< POSTKULTURA | << FILMY
Miasto ślepców

Miasto ślepców

Miasto ślepców
Produkcja: Brazylia , Japonia , Kanada 2008
Reżyseria: Fernando Meirelles
Scenariusz: Don McKellar
Producent: Andrea Barata Ribeiro, Niv Fichman, Sonoko Sakai
Obsada: Julianne Moore, Mark Ruffalo, Gael Garcia Bernal, Danny Glover
Zdjęcia: César Charlone
Muzyka: Marco Antônio Guimara~es
Czas: 120 min.

Nie czytałem książki Jose Saramago pod tym samym tytułem, więc nie mogę stwierdzić czy film spełnia warunki zgodności. Lub po prostu "co autor miał na myśli" i czy zostało to w filmie pokazane. Stąd mogę sobie roboczo założyć, ze Saramago chciał w swojej książce zamodelować zachowanie grupy ludzi, by pokazać ich odwieczne wady i przywary. A do takich przedsięwzięć w sam raz nadaje postapokalipsa - zamykamy grupę ludzi w ograniczonej powierzchni, robimy im źle i obserwujemy jak w takich warunkach dają sobie radę. Greps oklepany do bólu. Jednak gdy sceną jest cały świat, a "aktorami" cała ludzkość, to zaczyna być ciekawie. No jak (z reguły) w całym postapo. Zostawmy jednak książkę portugalskiego noblisty w spokoju i zajmijmy się filmem.

Adaptacja "Miasta ślepców" - gdy spojrzymy na nią z dystansu - może wydawać się idealnym filmem w "klimatach". Zawiera bowiem dokładnie wydzielone elementy preapokalipsy, apokalipsy oraz postapokalipsy.

Film zaczyna się od pokazania, że złe przypadki mogą spotkać każdego, że są "rozdzielane" przez los sprawiedliwie. Nagły atak "białej" ślepoty dopada młodego (zapewne dobrze radzącego sobie w życiu) człowieka, siedzącego w samochodzie stojącym na skrzyżowaniu. Człowiek stojący wysoko w hierarchii społecznej (zamożność, wykształcenie) pozbawiony zmysłu wzroku staje się bezradną i nieporadną istotą, uzależnioną od innych. Wykorzystuje to drobny cwaniaczek, który ofiaruje się odwieźć do domu nagle ociemniałego, tylko po by mu "gwizdnąć" jego samochód. Zresztą i niewidomy mężczyzna czuje jakieś pismo nosem, gdyż jak najszybciej wyprasza ze swojego mieszkania "pomocnika". To pierwszy przykład na to jacy są dzisiejsi ludzie. Mają wszystko, wiedzą wszystko, mogą wszystko, jednak nadal nie mogą ufać obcym w ich bezinteresowną pomoc i najbezpieczniej czują się we własnych "czterech ścianach".

Niestety, dziwna ślepota nie ma zamiaru ograniczyć się do młodego człowieka gdyż zaczyna się przenosić jak zaraza. Zostaje nią dotknięty ów "pomocny" cwaniaczek, następnie okulista badający pierwszy przypadek oślepnięcia oraz pacjenci czekający w jego gabinecie. Tajemnicza ślepota zatacza coraz szersze kręgi, aż w końcu władze (nie wiemy jaki to kraj, w którym dzieje się akcja filmu) podejmują decyzje o separacji niewidomych. Wszyscy, poznani przez nas wcześniej bohaterowie trafiają razem na jeden oddział w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym, zamienionym teraz na...

No właśnie, na co?

Nie jest to specjalny szpital, w którym niewidomi poddani byliby leczeniu. To raczej coś jak obóz odosobnienia - obóz koncentracyjny XXI wieku. "Chorzy" dostają oczywiście żywność, jednak są pilnowani przez uzbrojonych żołnierzy. Jedynym lekarstwem jakie otrzymują to puszczane przez telewizor (!) pogadanki o tym, że ich los leży wszystkim na sercu. Oczywiście jest to guzik prawda, bo tak naprawdę władze uważają problem za rozwiązany, a i media z czasem o nim zapominają. W końcu dziś mamy takie czasy gdzie wszyscy muszą być zdrowi, silni, młodzi i najlepiej dużo konsumujący. Niewidomi tacy nie są...

Trwają oczywiście debaty jak opanować epidemię ślepoty, ale jak pewnie sami dobrze wiecie - najlepsze są sowieckie metody. Czyli "kak prabliema - zdielajem kamisju". Tak by sprawie łeb ukręcić, tak by bilans wyszedł na plus. Komunizm w symbiozie z kapitalizmem - to nasze czasy. Do czasu aż zaczynają spadać samoloty, na drogach dochodzi do serii wypadków - epidemia ślepoty wymknęła się zamkniętych obozów. Zaczyna dopadać każdego...

I tu zaczyna się druga część filmu, którego akcję od jakiegoś czasu śledzimy razem z żoną wymienionego wcześniej okulisty. Dziwny traf sprawił, że nie straciła ona wzroku, ale udaje niewidomą by razem z mężem trafić do szpitala i się nim opiekować.

Ta część filmu wydaje mi się najsłabsza. I to nie ze względu na drastyczność scen jakie są tu pokazane. Ta apokalipsa jest bardzo "ludzka" właśnie dlatego, że widzimy jak na wierzch wypływa nasza zwierzęcość. Bo właśnie ona sprawia, że jesteśmy zwierzęciem, istotą równą innym ssakom, a jedyne co nas rożni to nasza dusza. Gdy ona zanika, to stajemy tożsami z naszymi mniejszymi braćmi. Kieruje nami instynkt, chęć przetrwania i przeżycia. Może tylko jesteśmy okrutniejsi. Słabość tej części filmu wynika ze sposobu dojścia do tych wydarzeń. Bo cóż może być bardziej nierealnego jak zamkniecie w odosobnieniu grupy niewidomych, pilnowanie ich pod bronią, w myśl zasady "radźcie sobie sami".

Robi się z tego moralitet (wyrażony także w poświęceniu na rzecz niewidomych jedynej zdrowej osoby w ich gronie) oparty zapewne na wydarzeniach z II Wojny Światowej. Tylko, że obozy koncentracyjne, okupacja, powstania w getcie oraz warszawskie,wojenne doświadczenia Borowskiego, Edelmana czy Szpilmana, to rzeczy do bólu prawdziwe i realne, że aż wydają się fikcja (i są tacy, którzy tak myślą). Tymczasem gehenna "oślepionych" robi się mało wiarygodna poprzez to co ja zapoczątkowało. Mamy XXI wiek, a tu na siłę cofamy się do obozowo-okupacyjnych realiów jakie panowały w Europie pod hitlerowskim butem. Gdyby chociaż pokazano w filmie jak zapadła decyzja o wprowadzeniu tak drastycznych form odosobnienia. Gdyby wytłumaczono to choćby brakami w "kasie NFZ", czymkolwiek. Okropieństwa II Wojny Światowej możemy łatwiej ogarnąć i zrozumieć bo wiemy, że stoi za tym chora nazistowska ideologia Hitlera, która otumaniła Niemców. W "Mieście ślepców" apokalipsę spowodowało niewiadomo co, zaczęto z nią walczyć niewiadomo jak i niewiadomo po co. Trochę logiki i byłoby dobrze.

Ta powraca w trzeciej części filmu - postapokaliptycznej. Tu jest już wszystko "normalnie". Okazuje się, że epidemia "białej" ślepoty opanowała cały (zapewne) świat. Grupki brudnych, głodnych, często nagich niewidomych snują się po mieście, do którego zdąża ocalała ze szpitala grupa ludzi, prowadzona przez widzącą przewodniczkę. Co ciekawe niewidomi kojarzą się tu z hordami zombie, którymi straszą nas rożne "rozrywkowe" dzieła postapo. Jest to zwłaszcza widoczne w scenie w sklepie, do którego w celu poszukiwania pożywienia udała się widząca bohaterka. Niewidomi czujący wynoszoną przez kobietę żywność, chcą ją wyrwać z jej rąk. Jak zombie, jak potwory, a to przecież tylko głodni i skrzywdzeni przez los ludzie.

Tak jak "biała" ślepota dopadła na początku filmu dopadła młodego mężczyznę, tak na końcu to on jako pierwszy odzyskuje wzrok. Dla niego i innych osób, oślepniecie mogło być snem, wyprawą do innego świata, którego i tak nie widzieli. Dla widzącej bohaterki filmu to było jak wejście do piekła, z którego jeszcze gorsze może być wyjście.

Dla widza to przyciężkawy film, z mało wiarygodnie zawiązaną historią, traktujący o sprawach oczywistych. O tym jacy są ludzie, tak łatwo "pozbywający" się boskiego pierwiastka (niektórzy sądzą że to dzięki niemu jesteśmy ludźmi), gdy głód zaczyna im (nomen omen) świecić w oczy. To wersja dla kreacjonistów. Wszyscy ci co maja świadomość ludzkich ograniczeń, zostaną przez "Miasto ślepców" tylko rozdrażnieni.

Czy o to chodziło autorowi literackiego pierwowzoru tego filmu - laureatowi nagrody Nobla - Jose Saramago? Kto przeczytał książkę ten to wie.

Moja ocena: 6/10

© 2009 Zrecenzował Marek 'Sqounk' Rauchfleisch

< POSTKULTURA | << FILMY