< POSTKULTURA | << FILMY
Melancholia

Plakat z filmu 'Melancholia'
Melancholia
Produkcja Dania, Francja, Niemcy, Szwecja, Włochy 2011
Reżyseria: Lars von Trier
Scenariusz: Lars von Trier
Obsada: Kirsten Dunst (Justine), Charlotte Gainsbourg (Claire), Kiefer Sutherland (John), Charlotte Rampling (Gaby), Alexander Skarsgard (Michael) i inni
Muzyka: Jon Hopkins
Czas: 130 min.

To będzie piękny koniec świata - głosił polski plakat Melancholii, ostatniego filmu Larsa von Triera. Dystrybutor nie łgał. Istotnie, jest on piękny w Melancholii we wszelkich możliwych aspektach. I mimo że po obejrzeniu można opisać dzieło duńskiego reżysera terminem apokaliptyczny, to jednak przymiotnik ten zostanie użyty jako jeden z ostatnich. Kontrowersyjnego filmowca nie interesuje masowa panika, zbiorowe chowanie się w schronach, bezsensowna ucieczka przed nieuchronną zagładą - zbliżającą się ku Ziemi kolizyjnym torem, tytułową planetą. U von Triera najważniejsza jest jednostka. A koniec świata rozpatrywany być może całkowicie odmiennie, zależnie od perspektywy konkretnej osoby. Tak mocno osobiste podejście reżysera zaowocowało doskonałym filmem, jakim niewątpliwie jest Melancholia.

Film podzielony został na dwa rozdziały, które poprzedza wystylizowany wstęp z pozornie niepowiązanych ze sobą, maksymalnie spowolnionych obrazów, do podniosłej muzyki Ryszarda Wagnera (podobny zabieg oglądaliśmy w poprzednim filmie Duńczyka, głośnym "Antychryście"). Pierwsza część - "Justine", przedstawia wesele tytułowej dziewczyny. Faktycznie, jest to znakomite studium kiełkującej depresji. Bohaterka, mówiąc w dużym uproszczeniu, jest nieszczęśliwa. Ślub wydaje się jej ostateczną próbą znalezienia owego mistycznego szczęścia, lecz spełza na niczym. Justine pogrąża się w melancholii, nie potrafi sobie poradzić z wewnętrzną pustką, rzeczywistość przygniata ją. Przeżywa swój własny koniec świata. Z jakiego powodu? A czy musi być jakiś?

Gehenna Justine udziela się także widzowi. Przez godzinę miota się ona wraz z bohaterką w kotle obłudy, zakłamania, spieniężenia i zepsucia, w którym chochlą przygnębienia z lubością miesza von Trier. Żadne słowo, zachowanie, gest czy grymas Justine nie jest tu przypadkowy. Duński filmowiec perfekcyjnie ukazuje rodzącą się w dziewczynie depresję, która spowija jej umysł i duszę niczym całun splinu. Nikt nie może jej pomóc, bo i ona nie chce pomocy. Claire - siostra, najbliższa osoba - próbuje dotrzeć do niej wszelkimi sposobami. Ale jest bezradna. Melancholia powoli zbliża się do Ziemi.

Część druga, opatrzona imieniem siostry Justine, została przedstawiona z jej punktu widzenia. Akcja skupiona jest na tytułowej planecie, która nie jest już tylko jaśniejącym punkcikiem na firmamencie. Claire z każdym dniem niepokoi się coraz bardziej. Zmuszona do zajmowania się siostrą, której depresyjny stan osiągnął apogeum, z rosnącą obawą spogląda w niebo. Nie docierają do niej słowa męża, który przekonuje ją, że Melancholia nie zagraża Ziemi. Także i on przeżyje personalną zagładę, spowodowaną iście romantyczną konfrontacją - niewytłumaczalnego przekonania żony o zbliżającym się końcu z niepotwierdzonymi informacjami naukowymi.

W zderzeniu z ostatecznością w Claire i Justine obudzą się najgłębiej uśpione behawiory. Wola przetrwania tej pierwszej zostanie brutalnie wyparta obezwładniającą bezradnością. Justine zaś w obliczu śmierci odzyska wewnętrzny spokój - koniec świata przyniesie ulgę, ukoi. Przecież to nie pierwszy w jej życiu.

Lars von Trier otworzył się dla widza, odsłonił się przed nim, tworząc film bardzo osobisty i bardzo intymny. Niejednokrotnie podkreślał w wywiadach, że sam zmaga się z depresją. Można więc traktować Melancholię jak pewien rodzaj autoterapii reżysera. Nie zmienia to faktu, że jest to film doskonały. Porażająco pięknie zrealizowany, pierwszorzędnie zagrany (grająca rolę Justine - Kirsten Dunst, słusznie zdobyła Złotą Palmę dla najlepszej aktorki tegorocznego, majowego festiwalu w Cannes, a myślę, że i w wyścigu po Oscary nie jest bez szans), poetycko opowiedziany, dający - jak to zwykle u von Triera bywa - szerokie spektrum możliwości interpretacji. Bez wątpienia jeden z filmów roku.

Moja ocena: 9,5/10

© 2011 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << FILMY