< POSTKULTURA | << FILMY
Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi - recenzja #1

Okładka filmu 'Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi' Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi
Produkcja: USA 2017
Reżyseria: Rian Johnson
Scenariusz: Rian Johnson
Obsada: Mark Hamill, Carrie Fisher, Adam Driver, Daisy Ridley, John Boyega, Oscar Isaac, Andy Serkis, Anthony Daniels, Laura Dern, Benicio del Toro, Frank Oz, Jimmy Vee i inni
Muzyka: John Williams
Zdjęcia: Steve Yedlin
Czas: 150 min.

Gdybym miał wskazać najbardziej oczekiwany przeze mnie film w tym roku – mógłbym spokojnie postawić na najnowszą odsłonę Gwiezdnych Wojen. Przebudzenie Mocy, nawet pomimo oczywistych problemów było zdecydowanie jedną z lepszych części filmowej Sagi, i nie mogłem się doczekać zarówno rozwinięcia nowych bohaterów, jak i dalszych powrotów legend klasycznej trylogii. Byłem także ciekaw, jaką wizję świata przedstawi reżyser i scenarzysta, Rian Johnson, odpowiedzialny między innymi za Loopera czy kultowy serial Breaking Bad. Spodziewałem się zobaczyć kompetentny film, który we właściwy sposób będzie kontynuować sagę bez wzbudzania jakichkolwiek skojarzeń z potwornie słabymi prequelami.

Nie spodziewałem się natomiast zobaczyć filmu, który prawdopodobnie jest jedną z najlepszych odsłon Gwiezdnych Wojen w ogóle.

Akcja rozpoczyna się bezpośrednio po zakończeniu Przebudzenia Mocy. Rey odnajduje Luke'a Skywalkera i próbuje namówić go na rozpoczęcie szkolenia jej na Jedi oraz powrót do Ruchu Oporu, by wspomóc go w najczarniejszej godzinie. Sam Ruch Oporu, z Leią Organą i Poe Dameronem na czele, ewakuuje się ze swojej bazy na D'Qar, by zdążyć przed atakiem ze strony Najwyższego Porządku.

Czego ze strony Ostatniego Jedi obawiałem się najbardziej, to tego że powtórzona zostanie główna bolączka obecna w Przebudzeniu Mocy. Czyli fakt, że to będzie kolejna odsłona starej trylogii, tylko lekko zmieniona i podlana współczesnym sosem. Nic bardziej mylnego. Mimo że pewne wątki powtarzają się względem Imperium Kontratakuje, to najnowsze Star Wars prezentuje przede wszystkim niesamowicie oryginalny i dobrze skrojony film. Podoba mi się zarówno ogół tła, na którym znajduje się cała narracja – pogoń Najwyższego Porządku za statkami Ruchu Oporu – jak i odpowiednie rozwijanie poszczególnych wątków. Dzięki czemu nadal mamy okazję zobaczyć coś nowego, pogłębiającego przy tym już i tak ogromny świat Gwiezdnych Wojen. Zarówno nowe lokacje i organizacje, jak i wgląd w starożytność, filozofię i możliwości Jedi. Każdy fan Star Wars, jak i po prostu dobrego kina znajdzie tutaj coś dla siebie.

To samo zresztą tyczy się głównych bohaterów historii – tak dobrych, jak i złych. To była moim zdaniem największa siła i potencjał Przebudzeniu Mocy. Stąd jestem bardzo zadowolony, że Rian Johnson odpowiednio zmodyfikował i rozwinął każdego bohatera. Rey, pomimo bycia raczej bezpieczną postacią, ewoluuje na ekranie w konsekwentny sposób, zmieniając się ze "złomiarki-buntowniczki" w prawdziwego adepta sztuk Jedi. Finn i Poe, dwie postacie które w Przebudzeniu Mocy spokojnie można by skleić w jedną ciekawszą, rozwijają się w filmie w sposób, który czyni z nich naprawdę samodzielne i niezbędne w nowej trylogii twory. Poe Dameron z "pilota" stał się czymś na kształt Hana Solo, tylko z poczuciem obowiązku i wierności swojej organizacji. Finn natomiast przeistoczył się w prawdziwego bojownika bezgranicznie zainwestowanego w walkę przeciwko Najwyższemu Porządkowi. Samo "nowe Imperium" też nie ma się czego wstydzić. Generałowi Huxowi i Snoke'owi rozbudowano osobowości, łącząc grozę z humorem i czyniąc z nich groteskowe, przesadzone a przez to bardzo oryginalne osobistości. Do tego oczywiście najważniejsze, czyli Kylo Ren, moja ulubiona postać z Przebudzenia Mocy, z uwagi na fakt że nie był on typowym bandziorem na kształt wymoczka z prequeli czy większości "starych" książek SW. Uwielbiałem w tej postaci jej nietypowość, tą gwałtowność i wahanie. Fakt że przeczy ona każdemu schematowi zbudowanemu nie tylko w Gwiezdnych wojnach, ale i w kinowych antagonistach w ogóle. I najbardziej w całym Ostatnim Jedi jestem zachwycony tym, jak bezbłędnie poprowadzili rozwój Kylo Rena, zarówno adresując problemy jakie mieli fani poprzednio, jak i nadal konsekwentnie budując tą postać w kogoś, kto ma naprawdę duże szanse osiągnąć ten sam poziom kultu, co Darth Vader czy Luke Skywalker. Który to, wraz z Leią Organą, pokazał naprawdę godny powrót na ekrany kina, oferując zarówno magiczny wątek dla starych fanów, jak i niewiarygodnie kompetentną postać mentora dla nowych.

Oczywiście od tego mogę znaleźć dwa wyjątki. Jest nimi (nadal) Kapitan Phasma, oraz nowa postać admirał Holdo grana przez Laurę Dern. Phasma (w dalszym ciągu) reklamowana jako super-hiper "badass" wojowniczka First Orderu, nie pokazuje sobą nic interesującego. Poza pancerzem nie różni się niczym od zwykłego szturmowca. Postać Holdo natomiast, co tu dużo gadać, jest irytująca. Od koloru włosów poprzez jej wątek, aż po wyjaśnienie (czy brak wyjaśnienia) dlaczego zachowywała się względem Poe'a i podkomendnych w ten a nie inny sposób. To wszystko w niej było irytujące, oraz sprawiało wrażenie elementu, który można było wykonać dużo, dużo lepiej. I tak, jak ewentualnie jej wątek zostaje zamknięty w sposób, który oddaje jej nieco odkupienia i ewentualnie sprawia, że Holdo nie jest w filmie wadą per se. Mimo to lubię znaleźć rzeczy do marudzenia, i Holdo z pewnością jest elementem na który pomarudzić można.

Oczywiście w filmie ważne są nie tylko postacie, ale także ich działania i narracja w ogóle. I tutaj Ostatni Jedi wyciągnął z Imperium kontratakuje najważniejszy element – odpowiednie wyważenie filmu, które nadaje każdemu wydarzeniu odpowiedni ciężar. Każdy dialog ma sens, każda scena akcji coś sobą prezentuje - żaden element filmu nie został tutaj umieszczony "bo wypada". Nie ma tutaj zatrważającej ilości walk, jednak dzięki temu każda z nich niesamowicie zapada w pamięć. Szczególne brawa należą się tutaj dla (unikając spoilerów) tej z Gwardzistami, którą uważam za jedną z najlepszych i najoryginalniejszych potyczek w całej gwiezdnowojennej sadze. Mamy w niej zarówno genialną i zrównoważoną choreografię, znakomity design wizualny oraz strukturę, która była bardzo pomysłowa, zaskakująca i fascynująca. Nawet pomimo faktu że niezbyt lubię "flashbacki" i "wizje", to i tutaj miały one sens i odpowiednią prezentację, co dodało filmowi mistycyzmu.

Już dawno temu wyrosłem z podejścia że "jest oryginalna trylogia, potem cała reszta". Moim zdaniem ponad całą markę Star Wars można było do niedawna postawić jeden film – Imperium kontratakuje, które stanowiło sequel najlepszego sortu. Film który nie bał się stanowić czegoś mroczniejszego i poważniejszego, rozwijając przy tym uniwersum ponad najśmielsze oczekiwania. Mimo że kocham Gwiezdne wojny, byłem i będę ich fanem prawdopodobnie przez całe życie, to nie potrafię nie dostrzec problemów na jakie cierpiała czwarta i szósta odsłona sagi. Były to znakomite i legendarne filmy, które stanowią kamień milowy kinematografii i coś czego nikomu nie udało się replikować, ale przy tym nie były to filmy perfekcyjne. Nowa nadzieja była filmem raczej wolnym, który całą pierwszą połowę poświęcał na budowanie uniwersum i mitologii, by dopiero w drugiej zainteresować widza akcją i wdrożeniem tej mitologii do działania. Można to jednak zrzucić na niedoświadczenie reżyserskie Lucasa. Powrót Jedi natomiast był pierwszym znakiem ostrzegawczym, że z George'em Lucasem i jego sagą dzieje się coś bardzo złego, i będzie on chciał przepchnąć swoje dziecko przez medialną maszynkę do mielenia mięsa.

Teraz lista prawdziwie legendarnych filmów Star Wars wynosi w moim przypadku trzy pozycje. Pierwszą poza Imperium kontratakuje jest Łotr 1, drugą Ostatni Jedi. Obie pozycje stanowią nie tylko niemal doskonałe, dojrzałe emocjonalnie i przemyślane filmy, magiczne w sposób, jaki możemy zobaczyć tylko w Gwiezdnych wojnach. To dzieła które chcą ewoluować, rozwijać i rozbudowywać swoje mythos oraz możliwości bezpośrednio na naszych oczach. Nie boją się zatrząść formułą, nie boją się czegoś zmienić, nie boją się pójść nieznanym szlakiem i pokazać nam czegoś, czego naprawdę się nie spodziewaliśmy.

Rian Johnson nie chciał nam pokazać Imperium Kontratakuje v2. Chciał nam pokazać film, który rozbuduje sagę i tchnie w nią nowe życie, przy tym wszystkim pociągnie czy wręcz utnie niektóre wątki obecne od 30 lat. Jednocześnie zachowując doskonałą równowagę między oddaniem hołdu bohaterom którzy nas wychowali, a pewnym przełamaniem ich mitologii, którą zbudowały lata przeciętnych książek Expanded Universe. Stąd też mam ogromne obawy związane z powrotem JJ Abramsa w IX części sagi. Historia lubi się powtarzać i mam przeczucie, że otrzymamy kolejną "po prostu dobrą i bezpieczną" odsłonę, a na kolejny film tak doskonały i tak odważny jak Ostatni Jedi będziemy musieli czekać bardzo długo.

© 2017 Konrad 'Veskern' Ochniowski

< POSTKULTURA | << FILMY