu. Waszym zadaniem nie jest rozbicie tej bazy, tylko ZBADANIE TERENU. Czy ci się to podoba, czy nie, jutro po południu wyruszacie - generał zmarszczył gniewnie brwi
- A Lecho? Czy on nie może iść z nami? Zapomnijcie o tych karach... - ton Jaxa zmienił się na błagalny
- Niestety, to niemożliwe. Rycerz Lecho uległ poważnemu wypadkowi podczas testowania nowej broni na strzelnicy dziś rano... - generał spuścił oczy
- Gdzie on jest??
- W tej chwili przebywa w bloku szpitalnym, pod opieką lekarzy...

Jax nie słuchał już generała, tylko wybiegł z pokoju odpraw i pobiegł w kierunku bloku medycznego. Tam już czekali lekarze Bractwa, rozmawiając na temat pacjentów. Jax próbował ich minąć i wbiec do sali, gdzie leżeli chorzy, ale jeden z lekarzy złapał go za ramię. - Dokąd to, żołnierzu? Tam nie wolno wchodzić!
- Czy w tym bloku jest Rycerz Lecho?
- Ten ze strzelnicy?
- Tak. Jest tu czy nie?! - Jax złapał lekarza za gardło i podniósł do góry
- Tyyk, jist ty yle pyść mny ty zysryny wyjyku, by pylycisz pyd kymysjiy - wycedził lekarz, próbując złapać oddech. Jax puścił medyka, który natychmiast zaczął wykrzykiwać w jego kierunku różne brzydkie słowa, których żołnierz już nie słuchał. Wparował na salę i odszukał łóżko, na którym leżał Lecho. Przy nim siedziała, trzymając go za rękę, Angela.
- Angela?! Tutaj?! Może ty mi powiesz co się stało?! - Jax miał ochotę także ją złapać za gardło (z kilku powodów :)
- Był wypadek... na strzelnicy... - dziewczyna zaczęła płakać - dałam mu do testowania mój prototypowy karabin... ale pocisk... rozerwał lufę... i odłamek przeciął mu rękę... i żyłę... - Angela nie mogła już mówić, zanosiła się płaczem. Jax przytulił ją do siebie.
- Przestań płakać. To nie twoja wina, mogło się zdarzyć każdemu.
- Ale... ale... to mój prototyp... to przeze mnie miał wadę... to przeze mnie on... teraz... - Angela zupełnie straciła głos
- Idź już, połóż się, zażyj mentatsy. To ci dobrze zrobi. Ja muszę rozmówić się z lekarzami - Jax odesłał dziewczynę do swojej kwatery i udał się do pokoju medyków.

Spotkał tego samego lekarza, którego prawie udusił. - Czego pan tu chce? Nie widzi, że pracuję?
-Chciałbym się dowiedzieć o stan jednego z pacjentów... tego ze strzelnicy - Jax dyplomatycznie nie wymienił imienia
-Aha, Lecho... hmm... odłamek przeciął mu żyłę, stracił bardzo dużo krwi. Ale jest stabilny - powiedział lekarz, nie odrywając wzroku od papierów - może być jednak inny problem
-Jaki?
-Odłamek, oprócz rozcięcia żyły, mógł uszkodzić także nerwy. Jeśli ta diagnoza się potwierdzi, pacjent może mieć bezwładną prawą dłoń... w tej chwili nie mogę więcej powiedzieć... a teraz... chciałbym wrócić do pracy - lekarz wskazał Jaxowi drzwi.

Trudno opisać, co w tej chwili myślał Starszy Giermek Jax. Wczoraj stracił jednego z przyjaciół, prawdopodobnie z winy innego, który teraz leżał w ciężkim stanie w polowym szpitalu, a trzy godziny wcześniej został ukarany za błędne decyzje. Jakby tego było mało, żołnierz wiedział, że nazajutrz w południe opuści bunkier, by wraz z małym oddziałem Bractwa zbadać okolice, w których prawdopodobnie mieściła się baza odrodzonych Supermutantów. Dziwiło go, że Starsi Bractwa przydzielili jemu i Marcusowi do oddziału trzech zupełnie zielonych rekrutów, którzy supermutantów widzieli tylko na obrazkach... wszystko to wyglądało tak, jakby ich akcja była przykrywką dla czegoś większego, jak gdyby oddział Grom miał służyć za przynętę dla czegoś... tylko dla czego? Czy dla supermutantów, którzy już raz poważnie nadwątlili siły Bractwa, czy może dla żołnierzy Enklawy, chcących wyeliminować "konkurencję"? Jax wiedział, że odpowiedzi na te wszystkie pytania pozna najwcześniej jutro w południe, gdy wraz ze swoim oddziałem wyruszy na misję...

-------------

Marcus studiował mapy okolic między NCR i San Francisco, starając się jak najlepiej poznać teren przed jutrzejszym wypadem. Wiedział, że tym razem to on będzie dowodził, ale zastanawiał się, jaki charakter ma ta misja. Nie był pewien, czy to zwykła misja zwiadowcza... do wykonywania takich zadań potrzebny jest doświadczony zespół, a takim raczej nie dysponował. Co dziwne, zrobiło mu się szkoda Lecha - co by o nim nie mówić, był dobrym żołnierzem i jednym z najlepszych snajperów w Bractwie, a jego zachowanie podczas procesu sprawiło, że zyskał szacunek Marcusa.
Było już późno. Dowódca Gromu odłożył mapy i zaczął się modlić. Robił tak przed każdą misją. Tym razem jego modlitwa miała szczególny charakter. W jej trakcie rozmawiał z zabitym przyjacielem, modlił się o jego szczęście tam, gdzieś "na Górze". Modlił się też o to, żeby zbyt szybko do niego nie dołączył.

-------------

Zbliżało się południe. Marcus i Jax oczekiwali w zbrojowni na swój przydział sprzętu. Nie wiedzieli, kiedy zjawią się pozostali rekruci, i kto to w ogóle będzie. Wreszcie zwrócili na siebie uwagę Murdocka.
- Czego? - mechanik nie był w zbyt dobrym humorze. Prototyp wykonany przez niego prawie zabił jednego z najlepszych żołnierzy, i Murdock dostał potężną burę od generała.
- Przyszliśmy po sprzęt. - Marcus wręczył mechanikowi\kwatermistrzowi listę. - Oddział Grom
- Aha, gromowcy. Kogo tym razem idziecie gromić? - Murdock z politowaniem spojrzał na Marcusa
- Nie twoja sprawa - wtrącił się do rozmowy Jax - wydaj nam ten sprzęt... i zajmij się własną robotą, bo jak widać nie poświęcasz jej zbyt wiele uwagi...
- Dobra, już się zamykam - mechanik pospiesznie przeczytał listę i wyłożył na blat potrzebny sprzęt - pięć pancerzy wspomaganych, dwa działka "Oprawca", jeden SAW, Pancor Jackhammer, rakietnica... do tego dziesięć stimpaków i amunicja... sporo tego. Macie tu wszystko - mechanik z pewnym trudem dźwigał na blat działka, bo pancerzy nie był w stanie unieść.

Jax i Marcus pospiesznie założyli pancerze. Czuli się w nich jak sardynki w puszce, ale wiedzieli, że tylko taka zbroja zapewni im w miarę równe szanse w ewentualnej walce z mutantami. Zajęli miejsca z przodu przydzielonego im Hummera i czekali na nowych rekrutów. Gdy zobaczyli w lusterku wstecznym trzy postacie w zbrojach wspomaganych wsiadające na tyły samochodu, Jax odpalił silnik i opuścił teren bunkra.
- Więc to wy jesteście ci "nowi" - zagadnął do pasażerów z tylnych siedzeń Marcus
- Nie da się ukryć, dziadku - w głosie rekruta można było wyczuć pewność siebie - jestem Kadet Percy, a to moi kumple - Steve Johnson i Tommy Anderson.
- A byliście już kiedyś na zadymie? - Jax oderwał na chwilę wzrok od bezkresnego pasa pustyni wijącego się przed autem i odwrócił głowę w stronę rekrutów.
- No, trochę czasu w barach spędzaliśmy, więc i zadymy były - odrzekł zadowolony Anderson
- Ale mam na myśli misję...
- Nie, to nasze pierwsze zadanie. Podobno jakiś rutynowy zwiadzik?
- Tak. Absolutnie rutynowy - powiedział Jax, po czym szepnął do Marcusa - Oni są kompletnie zieloni. Byle Raider rozsmarowałby ich na ścianie...
- Powiedz mi coś, czego bym nie wiedział... ta misja coraz mniej mi się podoba... - powiedział po cichutku Jax, po czym zwrócił się do wyraźnie rozbawionych całą sytuacją rekrutów - A wiecie, chłopaki, co to Super Mutant?
- Super Mutant? Takie wielkie, zielone i ciotowate? - powiedział Johnson, powodując gromki śmiech pozostałej dwójki.
- Tak, duże, zielone i ciotowate... a czy wiesz jak się z tym walczy?
- Wpycha się lufę do tyłka i naciska spust! - wykrzyknął zanoszący się śmiechem Percy
- Dobra żółtodzioby, słuchajcie - wtrącił się do dyskusji wkurzony Marcus - nie obchodzi mnie, jak tego dokonacie, ale jeśli tam, gdzie się udajemy, spotkamy jakiegoś mutanta, macie przeżyć. A teraz zamknąć mordy i czyścić broń!

Kolejne godziny jazdy upływały w równie przyjacielskiej atmosferze. Kadeci wyglądali na bardzo pewnych siebie, nieświadomych tego, co może ich czekać w bazie. Marcus, będący dowódcą oddziału, zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby zawrócić do bazy. Przeczuwał że to, co spotkają w opuszczonym kompleksie, może nie być najlepszym treningiem dla trzech zadufanych w sobie rekrutów.

-------------

...

- Siostro! Siostro! Chyba się budzi!

...

-Nic ci nie jest? Jestem przy tobie...

...

Po kilkugodzinnej śpiączce spowodowanej szokiem związanym z dużym upływem krwi, Lecho dochodził do siebie w polowym szpitalu. Potwornie bolała go głowa, w umyśle miał pustkę, nie mógł zebrać myśli. Otworzył oczy i zobaczył pochyloną nad nim Angelę.
- Nic ci nie jest? Siostro! Siostro, chyba się budzi! Leż spokojnie, jestem przy tobie...
- Co... co się stało? Gdzie jestem?
- Ten prototyp, który ci dałam, wybuchł ci w rękach i naruszył tętnice czy cośtam. Straciłeś dużo krwi i była obawa, czy przeżyjesz, ale na szczęście znalazł się dawca. - Angela była rozpromieniona widokiem żołnierza dochodzącego do siebie.
- Kto... kto był tym dawcą?
- Nie wiem... - dziewczyna nagle się zmieszała i odwróciła głowę - Siostro! Obudził się!
- Co się stało z moją... z moją ręką? Nie mogę nią ruszać! - z przerażeniem stwierdził Lecho, próbując poruszyć prawym ramieniem. W tym momencie do sali wszedł lekarz.
- Dzień dobry. Jak się spało? Mam nadzieję, że dobrze. Może pana trochę boleć głowa, ale to minie - stracił pan bardzo dużo krwi.
- Trochę? Łeb mnie napier**la tak, że zaraz pier***nie, a pan mi mówi że może trochę boleć?!?!
- Siostro, proszę podać choremu 10ml psycho, dożylnie.
- A dlaczego, do jasnej cholery, nie mogę ruszać ręką? Au, to boli! - Lecho poczuł, że pielęgniarka wbiła mu igłę w żyłę.
- Pana ręka uległa skomplikowanemu uszkodzeniu... - odparł lekarz, którego wyraz twarzy zmienił się na jakby mniej pewny - jest pan żołnierzem, więc będę szczery. Nie wiem, czy uda nam się ją przywrócić do pełnej sprawności.
- CO?! Chcecie mi powiedzieć, że będę kaleką do końca życia?! - najwyraźniej ta informacja nie podziałała kojąco na rycerza.
- Siostro, proszę podać środek usypiający. Pacjent dostał nagłego ataku histerii.
- Odwalcie się ode mnie i powiedzcie, co z moją ręką!!
- Uspokój się, misiu. Wszystko będzie dobrze... - powiedziała Angela, trzymając Lecha za prawą dłoń... dłoń, która jeszcze do niedawna trzymała karabin snajperski, naciskała spust i robiła wiele innych rzeczy... a teraz jej właściciel w żaden sposób nie mógł jej używać. Lecho powoli tracił świadomość i uspokajał się...

-------------

Drużyna Grom dotarła na miejsce, które według informacji uzyskanych od Starszyzny, miało być bazą supermutantów. Tymczasem jedyne, co napotkali, to zrujnowane miasto. Nigdzie nie było ani śladu żywej duszy, ba, nawet martwych ciał. Właśnie to ostatnie wzbudziło podejrzenie Jaxa i Marcusa.
- Gdyby to miasto miało być faktycznie zrujnowane, wszędzie walałyby się trupy, gruzy... a tu jest sterylnie jak w szpitalu... - rzucił Jax
- Masz rację... gdzieś coś tu musi być... - dodał Marcus. - siedzimy na gnieździe wściekłych os i lepiej byłoby, gdybyśmy znaleźli wejście.
Uwagę członków oddziału zwrócił niewielki budynek kopalni położony na uboczu. Był w świetnym stanie, czego nie dało się powiedzieć o innych budowlach w tym mieście. Niestety, drzwi były zawalone przez kupę gruzu.
- Musimy znaleźć sposób, żeby wejść do środka. - Marcus był pewien, że wejście do budynku kopalni rozwiąże raz na zawsze to zadanie.
- Tak, musimy. Ale duchami nie jesteśmy i przez skały nie przejdziemy... zresztą skąd wiesz że tam w środku coś jest? Może wszystko jest zasypane? - pytanie Jaxa nie było pozbawione sensu
- Spójrz na tego szczura. Widzisz? Zniknął pod kamieniami. To znaczy, że coś MUSI być za tymi skałami. I jako człowiek odpowiedzialny za tą cholerną misję dowiem się, co to jest. - Marcus był zdecydowany - wchodzimy!

Cała drużyna wzięła się za ręczne odgarnianie gruzów. Mimo siłowników zamontowanych w zbrojach wspomaganych, cała praca nie miała sensu. Gruzów było zbyt dużo, były zbyt ciężkie, a ich tylko pięciu. Musieli więc szukać innego sposobu.
- Jasna cholera - zaklął Jax - ale z nas idioci!
- Idioci? Czemu? - Marcus był co najmniej zdziwiony
- Jeśli to BYŁA kiedyś kopalnia, jest spore prawdopodobieństwo, że gdzieś w pobliżu mogą być ładunki używane do drążenia korytarzy. Widzisz tę szopę, o tam - Jax wskazał na niewielki magazyn stojący w pobliżu kopalni. - założę się o mojego gnata, że znajdziemy tam co najmniej kilogram cordexu! A wiesz, że kilo tego gówna może wysadzić taką budę w powietrze... - z politowaniem wskazał na budynek kopalni.
- Dobra... skoro tak mówisz... dobra chłopaki - zwrócił się do kadetów, uśmiechając się pod nosem - udowodnijcie przydatność bojową i przeszukajcie tamtą szopę.

W szopie faktycznie znajdowały się materiały wybuchowe. Wprawdzie były to tylko trzy laski dynamitu, ale według speca od materiałów wybuchowych, jakim był Jax, w zupełności wystarczyłyby to rozkopania czegoś większego, niż ta kupa gruzu. Jax umieścił dynamit w mysiej norze, odpalił lont i czym prędzej dał nogę z terenu kopalni, dołączając do reszty drużyny kryjącej się za Hummerem.
Potężny wybuch na moment rozjaśnił skrywające się w mrokach wieczorne niebo. W powietrzu przez chwilę fruwały głazy. Gdy wszystko się uspokoiło, drużyna Grom wyszła z ukrycia i weszła do kopalni na poszukiwanie bazy mutantów.
- Ale tu ciemno - kadet Johnson wyglądał na zdenerwowanego
- Tak, jest tu dość ciemno... ale od czego macie flary - poinstruował młodszych kolegów Marcus

Żołnierze odszukali windę prowadzącą w dół szybów, skorzystali z niej i... zamarli. Znaleźli się w podziemnym bunkrze, który wyglądał prawie identycznie jak bazy Bractwa. Przyjazd windy spowodował huk, który zwrócił uwagę dwóch supermutantów, pilnujących wejścia do kompleksu.
- Spujs Lenny - świeze miensko - wyseplenił jeden z mutantów i wycelował swojego miniguna w drużynę. Jax i Marcus, zaprawieni w walce, zdążyli uskoczyć na bok, ale wszyscy trzej kadeci zatańczyli krwawe tango do muzyki ołowiu.
- Długo sobie nie powalczyli! - krzyknął Marcus zdejmując z pleców działko Oprawca i rozsmarowując na ścianie jednego z mutantów. Zanim drugi ze strażników zdążył zareagować, Jax powalił go na ziemię serią z SAWa, prawie odcinając mu głowę.

- Alarm I stopnia. W kompleksie wykryto intruzów. Powtarzam. Wykryto intruzów - obwieścił głos dobiegający niewiadomo skąd

- Nie wiem, co zaraz wylezie z tego bunkra - powiedział Jax - ale lepiej przeładuj broń!

W tym samym momencie otworzyły się drzwi bunkra i wybiegło z nich czterech supermutantów, dzierżących w rękach miniguny. Dwóch padło od razu po serii z działka Marcusa, ale jeden z tych, którzy przeżyli, zdołał oddać serię, która rozorała pancerz na lewym udzie Jaxa.
- O ku**a, dostałem! - krzyknął Jax i w tej samej chwili odstrzelił atakującemu mutantowi głowę
-
Napór mutantów nie słabł - przeciwnie, było ich coraz więcej. Tylko dzięki swemu doświadczeniu w walce Jax i Marcus nie ulegli naporowi potworów. Marcus w pewnym momencie walczył dwoma działkami naraz - jedno opierał o kolano, drugie kładł na ziemi i w ten sposób prowadził skuteczną walkę z atakującymi mutantami. - Oni się chyba nigdy nie skończą - powiedział, wycierając pot z czoła
- Za to nasza amunicja jak najbardziej! - wykrzyknął z przerażeniem Jax - nie mam już kul! Co robimy?
- Uciekaj!
- Co?!
- Nie pytaj tylko uciekaj. Ktoś musi dostarczyć raport.
- A co z tobą?
- Zabiorę do piekła tyle tego zielonego ścierwa, na ile starczy mi naboi!
Jax nie odpowiedział nic. Wiedział, że jeśli opuści bunkier, skaże przyjaciela na pewną śmierć. Z drugiej strony, jeśli obaj zginą, Bractwo nie dowie się o rzeczach, które się tu dzieją. Porwał swojego SAWa i rozpoczął szaleńczy bieg w kierunku windy. Dogonił go jedynie krzyk Marcusa:
- Ale nie mów nic Lechowi!
Gdy tylko winda dojechała na górę, wyskoczył z niej jak oparzony, wybiegł z bazy i wsiadł do Hummera. Przekręcił kluczyk w stacyjce i z piskiem opon ruszył w kierunku bazy, nie oglądając się za siebie. Wiedział jednak, że jego przyjaciel, Marcus, toczy właśnie nierówną walkę na śmierć i życie z supermutantami...

Tymczasem Marcus, ogarnięty szałem bitewnym, wysyłał do krainy wiecznych łowów coraz liczniejsze rzesze mutantów. - A macie, wy sukinsyny! To za rekrutów!
Jednak napór nie ustawał, a amunicja była na wyczerpaniu. Wiedząc, że nie ma już szans, Marcus wydobył ze schowka w pancerzu granat plazmowy, odbezpieczył go, i ruszył w kierunku nadbiegającej grupy mutantów...

-------------

Lecho powoli wychodził z szoku, jaki towarzyszył wiadomości o bezwładzie w prawej dłoni. Choć wciąż nie był pogodzony z myślą, że już nigdy więcej nie weźmie do ręki karabinu snajperskiego, czuł się dziwnie szczęśliwy. Wiedział, że tracąc możliwość uczestniczenia w walkach, odzyskał to, co kochał najbardziej - Angelę. Pani konstruktor wspierała go na duchu podczas pierwszych godzin po jego "powrocie do żywych". Praktycznie cały czas była przy nim, być może z poczucia winy, a może z innego powodu. W każdym razie wciąż nie chciała zdradzić Lechowi, kto był dawcą krwi dla niego.
Opowiedziała mu za to o zadaniu, na jakie zostali wysłani Jax i Marcus, wraz z grupą kadetów.
- Hmm... więc generał kazał im zbadać te obszary? Przecież mutantów jest tam podobno jak psów - Lecho nie krył zdziwienia.
- Tak, dostali taką misję. Ale to raczej rutynowe zadanie. Nie sądzę, aby tak doświadczeni żołnierze, jak Jax i Marcus, mieli jakiekolwiek problemy z jego wykonaniem. - powiedziała Angela chwytając żołnierza za rękę.
- Angela?
- Tak?
- Czy... czy między nami może coś być? Coś takiego, jak było wcześniej - zapytał z nadzieją w głosie Lecho
- Zależy, co według ciebie było między nami.
Dyskusję przerwało wejście do sali generała Reutera.
- Witajcie, Rycerzu. Słyszałem, że z waszym zdrowiem coraz lepiej - mówiąc to generał podał Lechowi prawą dłoń na powitanie
- ...
- Ah tak, przepraszam... lekarze mówili mi, jak wygląda sprawa z ręką. Ale nie martwcie się, w Bractwie zawsze będzie miejsce dla takich, jak wy! - Reuter poklepał Lecha po ramieniu

- Generał Reuter pilnie proszony do parku maszyn. Generale, to naprawdę ważne! - odezwał się głos z radiowęzła. Generał wybiegł z kompleksu szpitalnego i skierował się do garażu. Tam czekał na niego Hummer drużyny Grom, z rannym Jaxem, który był właśnie opatrywany przez lekarzy.
- Żołnierzu, co się stało? Gdzie reszta drużyny?!
- Jesteście jebanymi fajfusami! Chcieliście nas wykorzystać na przynętę dla tych zielonych kurwibolców! - Jax, gdyby mógł, zastrzeliłby generała na miejscu.
- Spokojnie, żołnierzu. Co się stało? Gdzie reszta drużyny?
- Z resztą drużyny możesz się pożegnać, pięciogwiazdkowy partaczu! Wszyscy zginęli zabici przez mutanty!

-------------

Marcus budził się właśnie z letargu. Pierwsza myśl, jaka do niego dotarła, to ta, że granat nie wybuchł. Skoro tak, to dlaczego on jeszcze żyje? Czym prędzej zrzucił kołdrę, aby sprawdzić, czy nie odniósł poważniejszych obrażeń i z przerażeniem stwierdził, że... stał się mutantem! - Co jest ku**a grane?! Czym ja jestem?! - krzyki Marcusa ściągnęły uwagę strażników. Po chwili do celi, w której przebywał, wszedł ogromny mutant, ubrany w potężną, metalową zbroję.
- Witaj, *bracie* - rzekł z nutką złośliwości w głosie. - od teraz jesteś jednym z nas.
- Dlaczego?! Dlaczego mi to zrobiliście?!
- Powinieneś się cieszyć. Twoje zdolności bojowe zrobiły na mnie duże wrażenie. Dostałeś drugą szansę...
- Mam to w dupie! Natychmiast mnie stąd wypuśćcie...
- Aha, zapomniałbym się przedstawić. Jestem Melchior, lider super mutantów. Witaj w naszych szeregach - wielki mutant wyszedł z pokoju, zamykając drzwi na klucz.

Marcus został zamknięty w celi. Był teraz super mutantem. Nie zginął podczas ataku na bazę, ale został pojmany i poddany działaniu mutagenu. Miał teraz służyć innemu dowódcy, grać do innej bramki. Ale zachował swą ludzką świadomość i sposób myślenia. Wiedział, że nawet będąc mutantem, może pomagać Bractwu. Ale musiał znaleźć sposób, aby udowodnić Melchiorowi swoją lojalność. Zaczął bawić się wisiorkiem, który miał na szyi. Był to prezent od Angeli i Marcus dziwił się, że mutanci mu go nie zabrali. Czyżby faktycznie zaczęli traktować go jak brata? Tak czy owak, postanowił rozejrzeć się nieco po pomieszczeniu. Znajdował się w niewielkiej, kwadratowej celi, wyłożonej nieprzyjemną w kontakcie blachą. W środku znajdowała się tylko drewniana prycza... i małe, okratowanie okienko w drzwiach. Właśnie z tego okienka postanowił skorzystać.
- Ej, ty - zwrócił na siebie uwagę strażnika - tak, do ciebie mówię! Wypuść mnie stąd!
- Ja nie mogem. Mistrz Melchior nie pozwalać. Ty musieć przejść kuracja - odpowiedział wielkolud
- Jaką kurację? O czym ty mówisz?
- Ty musisz bydź pozbyć siem resztka swojego ludzkościowania. Ty musieć umieć zabijać ludzia, inaczej nigdy nie być mutant.
- Jak mam ci udowodnić, że umiem zabijać?
- Ty nie udowadniać. Ty zażywać leki - strażnik podał Marcusowi dwie duże, różowe pigułki - dwa dni takiego kuracja, i ty być mutant jak ta larwa! - z dumą w głosie oznajmił strażnik
Jax natychmiast zauważył, że pigułki, jakie otrzymał od mutanta, to mentatsy. Będąc kadetem Bractwa uczył się o działaniu leków i wspomagaczy, więc wiedział, że w małych dawkach powodują one przyspieszenie pracy mózgu, w większych powodują senność, a ilość, jaką "proponowali" mu mutanci, nieuchronnie prowadziła do prania mózgu.
- No jusz. Mniamać kuracja! - poganiał go strażnik.
Jax udał, że połyka tabletki, naprawdę chowając je pod językiem. Gdy tylko mutant się oddalił, szybko wypluł "kurację", i wrzucił je do otworu w podłodze, który najwyraźniej miał służyć za... ubikację. Miał dosyć wrażeń tego dnia. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków rozłożył się na pryczy i zasnął.

-------------

W tym samym czasie w bunkrze Bractwa Stali trwała gorączkowa narada. Oprócz skrybów i generała byli na niej obecni także Lecho, Jax i Angela. Wszyscy obawiali się niebezpieczeństwa, jakie wiązało za sobą odrodzenie się potęgi supermutantów. Bractwo miało w pamięci spustoszenia, jakie w jego szeregach uczyniły jego oddziały. Wysoka Rada była pewna jednego: trzeba jak najszybciej zrównać z ziemią ruiny miasta, a jeśli coś jeszcze pozostanie, należy to zaorać. Generał szybko wywnioskował, z pomocą raportu Jaxa, że kompleks bazy mutantów rozciągał się na kilkaset metrów w głąb ziemi. Konieczne stało się przeprowadzenie szybkiego natarcia, co w obecnej sytuacji kadrowej Bractwa oznaczało rzucenie wszystkich oddziałów stacjonujących w bunkrze do bazy, gdzie aż roiło się od mutantów.
- Wysoka Rado i wszyscy zgromadzeni - zaczął oficjalnym tonem Reuter - sytuacja, w jakiej obecnie znajduje się nasza jednostka jest bardzo poważna. Oddział Grom został rozbity podczas próby szturmu na bazę mutantów, położoną - i tutaj generał wskazał na mapę - w ruinach tego miasta. Jako dowódca tego bunkra jestem zmuszony podjąć radykalne kroki. Musimy jak najszybciej przeprowadzić regularny szturm na bazę, z wykorzystaniem jak największej liczby żołnierzy. Czekam na propozycje planu.
Jako pierwszy głos zabrał Jax. - Generale, ta baza jest usytuowana w podziemiach starej kopalni. Nie ma wokół niej zbyt wielu pozycji do obrony. W środku znajdują się roje supermutantów. Tylko atakiem przeważającymi siłami możemy zdecydowanie wygrać tę walkę.
- Ale my takich sił nie posiadamy. W chwili obecnej możemy wystawić tylko cztery oddziały.
- Jest jeszcze jeden sposób - wtrąciła się Angela - z danych zgromadzonych w PipBoyu Jaxa wynika, że ta baza została skonstruowana na bazie podziemnej krypty. Jeśli tak, to na pewno posiada wewnętrzny system samozniszczenia.
- Z tym, że musimy znaleźć frajera, który uruchomi ten system... - przerwał jej Jax
- ... który dodatkowo zna się na systemach elektronicznych - dodała konstruktorka - ponieważ zabezpieczenia wbudowane w systemy komputerowe takich schronów są naprawdę trudne do pokonania.
- W takim razie, jedynym rozsądnym wyjściem wydaje się wysłanie grupy straceńców, którzy wślizgną się do bazy i wysadzą ją od środka? - do rozmowy włączył się Lecho
- Z taktycznego punktu widzenia, byłoby to najlepsze wyjście... - stwierdził generał - mamy jakichś ochotników?
- Ja mogę iść - zgłosił się Lecho
- Ty? Z twoją ręką?
- Ręka nie przeszkodzi mi w posługiwaniu się bronią jednoręczną i naciśnięciu cholernego guzika...
- Jest pewien problem. Zupełnie nie znasz się na komputerach...
- W takim razie ja pójdę z nim - oświadczyła Angela, z ufnością patrząc w oczy żołnierza
- Skoro oni idą, to ja też. Jako jedyny z was wszystkich znam tę bazę... - Jax był równie pewny swego, jak Lecho i Angela.
- Więc ustalone. Wyruszycie pojutrze w południe. - zakończył dyskusję generał - możecie się rozejść...i życzę powodzenia...

Angela ruszyła w kierunku swojej kwatery. Na korytarzu dogonił ją Lecho.
- Po co to robisz?
- Co?
- No, czemu chcesz iść na tę misję?
- Żeby pomóc Bractwu...
- Nie ściemniaj, przecież wiem, o co ci chodzi.
- No, o co? - Angela nie zdążyła powiedzieć nic więcej, kiedy jej rozmówca przyciągnął ją do siebie i pocałował
- Właśnie o to...
Angela nie odpowiedziała nic, tylko uciekła do swojej kwatery.
Najbardziej przejęty z całej trójki był Jax. Wiedział, jaki charakter ma ta misja, i jakie jest prawdopodobieństwo powrotu z niej. Rozmyślał o tym, co zobaczy w bazie, i o Marcusie, którego tam zostawił...

-------------

Melchior wszedł do celi, w której od dwóch dni przebywał "nowy" mutant - Marcus. Właśnie teraz miał przeprowadzić test na inteligencję, który miał sprawdzić, czy były komandos faktycznie stał się mutantem.
- Więc dobrze, mutancie. Jak się nazywasz?
Marcus nie zażywał pigułek, jakimi raczyli go super mutanci, więc nie został "wyprany" ze swoich wspomnień. Przez okres obcowania z mutantami, oswoił się ze sposobem ich mówienia. Wiedział też, że super mutanci nie grzeszą inteligencją... postanowił więc udawać jednego z nich i spróbować przekonać Melchiora o tym, że stał się już mutantem.
- Ja być nazywać się... Marcus - wydukał
- Dobrze... a teraz... Marcusie... powiedz mi, kim jesteś?
- Ja jest być mutanta - Marcus dalej naśladował zachowanie mutantów
- Bardzo dobrze! - Melchior wyglądał na zadowolonego - a teraz ostatnie pytanie. Kto jest twoim największym wrogiem?
Marcus zawahał się przez chwilę. Wiedział, że od tej odpowiedzi zależy powodzenie jego planu. Nie chciał odpowiadać pochopnie, ale w końcu zdecydował się na...
- Bractwo Stali... moja najduższa wroga być Bractwo Stali! - wycedził z głupkowatym wyrazem twarzy.
- Bardzo dobrze! Jesteś tak GŁUPI, jak na mutanta przystało! - Ty! - zwrócił się do strażnika - masz mu przynieść pancerz i broń. Marcusie - witaj wśród mutantów.

Marcus, razem z drugim mutantem, udali się do zaimprowizowanej zbrojowni. "Nowy" otrzymał potężny pancerz mutantów oraz dwa windykatory.
- No, nie jest to może zbroja wspomagana - pomyślał - ale za to te dwa działka wyglądają zachęcająco. - zwłaszcza, że bez problemów mógł je unieść. Teraz postanowił dowiedzieć się jak najwięcej o bazie. Wykorzystując marny współczynnik inteligencji mutantów, dowiedział się o lokalizacji systemów zabezpieczających bazę, także terminala odpowiadającego za mechanizmy samozniszczenia. Odkrył także wyjście ewakuacyjne, które prowadziło długim, skalnym korytarzem, na pola za miastem. Nareszcie odkrył, w jaki sposób mutanty pojawiały się w różnych miejscach w tym samym czasie... - Melchior jest niezłym cwaniaczkiem. Ale się zdziwi, kiedy jutro wywalę tę jego budę w powietrze! - powiedział sam do siebie, zasypiając na nieco wygodniejszej, niż więzienna, pryczy.

-------------

Lecho, Angela i Jax byli w połowie drogi do zrujnowanego miasta, które kryło pod sobą bazę wypadową supermutantów. Byli ubrani w lekkie, nie krępujące ruchów tak bardzo jak zbroje wspomagane, pancerze metalowe. Angela była uzbrojona w Pancor Jackhammera, Jax tradycyjnie przewiesił sobie przez plecy SAWa - mimo tego, że kierował Hummerem wiozącym całą trójkę. Jedyną osobą, która nie posiadała broni, był Lecho. Więc sam był zdziwiony, kiedy Angela wręczyła mu do ręki mały pistolecik o dziwnie pokręconej lufie...
- Co to jest? - zapytał Lecho
- To kolejny prototyp... ale ten był testowany... przeze mnie. To szybkostrzelny pistolet skonstruowany na bazie karabinu snajperskiego... działa na podobnej zasadzie... ale potrafi wystrzelić z siebie do 120 pocisków na minutę...i jest bardzo lekki, dlatego bez problemu będziesz mógł nim operować używając lewej ręki.
- Dzięki... - Lecho spojrzał dziewczynie prosto w oczy
- Ej, wy tam. Nie pora na amory. Jesteśmy prawie na miejscu! - wtrącił się Jax. - widzicie ten budynek? - wskazał na zabudowania należące do opuszczonej kopalni - to jest ta zasrana baza. Wysiadamy.
Oddział w milczeniu ruszył w kierunku kopalni. Weszli do windy.
- Pamiętajcie... - powiedział Jax do swoich kompanów - nie zdziwcie się, jeśli nie wrócimy już na górę... tam jest naprawdę dużo tego zielonego ścierwa...
- Angela... - rzucił Lecho do dziewczyny - jeśli przeżyjemy... to...
- To co?
- Chciałem zapytać, czy... - nie zdążył dokończyć, kiedy winda zatrzymała się na samym dole szybu.
- Uważajcie! Zaraz się zacznie! - wykrzyknął Jax, ściągając z pleców ciężki karabin maszynowy.
Wszystko było tak samo, jak za pierwszym razem. Huk, zwiastujący przybycie windy, zwrócił uwagę strażników. Tym razem Jax był na to przygotowany i błyskawicznie rozsmarował obu mutantów na ścianie bunkra. - Idziemy! Szybko, zaraz będzie ich więcej!

- Alarm w sektorze pierwszym. Wykryto trzech intruzów. Powtarzam. Wykryto trzech intruzów!
Alarm z radiowęzła błyskawicznie wybudził Marcusa. Wiedział, że w bazie coś się dzieje, i że może to wykorzystać, żeby zrównać to przeklęte miejsce z ziemią. - No, Melchior... teraz odpłacę ci za to, co mi zrobiłeś... - błyskawicznie nałożył na siebie pancerz, porwał oba miniguny... i założył na szyję wisiorek od Angeli. Przeczuwał, że może mu się przydać. Wybiegł na korytarz i natychmiast został zaczepiony przez jednego z wartowników.
- Hej ty! Mutant! Trzech ludzikuf z brajactwa wszło do bazy! My musieć zrobić z nich picca! -
ta informacja wywarła spore wrażenie na Marcusie, który stanął w miejscu, podczas gdy mutant chwycił za broń i pobiegł w kierunku głównego wejścia. Były Paladyn zastanowił się przez chwilę. Skoro był mutantem, to był wrogiem dla Bractwa. Nie wiedział, czy jego byli towarzysze przez pomyłkę nie rozsmarują go na jednej ze ścian bunkra. Zostawił jednak czarne myśli i pobiegł w kierunku pomieszczenia, gdzie znajdowały się systemy sterujące.

Tymczasem po przeciwnej stronie bunkra trwała zażarta walka. Trójka żołnierzy przedzierała się coraz dalej w głąb bazy, likwidując napotkanych mutantów. Jax wymiatał swoim M249 SAW, Angela siała zniszczenie za pomocą Jackhammera napędzanego amunicją EMP, a Lecho eksterminował mutantów małym, zgrabnym pistoletem Gaussa. W końcu, po długiej i ciężkiej walce dotarli do ciemnego pomieszczenia, które wydawało się być centrum sterowania.
- Jax, osłaniaj tyły! - krzyknął Lecho do biegnącego za nim CiężkoZbrojnego faceta, po czym, wraz z Angelą, wparował jak burza do centrum sterowania. Jax został przed wejściem, by osłaniać korytarz. Lecho zbliżył się do centralnego komputera, gdy nagle z cienia wyszedł ogromny mutant.
- Witaj, szczurze z Bractwa. Czy to kolejna nędzna próba złamania potęgi super mutantów?
- Coś za jeden?
- Jestem Melchior, przywódca supermutantów. Nie radzę ci dotykać tego komputera, ponieważ mogą cię spotkać przykre konsekwencje?
- Odpieprz się, zasrańcu! - Lecho wymierzył swój pistolet między oczy mutanta i kilkukrotnie odpalił. Strzały nie zrobiły na mutancie żadnego wrażenia.
- A więc się stawiasz, tak? Cóż, tylko nie mów, że nie ostrzegałem... - wymierzył swojego miniguna w Angelę i zanim Lecho zdołał cokolwiek zrobić, seria z działka rozorała jej nogę.
- Ty sku**ielu!
- Jeśli chcesz, możesz mnie obrażać. To i tak są twoje ostatnie słowa, paproszku... - gdy Melchior wycelował miniguna w żołnierza, na jego twarzy pojawił się uśmieszek politowania.
- Nie tak szybko, kolego - rozległ się dziwnie znajomy dla Lecha głos, dobiegający z drugiego końca sali. Melchior błyskawicznie obrócił się i wycelował swoją broń w kierunku, z którego on dochodził, ale zanim nacisnął spust, został rozerwany na pół przez ogień z dwóch windykatorów trzymanych przez napastnika. Lecho natychmiast podbiegł do Angeli, upewniając się, czy przeżyła atak. Tymczasem tajemniczy obrońca podszedł do komputera, nacisnął kilka przycisków i z głośników w bazie rozległ się głos:
- Uwaga! Uruchomiono systemy samozniszczenia bazy! Wybuch nastąpi za 10 minut. Dziękujemy za współpracę i polecamy się na przyszłość!

Dopiero teraz Lecho zwrócił uwagę na mutanta, który uratował go od pewnej śmierci. Był ubrany w potężny pancerz - podobny do tego, jaki miał Melchior. W rękach trzymał, niczym dwa kijki, potężne działka Oprawca, a do pleców miał przymocowaną beczkę amunicji.
- Kim jesteś? - zapytał, jednocześnie zwracając uwagę na oryginalny wisiorek, który dyndał na szyi mutanta - zaraz, zaraz... ten wisiorek... identyczny miał Marcus, dostał go od Angeli.. a może ty... to niemożliwe!
- To możliwe, Lecho. To ja jestem Marcus... - głos potężnego mutanta załamał się - a raczej byłem. Teraz jestem tym, czym widzisz.
- Uratowałeś mi życie... dlaczego?
- Widzisz... zrozumiałem parę rzeczy... wiem teraz, ile znaczyło dla mnie bycie człowiekiem, życie wśród was, mimo że nie darzyliśmy się szczególną sympatią...
- To prawda... ale przecież zawsze możesz wrócić...
- Nie. W Bractwie nie ma miejsca dla mnie. Opuszczę to przeklęte miejsce i udam się jak najdalej w pustkowia, ale najpierw zdradzę ci pewną tajemnicę...
- Do samozniszczenia bazy pozostało: 4 minuty 43 sekundy
- ...
- To ja byłem dawcą krwi dla ciebie... po tym wypadku. Chciałem chociaż w ten sposób stać się człowiekiem w twoich oczach... bo mimo iż walczyliśmy ze sobą o kobietę, staliśmy po tej samej stronie barykady... a ty stałeś się dla mnie Bratem Stali po procesie...
- ...
- Wiem, że trudno ci to teraz zrozumieć... nie musisz. Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę: nie mów Angeli o tym, że mnie widziałeś... że żyję... nie mów o tym nikomu. Tak będzie lepiej. A teraz posłuchaj mnie uważnie. Do detonacji pozostało jeszcze około czterech minut. Teraz wyjdę przed bazę i podprowadzę wasz pojazd pod boczne wyjście... odkryłem je podczas swoich "wycieczek" z innymi mutantami. Gdy usłyszysz, że do detonacji pozostały dwie minuty, idź tym korytarzem - Marcus nacisnął guzik na konsolecie, powodując tym samym otwarcie ukrytego przejścia. - to wszystko. Żegnaj... bracie!

Marcus podniósł do góry oba miniguny i wybiegł na zewnątrz bazy. Odgłosy wystrzałów i krzyki mutantów świadczyły, że coś tam na górze było... ale były komandos skutecznie to coś spacyfikował. Lecho ostrożnie wziął na ręce nieprzytomną Angelę i krzyknął na Jaxa.
- Właź do środka, szybko!
Jax wszedł do pomieszczenia i zamknął stalowe drzwi, za którymi kłębiły się żądne krwi mutanty. Od razu spostrzegł przepołowionego Melchiora leżącego w kałuży krwi zmieszanej z fekaliami.
- A tego kto tak urządził? Bo chyba nie ty ze swoim pistolecikiem... - zapytał pół żartem, pół serio
- Przywódca mutantów krytycznie trafił sam w siebie, przebijając pancerz - wymijająco i nieco ironicznie odrzekł Lecho.
- Do samozniszczenia pozostało: 2 minuty i 5 sekund.
- Idziemy! - krzyknął Lecho
- Ale gdzie? Samochód stoi przy kopalni! - zauważył Jax, z nieufnością patrząc w stronę tunelu.
- O nic nie pytaj, biegnij! - zawołał Lecho i z Angelą na rękach wbiegł do szybu. Jax podążył za nim. Wszędzie walały się martwe ciała mutantów. Jax zastanawiał się, kto je tak urządził... Lecho wiedział wszystko, ale postanowił dochować tajemnicy.
- Do samozniszczenia pozostało: minuta i 23 sekundy.
- Ten cholerny tunel nigdy się nie skończy! - Jax był przekonany o beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znajdują. Wreszcie, po długim biegu zobaczyli w głębi tunelu światło słoneczne. Lecho coraz bardziej odczuwał ciężar dziewczyny, zwłaszcza, że do jej niesienia musiał wykorzystać chorą rękę. Wypadli z tunelu i wsiedli do zaparkowanego... Hummera
- Stary, skąd to się tu wzięło?! - zapytał z niedowierzaniem Jax, odpalając silnik
- Nie pytaj, odpalaj!
- Do samozniszczenia pozostało: 34 sekundy.

Hummer z piskiem opon opuścił teren bazy. Zdążyli oddalić się na bezpieczną odległość, kiedy usłyszeli potężny huk. Oglądając się za siebie dostrzegli w oddali kopalnię wylatującą w powietrze. Tylko tyle zostało z bazy supermutantów, z ich przywódcy jeszcze mniej. Lecho cały czas myślał o Marcusie, o tym, co od niego usłyszał, i o samobójczej misji, którą właśnie wykonali. Jego zadumę przerwała Angela, która odzyskiwała powoli przytomność.
- Żyjesz... Bogu dzięki! - z ulgą w głosie stwierdził Lecho
- Tak... żyję... ale noga... bardzo boli... - głos dziewczyny był bardzo słaby
- Nic się nie bój... opatrzyłem ranę... dostałaś także stimpaka...
- Co... co z bazą, zadaniem?
- Już po wszystkim. Baza mutantów nie istnieje.
- ...
Lecho spojrzał na dziewczynę. Patrząc w jej kasztanowe oczy, nie mógł oprzeć się uczuciu, że mógłby tak trwać do końca świata.
- Lecho? - przerwała milczenie Angela
- Tak?
- Przed... wejściem do bazy... w... w windzie... chciałeś mnie o coś zapytać...
- Tak... chciałem... chciałem wiedzieć, czy możemy spróbować jeszcze raz...
Angela nie odpowiedziała nic. Na wykrzywionej grymasem bólu twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Lecho wiedział, co on oznacza...

Oddalając się w stronę zachodzącego słońca zbierał wrażenia z kończącego się właśnie dnia... wykonał zadanie, które wydawało się niemożliwe do wykonania... odzyskał kobietę, którą kochał... i stał się bratem krwi z człowiekiem, którego kiedyś nienawidził...

-=* Koniec *=-

  /do góry/ Lecho 
__ 15 __
 

Radiated Copyrights 2001 by Przemek "Kazul" Ligner All rights Reserved.