ONE DAY ON THE DESERT
 
Przeznaczenie SPIS TREŚCI
 
  
 

Text dedykowany Obsydianowi.

Do warsztatu swojego ojca, stolarza, wpadł jak strzała mały Chris.

- Tato, tato! - zawołał - Zrób mi pistolet!
- Co proszę? - zapytał mężczyzna w średnim wieku spoglądając na małego szkraba - A po co ci pistolet?
- Będę bronił mamy przed złymi ludźmi - odpowiedział dumnie Chris.
- Synu... to nie jest takie proste. A zresztą teraz robię meble dla pana Fancy, nie mam czasu... pobaw się z jego synami.
- Ale tato - rzucił zawiedziony chłopiec spoglądając na ojca oczami pełnymi łez.

Stolarz kontynuował rzeźbienie prostego wzoru na drzwiczkach montowanej szafki, gdy dłuto ześliznęło się z drewna i wbiło głęboko w lewą dłoń mężczyzny, który zaklął siarczyście.

- Martha, zabierz stąd Chrisa, bo nie mogę się skupić! - krzyknął do swojej żony.

Po chwili w pomieszczeniu pojawiła się młoda kobieta, która wzięła chłopca na ręce i udała się do domu.
W miasteczku nikt do końca nie wierzył w związek szkraba z dziwnymi wydarzeniami, mającymi tu miejsce dość często. Ale faktem było, że gdziekolwiek znajdował się mały Chris nigdy nic złego mu się nie stało, zaś innym, zwłaszcza "nieprzychylnym" pałętającemu się chłopcu, często coś się nie udawało. To tak jak gdyby malca strzegła jakaś "siła wyższa", która czuwa nad bezpieczeństwem Chrisa i mści się za niego. Dopóki te nienaturalne wybryki nie wpływały znacząco na funkcjonowanie miasteczka nikt nie miał do chłopca pretensji. A warto nadmienić, że ktoś o takich zdolnościach mógł się bardzo przydać. I tak się właśnie stało, gdy Chris skończył siedemnaście lat i kiedy to miasto zaatakował gang Jeźdźców. Co prawda - sytuacja dość typowa dla postnuklearnej Ameryki, co jednak nie znaczy, że można i trzeba było się do niej przyzwyczaić. Chris nie odegrał tam roli wielkiego wojownika, ale jego aura ściągnęła na agresorów falę "niepowodzeń" przeobrażając ich skoordynowany, masowy atak w serię potknięć, utraty broni, samookaleczeń oraz innych przykrych doświadczeń. Najeźdźcy stali się nieporadni jak małe oseski, a w takim stanie nie byli w stanie obronić się przed atakami uzbrojonych w drągi i łomy, rozwścieczonych mieszkańców miasta (nie tylko płci męskiej, o czym przekonał się między innymi jeden z bandytów ogłuszony solidnym uderzeniem starą patelnią pani Jonson). Jakby nie patrzeć Chris stał się lokalnym bohaterem. Nietypowym, ale jednak... I właśnie wtedy, z racji mile połechtanego ego, młodzieniec doszedł do wniosku, że znalazł swoje powołanie w życiu. Postanowił zostać jednym z tych tajemniczych herosów, ludzi podróżujących po kontynencie i pomagającym ludziom w walce ze złem. Przesłanki niewątpliwie ważne, ale należy wspomnieć o jednym, zasadniczym fakcie - pomijając niesamowite szczęście i zsyłanie na nieprzychylne mu istoty pecha Chris nie wyróżniał się niczym więcej. Ba, w niektórych dziedzinach nie dorównywał nawet statystycznemu, przeciętnemu, szaremu mieszkańcowi pustkowi. Nie był ani specjalnie wytrzymały, ani mądry, ani piękny, ani zręczny. Jak to mawiają prości ludzie - "czego się nie tknął to spierdolił". Na rolnictwie się nie znał, technika była dla niego czarną magią. Bić się nie umiał a o używaniu jakiejkolwiek broni to już w ogóle nie mogło być mowy. No ale chłopaczyna ubzdurał sobie, że jego niesamowity fuks pozwoli mu szybko nadrobić te, liczne przecież, braki. Przydały by się jeszcze jakieś dobre rady od "człowieka z branży", który być może zgodził by się nawet zostać "mentorem" początkującego Obrońcy Wszelakich Cnót.
Tak się złożyło, że ktoś taki mieszkał kilka mil dalej, w starej chacie na prerii. Chris postanowił niezwłocznie odwiedzić ów tajemniczego jegomościa - bohatera w stanie spoczynku.
Chłopak skombinował trochę sprzętu, między innymi stary pistolet kaliber 9 milimetrów, jakiś deczko przerdzewiały kozik. Pozszywał z kawałków ubrań i materiałów jakieś prowizoryczne ubranie. Teraz był gotowy na podróż do "Wyroczni" (choć rodzice i znajomi wszystkimi siłami próbowali przekonać młodzieńca by się porządnie zastanowił nad swoim wyborem).
Gdy Chris dotarł do starej farmy słońce już zmykało z firmamentu niebieskiego. Pora na odwiedziny u obcego człowieka nienajlepsza, ale czekać do rana się nie opłacało. Chris otworzył starą, skrzypiącą, drewnianą furtkę i zaczął zwiedzać posesję. Na ganku siedziały dwie wpatrujące się w chłopaka postacie, najwyraźniej już dawno wiedzące o jego obecności w tym zapomnianym miejscu. Chris dziarskim krokiem ruszył w kierunku zgarbionych, ludzkich sylwetek. Jakież było jego zdziwienie gdy ujrzał... starego człowieka grającego z równie starym Szponem Śmierci w warcaby! Ten nieco nietypowy widok trochę onieśmielił chłopaka.

- Witam cię, młody człowieku - powiedział człowiek wracając do gry - Co sprowadza cię w te strony, do mojego stuhektarowego rancza?
Szpon Śmierci zachichotał. Choć Chrisowi raczej zdawało się, że kaszle. Pewny siebie chłopak powiedział:
- eee... Mam na imię Chris i słyszałem, że podobno byłeś kiedyś kimś w rodzaju bohatera ratującego ludzi. Tak się składa, że ja też jestem takim... eee... kimś. No i z tej okazji chciałbym zapytać, czy nie masz jakichś rad dla początkującego w tym... yyy... zawodzie?
- Przyszedłeś po radę starego Michaela? - odpowiedział pytaniem na pytanie starzec - Więc dobrze... jeżeli grasz w warcaby z kimś o podobnych tobie umiejętnościach, to stosując na początku gry taktykę defensywną, taką jak przeciwnik... w kilki ruchach możesz zablokować rozgrywkę w taki sposób, że żaden z was nie będzie w stanie się ruszyć.
Chris słuchał tych słów aż w końcu z pewnym niesmakiem wtrącił:
- Eee... chodziło mi raczej o jakieś wskazówki dotyczące praktyki jako bohatera... więc jeśli można...
- Można, można - przerwał Szpon Śmierci - Ale jakieś rady od zawodowców grających w warcaby też są chyba cenne, nieprawdaż?
- Ach... bohaterstwo - odezwał się starzec - Słyszałeś, Tzar? Mamy tu jednak prawdziwego potencjalnego herosa. Szkoda, że postanowiłeś właśnie w taki sposób zmarnować sobie życie...
- Jak to zmarnować?! - wrzasnął Chris - Przecież to bardzo szlachetne zajęcie! Ktoś musi robić coś takiego i... i czy ty w ogóle byłeś kiedyś bohaterem?
- Patrzcie ludzie, jaki znawca się znalazł! - pisnął zirytowany Tzar.
- Chłopcze, ty nie masz pojęcia, w jakie gówno się ładujesz...
- Gówno? - zapytał nieśmiale Chris.
- Przecież mówi głośno i wyraźnie - wtrącił Tzar.
- Spokojnie, przyjacielu. Słuchaj no... jak tam masz na imię...
- Chris...
- No! Mam już swoje lata, sporą część życia zmarnowałem na, jak ty to określasz, bycie "bohaterem", więc wiem coś na ten temat. Możesz mi wierzyć. Nie ma chyba bardziej niewdzięcznego zajęcia niż bycie zbawcą pustkowi...
- Z wyjątkiem szuflowania bramińskiego gówna.
- Co racja to racja, Tzar... Widzę, że jakoś nie bardzo przekonały cię moje słowa. Może więc powinienem trochę rozbudować swoją wypowiedź? - chłopak skinął głową, a stary Michael pchnął w jego kierunku stary taboret - Siadaj, nie lubię jak ktoś nade mną stoi jak śmierć nad grzeszną duszą... Opowiem ci... heh... "historię mojego życia", jak to mawiają stare dziadygi... takie jak ja i Tzar na przykład.
- Hie hie... ma się te lata - rzucił Szpon Śmierci.
- Kiedyś byłem młody, jak ty. Żyłem sobie jako syn przeciętnego rolnika i dobrze mi było. Ale, jak to bywa w tym wieku, kiedyś mi coś walnęło na dekiel i postanowiłem wyruszyć w świat. Nieznany bohater, przygody, sława, kasa, kobiety i takie tam. No i na początku było nieźle - zawsze to coś nowego, wolność, bajery, szmery. Potem było nawet lepiej - ludzie poznali się na mnie, zaczynałem być sławny jako lokalny bohater. Giwerę miałem niezłą i umiałem z niej dobrze korzystać. Stałem się sławny i babki na mnie leciały. Ale potem wszystko zaczęło się zmieniać. Ilość bandytów i dzikich zwierząt w okolicy malała, ja ludziom spowszedniałem, nie było już żadnych datków i darowizn dla bohatera. Oprzytomniałem dopiero wtedy, jak zaczęło mi brakować na chleb. Ludzie, którym kiedyś wielokrotnie pomagałem, się na mnie po prostu wypieli. Co jakiś czas ktoś wzywał mnie do jakichś durnych zadań... typu cieknąca rura lub chorowity bramin. Cholercia, sam nie wiem, czy wynikało to z ich lenistwa czy chęci upokorzenia mnie. Postanowiłem opuścić rodzinne strony i przenieść się dalej zacząć wszystko od nowa. Dotarłem aż tutaj i natknąłem się na Tzara. Ech… jak to społeczeństwo może zbombardować człowieka stereotypami. W każdym bądź razie schemat jest stały - jam bohater, widzę Szpon Śmierci, więc łapię za giwerę i sru! Pamiętasz, Tzar?
- A pewno! - krzyknął Szpon Śmierci trzęsąc się ze śmiechu - Wyobraź sobie, chłopaczku, że ten "snajper" postrzelił mnie w zadek! W zadek, kumasz!?
- Ehe… - oparł Chris.
- A pamiętasz, co wtedy zrobiłeś?
- Jasne. Najpierw krzyknąłem z bólu a potem wydarłem się na ciebie "Czego mnie rąbnąłeś w dupsko, głupi człowieku".
- Wiesz, jak wtedy mi kopara opadła? Mówiący Szpon Śmierci, nie atakuje mnie, paranoja po prostu!
- Potem jeszcze mu nawtykałem - kontynuował Tzar - Że jest chyba jakimś rasistą, bo ja do niego nic nie mam, a on mnie tu z gwintówki... mnie - niewinne stworzenie!
- I jeszcze nazwałeś mnie "białasem"!
- Eee… chyba nie nadążam za tym fragmentem. Ło co chodzi?
- Chodzi ło to - podsumował Tzar przedrzeźniając wiejski slang Chrisa - Że z tego brylowania jako bohater nic ciekawego się nie ma, bo w końcu i tak zostaje się na lodzie. Plus - jak się za bardzo przyzwyczaisz do jednej, nie do końca prawej roboty, to się możesz wkręcić w niezłą zadymę - masz głupie przeświadczenie, że jakiś zwierzak lub człowiek chce cię zaatakować i w gruncie rzeczy sam atakujesz.
- Po prostu stajesz się tym, z kim walczysz - wyrzutkiem odepchniętym przez społeczeństwo, bez środków do życia, atakującym niewinne stworzenia boskie. I w imię czego? Ideałów, na które i tak wszyscy leją? Mówię ci więc - ciągnął dalej Michael - zastanów się BARDZO dobrze, czy na pewno tego chcesz.
- Prawdę mówiąc - rzucił Chris - Mam wrażenie, że po prostu jesteście zakałami i tyle. Chcecie mnie zawrócić z drogi chwały, bo sami nie możecie już nią kroczyć. Ja jestem bohaterem i nie zamienię pistoletu na łopatę.
- A ten gówniarz znowu swoje - zdenerwował się Tzar - Łopatą to cię ktoś chyba w łeb zdzielił, bo głupoty gadasz, że aż żal dupę ściska!
- Myślę chłopcze, że powinieneś już wracać do domu. Może ojciec będzie miał więcej do powiedzenia w tej sprawie. Robienie mebli jest, co byś nie powiedział, zajęciem pożytecznym, a nie hańbiącym. A twój ojciec przynajmniej stoi mocno na ziemi. Ty zaś masz głowę w chmurach, a tacy ludzie często giną przewracając się na gównie... wiesz o czym mówię?
- Phi - rzucił zirytowany chłopak - Nie potrzebuję ani was, ani waszych bezużytecznych rad. Sam dam sobie radę. Do zobaczenia za jakiś czas, kiedy to wrócę tu jako ulubieniec okolicznej ludności. Bohater.
- I z bogiem - rzucił Tzar za oddalającym się chłopakiem.

Chris był bardzo zniesmaczony wynikiem wizyty. Oczekiwał rad a otrzymał jedynie mglisty bełkot. Prychający pod nosem chłopak nie dostrzegł skradających się za nim dzikusów. Banda obdartusów rzuciła się na chłopaka próbując go pochwycić. Na obiad zapewne. Jak się można spodziewać niesamowity dar Chrisa znów zaczął działać. Ale tym razem coś poszło nie tak. Stojący kilka metrów od chłopaka dzikus wyjął granat i próbował nim cisnąć niedoszłą ofiarę. Co prawda - granat wypadł z dłoni mężczyzny - ale jego eksplozja i tak zabiła wszystkich, bo pędzące odłamki nie wybierały sobie ofiar i faszerowały każdego, jak leciało. Również Chris legł martwy na upstrzonej kępkami trawy, ciemnobrązowej ziemi. Gdy mieszkańcy osady odnaleźli ciała nikt nie mógł pojąc, dlaczego dar Chrisa nie uchronił go od śmierci.

- Widocznie jego fart nie był wszechmocny - skomentował zajście jakiś starszy, zakapturzony mężczyzna.
- Nawet największy pedant na świecie pobrudzi łachy, gdy ktoś wrzuci gówno w wentylator - posumował stary Szpon Śmierci.
- Jak zwał tak zwał, ale te ostatnie kilkadziesiąt godzin to najbardziej porąbany fragment mojego długiego życia - wtrącił inny mężczyzna.

Cóż rzec? Święta prawda!
Koniec

 

  /do góry/ Saladyn 
__ 16 __
 

Radiated Copyrights 2001 by Przemek "Kazul" Ligner All rights Reserved.