< POSTKULTURA | << FILMY
Embers

Plakat z filmu 'Embers' Embers
Produkcja: USA/Polska 2015
Reżyseria: Claire Carré
Scenariusz: Claire Carré, Charles Spano
Obsada: Jason Ritter, Iva Gocheva, Greta Fernández, Tucker Smallwood i inni
Zdjęcia: Todd Antonio Somodevilla
Muzyka: Kimberly Henninger, Shawn Parke
Czas: 85 min.

Dawno, naprawdę dawno nie widziałem tak specyficznego filmu jak Embers. Seans zostawił mnie z silnym poczuciem konsternacji, a jednocześnie nie mogłem powiedzieć, że żałuję poświęconego mu piątkowego wieczoru. Przeszkadza Ci, że zaczynam tekst właściwie od tyłka strony? Przyzwyczaj się, bowiem Embers to piekło dla miłośników ładu i porządku oraz perfekcjonistów. Przede wszystkim w produkcji tej umieszczono pięć niemal niezależnych od siebie motywów. Jedynie nieliczne wątki spotykają się, ale tylko epizodycznie, by dalej podążać swoimi drogami, ciężko więc znaleźć jakieś wspólne pasmo dla tych historii, poza realiami świata, w których się rozgrywają rzecz jasna.

Z czym przyszło się mierzyć bohaterom Embers? Przede wszystkim z własnymi umysłami, z ich niedoskonałościami obnażonymi przez bodajże jakiegoś wirusa. Otóż ludzie zaczęli zapadać na specyficzny rodzaj amnezji. Każdego dnia budzą się i zaczynają żywot niemal od zera. Przyznaję, że nie rozumiem działania tego mechanizmu utraty pamięci. Z jednej strony przecież zarażeni potrafią się komunikować, używać przedmiotów, z drugiej mają potężne dziury w wiedzy o świecie i nie pamiętają co robili poprzedniego dnia. Brak czytelnych, sztywnych zasad zapominania niesamowicie frustrował i ta część mnie, domagająca się spacyfikowania artystycznych zapędów miłośników sojowego latte, kipiała ze złości i domagała się zaprzestania tortur.

Jednocześnie hipsterska ociupinka mojego jestestwa kazała mi brnąć dalej, gdyż Embers to film tak intrygujący, jak irytujący. Lubię postapokaliptyczne kino akcji, doskonale bawiłem się na Mad Max: Na drodze gniewu i Resident Evil: Ostatni rozdział, ale właśnie - bawiłem się trzymając olbrzymi dystans do wydarzeń na ekranie. Tutaj ta odległość jest dramatycznie skrócona. Wizja upadku świata a'la Embers wydaje mi się w jakiś sposób prawdopodobna, tak jakby ta przegrzana szumem informacyjnym cywilizacja miała lec w gruzach własnego ciężaru. Film nie obfituje w sceny akcji, a jeśli już się pojawiają, to przedstawiają zło. Takie pierwotne, atawistyczne zepsucie, jakie odczuwałem podczas lektury i seansu Drogi Cormaca McCarthy'ego. Tytuł ten to również niepokój - podobne wrażenie towarzyszyło mi przy Zdarzeniu Shyalamana. Pod kątem artystyczno-schizowym porównałbym Embers do Eden Log. Sami widzicie, że to dosyć nietypowy miks doznań.

Co w środku? Ano wątek zbliżony do miłosnego i codzienne testy "związku", prymitywna agresja i troglodyckie żądze kipiące w młodym mężczyźnie, chęć odnalezienia rodziny przez małego chłopca, poszukiwanie utraconej mądrości, wiedzy i panaceum na ten niefortunny ciąg zdarzeń oraz... zmiana perspektywy na bunt młodej, zdrowej dziewczyny od niemal dekady przebywającej w komfortowej izolacji pod opieką ojca. O ile motywy te są same w sobie niezłe, o tyle ciężko się przez nie brnie, gdyż Embers jest niesamowicie przymulony, leniwy, ślamazarny, flegmatyczny wręcz, a do tego urywa się w losowym momencie - choć to mógł być celowy zabieg - analogia do drastycznego odcięcia pamięci z chwilą zaśnięcia.

Ten marazm ziejący z ekranu zostawia jednocześnie miejsce na przemyślenia ad hoc. Film ten pokazuje, jak krucha jest cywilizacja bez dobrobytu i swych osiągnięć. Wzbudza zastanowienie nad naturą zła. To traktat o wartości życia bez wspomnień kształtujących świadomość. To również bardzo ponura wizja, z której wyłania się zezwierzęcenie człowieka opanowanego instynktami, choć z plemiennego ogniska unoszą się iskry nadziei. Samo znaczenie tytułu to też niezły temat do przetrawienia. Czy chodzi o ulotność wspomnień? A może o to, że człowiek i jego supremacja to zaledwie iskierka w skali wszechświata? Albo też właśnie o nadzieję w czasach mroku, iskrę która da ciepło i pozwoli przeżyć? Kto wie...

Współprodukowany przez polskie studio Papaya Films tytuł nie jest łatwy w odbiorze i wymaga dużej dozy skupienia. Do seansu niezbędna jest koncentracja i cisza. Daleko mi do konkluzji, że to ambitne i inteligentne kino przeznaczone dla elity, dlatego musi być "ciężko". Równie dobrze można powiedzieć, że debiutująca na reżyserskim stołku (w pełnym metrażu) Claire Carré ma trudności z przekazaniem przesłania scenariusza i utrzymaniem uwagi widza, balansuje wręcz na krawędzi przerostu formy nad treścią. Aktorsko jest świetnie mimo braku celebrytów w obsadzie, w zasadzie to nawet lepiej. Nastrojowa ścieżka dźwiękowa doskonale buduje klimat. Wizualnie jest bez fajerwerków, choć fanom urbexu powinno się spodobać. Przypuszczam, że budżet nieco ograniczał, dlatego brak jest panoramicznych ujęć opustoszałych miast.

Nie jestem w stanie wystawić Embers oceny punktowej, gdyż zbyt wiele tu "to zależy". Na pewno nie jest do przełknięcia dla każdego. Polecam seans dla osób poszukujących odskoczni i odpoczynku od zgiełku i pstrokacizny, wygrzanych do granic możliwości filmów postapokaliptycznych głównego nurtu. W innym wypadku grozi śmiercią przez zanudzenie.

© 2017 Piotr 'Micronus' Osiak - założyciel GrimFiction.pl - bloga o postapokalipsie i mrocznej stronie fantastyki.

< POSTKULTURA | << FILMY