< SCHRONKULTURA | << FILMY
Księga ocalenia (The book of Eli)

Plakat z filmu 'Księga ocalenia' Księga ocalenia (The book of Eli)
Produkcja: USA 2010
Reżyseria: Albert Hughes, Allen Hughes
Scenariusz: Gary Whitta
Obsada: Denzel Washington, Gary Oldman, Mila Kunis, Ray Stevenson, Michael Gambon, Tom Waits i inni
Zdjęcia: Don Burgess
Czas: 118 min.

Europejczyk, a do tego osoba wychowana w tradycji katolickiej może mieć poważny problem ze zrozumieniem tego filmu. Tym bardziej jeśli uformowanie w wierze będzie powierzchowne, ograniczone do zaliczenia cyklu rytuałów i obrzędów. Wystarczy jednak urodzić się w Stanach, a przede wszystkim być członkiem kościoła nie podlegającego watykańskiej hierarchii i wszystko będzie jasne.

Zaraz - powiecie. Czy jest to film o różnicach religijnych? Nie! Skądże. To film o potędze wiary, ukazany jednak z pozycji diametralnie odbiegających od tego, czego można się nauczyć na lekcjach religii. To film o tym jak ważne jest Słowo Boże, które - z racji ograniczeń ludzkiego postrzegania - musi mieć formę pisaną. A że czytanie Bibli, zwłaszcza samodzielne, nie jest praktykowane w katolickim (a więc dominującym w naszej sferze kulturowej) podejściu do kwestii wiary, to mogą właśnie zrobić się owe problemy.

A jak Biblię traktują twórcy filmu Księga ocalenia? Bo jak się pewnie domyślacie, i to bez zbytniego spojlerowania, to Biblia jest właśnie tą księgą która ocala. To co z tym podejściem? Hmm... Jej wielką wartość w postapokaliptycznym świecie filmu można by uznać za logiczną gdyby nie standardowe błędy jakie ostatnimi czasy trapią dziesiątą muzę na odcinku postapo. Czyli koniunkturalizm i poprawność polityczna w odniesieniu do przyczyn upadku cywilizacji na Ziemi. Wiemy że doszło do jakiejś wojny (atomowej?), zapewne także z powodu Biblii (wojna religijna?). W wyniku czego doszło do katastrofy o charakterze kosmicznym (zniszczenie powłoki atmosferycznej Ziemi?), a to sprawiło że przez Ziemię przetoczyła się fala kolejnych zniszczeń (promieniowanie kosmiczne?). Ludzie, którzy się nie schronili oślepli, a na dodatek podjęto decyzję o zniszczeniu wszystkich egzemplarzy Biblii.

Uff...

Rozumiecie coś z tego? Ja nie bardzo, bo tylko ze strzępków zamieszczonych w filmie możemy złożyć sobie do kupy co się stało z Ziemią. Jeśli to nie poprawność polityczna, to zapewne silenie się na oryginalność fabuły. Jednak "klasyczny" (i nie wiadomo do końca czym spowodowany) rozpad społeczeństwa w Mad Maxie po 30 latach robi większe wrażenie niż takie mieszanie dżemu ze skwarkami, jak w Księdze ocalenia. A jak dobrze wiecie może się to skończyć sraczką, co można by jeszcze przyjąć, lub też co gorsza torsjami.

Na szczęście (!) filmowi pod kątem jest bliżej do "dolnej strony", jeśli mielibyśmy go umieścić na jakiejś skali possania wizji apokalipsy. Za to wizualnie postapokaliptyczny świat jest przedstawiony znośnie, czasami wręcz doskonale. Pustkowia od razu nasuwają nam skojarzenia z Falloutami - i dobrze. Kanibale zastawiający pułapki na ludzi czy zorganizowane osiedla są również do przyjęcia, mile odnosząc się do lubianej przez nas serii gier. Owszem, muszą się pojawić banalne grepsy i "ugrowienie" rzeczywistego świata jaki przedstawia film. Bowien nic nie może stać na przeszkodzie by w postapokaliptycznym świecie było pod dostatkiem broni i amunicji, jak również paliwa do sprawnych samochodów. Że magazyny wojskowe, że biopaliwa albo jakiś wypasiony zbiornik dawnych środków pędnych? A nie można było poświecić paręnaście sekund filmu na dopowiedzenie tych szczegółów? Zwłaszcza że ze sporą pieczołowitością wyjaśniono co sprawiło że główny, zły bohater filmu zdobył władzę nad miasteczkiem i okolicami.

Skoro więc rola Biblii (a więc i Boga) jest tak ważna w Księdze ocalenia, to trzeba by zadać sobie pytanie o kim w filmie jest tam mowa? W kulturze amerykańskiej jest oczywiście zakorzenione pojęcie Boga. Bóg ma błogosławić Amerykę, Bogu się ufa - także na dolarach. Czyli chrześcijaństwo? No chyba nie do końca, skoro w filmie nie ma żadnego odniesienia do najważniejszej w nim osoby. Bowiem idea chrześcijaństwa opiera się na koncepcji Syna Bożego - Jezusa Chrystusa, który jako człowiek złożył swoje życie w ofierze za odkupienie grzechów ludzi. Opisuje to Biblia Nowego Testamentu, która w połączeniu ze Starym Testamentem tworzy spójną całość. Stąd można wysnuć wniosek że Biblia filmowa, jeśli ma coś ona wspólnego z chrześcijaństwem, to wywodzi się z jego specyficznej odmiany popularnej zwłaszcza we wpływowych kręgach amerykańskiego społeczeństwa. Tam kluczową ideą jest wręcz boski kult Palestyny i żyjących tam - jako narodu wybranego - Izraelitów, którym wpierw zostało objawione Słowo Boże.

Wydawać by się mogło że w Księdze ocalenia twórcy pójdą na całość i powiedzą prosto z mostu że religią można manipulować bo "ciemny lud co to kupi", albo że z jej pomocą na gruzach cywilizacji stworzy się od podstaw nowe społeczeństwo. Ale nie! Najpierw dostajemy mdłe i urągające inteligencji wyjaśnienie czemu to na świecie nie ma już egzemplarzy Biblii, a na końcu filmu równie nijakie ukazanie że Księga przyniesie radość i szczęście na Ziemi. Po środku zaś, że Pismo Święte pozwala wyrazić to czego zwykły człowiek swoimi słowami nie będzie potrafił (i z czym w sumie można się zgodzić). Jeśli film miał iść w kierunku puszczania oka do widza, to to już lepiej udawaną metafizyką operowała seria Matrix, w której Neo przerabiał rolę postapokaliptycznego Mesjasza: poświęcał się, kochał, ratował i de facto zbawiał.

Odniesienie do Matrixa w przypadku Księgi ocalenia jest zresztą jak najbardziej na miejscu z uwagi na osobę producenta Joela Silvera. Braciom, a właściwie rodzeństwu Wachowskim (bo jeden z nich podobno został siostrą), udało się przedstawić w miarę spójną wizję świata po apokalipsie. Choć z filmu na filmu było coraz mniej mistycznie i tajemniczo, a coraz bardziej efekciarsko i głupio. Zaś reżyserzy Księgi ocalenia - bracia Hughes, jeśli mieli jakąś głębszą wizję ukazania Biblii jako książki mogącej wpływać na ludzkie losy, to chyba polegli w starciu z producentem dla którego najważniejsze było to by film się sprzedał, zbytnio (jeśli w ogóle) przy tym nie drażniąc. Jak coś jest dla wszystkich, to jest dla nikogo.

Księga ocalenia to modelowy wręcz przykład jak można spieprzyć intrygujący motyw kwestii religii w odniesieniu do postapokalipsy. Zresztą nawet słowo religia nie pada z ust bohaterów filmu, gdyż cały problem sprowadza się do samej Biblii, a jej pokazanie w tym filmie to wręcz dla niej obraza. W Księdze ocalenia Pismo Święte to gadżet, symbol, marketingowy greps którym równie dobrze mógł być pluszowy miś puszczający bąki. A przecież dobrze wiemy że żarty związane w pierdzeniem są poprawnie polityczne i nie naruszają żadnych przekonań, na których punkcie w USA panuje obsesja. Wyprodukować kilka tysięcy takich miśków, puścić na pustkowia a te będą nasze. Na pewno gdy zrobimy to na terenie dawnych Stanów Zjednoczonych.

Moja ocena: 5/10.

© 2010 Marek 'Squonk' Rauchfleisch

< SCHRONKULTURA | << FILMY