< POSTKULTURA | << FILMY
Mumia

Okładka filmu 'Mumia' Mumia (The Mummy)
Produkcja: USA 2017
Reżyseria: Alex Kurtzman
Scenariusz: Christopher McQuarrie, David Koepp, Dylan Kussman
Obsada: Tom Cruise, Russell Crowe, Annabelle Wallis, Sofia Boutella i inni
Muzyka: Brian Tyler
Zdjęcia: Ben Seresin
Czas: 110 min.

Najnowsza Mumia, będąca pierwszą częścią cyklu Dark Universe stanowiła dla mnie niezłą ciekawostkę od pierwszego trailera. Szumnie ogłoszone przez Universal plany stworzenia "Cinematic Universe potworów!", wydały mi się pomysłem raczej bezsensownym, pachnącym aż zanadto tworami w stylu Ligi Niezwykłych Dżentelmenów. Same zapowiedzi kinowego widowiska również nie wyglądały obiecująco, nie oferując nic z horroru, i nic z dylogii (no dobra, trylogii) Mumia z Brendanem Fraserem i Rachel Weisz. Dodajmy do tego ogrom akcji ukazany na zajawkach, zero subtelności, przerośnięty do granic wytrzymałości budżet - i mamy przepis na spektakularną kinową katastrofę w najgorszym wypadku. Lub też znośny film z letniej rozkładówki w najlepszym. Nie sądzę że jest to film z pierwszego obozu, jednak do drugiego również mu brakuje kilku elementów.

Bohaterem Mumii jest Nick Morton, w którego wciela się Tom Cruise. Zwiadowca amerykańskiej armii za dnia, i wieczorowy szabrownik zabytków, razem ze swoim kolegą Chrisem trafiają do wioski opanowanej przez terrorystów, w nadziei że trafią tam na skarb który ustawi ich do końca życia. Uratowani przez przełożonych z armii (którzy nie wydają się zbyt przejęci faktem, że ich zwiadowca okrada historyczne ruiny) odnajdują zaginioną kryptę, w której została pochowana przeklęta królowa Ahmanet. Bohater zostaje wplątany w prawdziwie apokaliptyczną bitwę tajemnych sił, a jego postrzeganie świata zadrży w posadach.

Twórcy Mumii mogli iść jedną z dwóch dróg. Albo stworzyć prawdziwy horror w egipskich klimatach, jakim był oryginalny film z roku 1959, albo pójść w stronę kina przygodowego z elementami horroru w tym stylu, który znamy z lat 90. Załoga wersji z 2017 nie wybrała żadnej opcji, zamiast tego proponując nam niezręczny miks między kinem akcji, kinem przygodowym oraz tu i ówdzie drobnymi elementami horroru. Całość, co może zabrzmieć naprawdę komicznie - najbardziej kojarzy się z filmowymi Transformersami, które oglądać można tylko i wyłącznie na najniższym mentalnym biegu. Ilość akcji, ilość żołnierskiego klimatu i żargonu, styl kreowania głównego bohatera, dziury fabularne i logiczne, nieudolne próby emocjonalnego angażowania. Zupełnie jakby reżyser Alex Kurtzman chciał odtworzyć "sukces" serii o robotach na innym gruncie bogatym, w świeże pomysły i nowy materiał.

Problematyczna jest też tytułowa antagonistka, grana przez Sofię Boutellę. Z jednej strony sceny z nią w pełni wykorzystują mitologię Egiptu i domniemane zdolności zmumifikowanych nieumarłych, a jej ruchy bardzo wprawnie łączą grację z grozą. Z drugiej jednak trafiamy na to samo bagno, w które wpadła druga wersja Carrie. Bardzo ciężko brać na poważnie i bać się antagonistki zaprezentowanej w ten sposób. Problem był mniejszy w Carrie z uwagi na odpowiednią charakteryzację i bardziej mentalne problemy bohaterki. Jednak Ahmanet wydaje mi się przedstawiona w sposób, który nie nadaje jej zbyt wiele elementu horroru. Nie chodzi powyginana i zasuszona jak śliwka, zamiast tego preferując "odrodzoną" formę wraz z bandażowym bikini do kompletu, nie chce też zamordować głównego bohatera czy nawet zrobić mu krzywdy. Zarówno podczas seansu jak i po seansie bardzo poważnie myślałem nad dokładnym powodem, dlaczego bohater grany przez Cruise'a tak stara się przed nią uciec i ją pokonać. Ahmanet grana przez piękną Sofię uważa Nicka za swojego "wybranego", chce być jego królową i obdarzyć go mocą Setha - boga śmierci. Może to źle świadczy o mojej moralności, jednak moim jedynym pytaniem byłoby "gdzie mam podpisać?".

Czy jednak jest to film zły, który należy omijać szerokim łukiem? Nie, bo mimo wszystko dobrze się na nim bawiłem, wynosząc niezłe wrażenia. I to bez porównania lepsze, niż z którejkolwiek odsłony serii Michaela Baya, na których to Mumia stara się skrycie wzorować. Zdarzyło się kilka naprawdę fajnych scen, ogół akcji został nakręcony naprawdę dobrze i czytelnie, dialogi w większości przypadków trzymały znośny poziom. Było też cameo w postaci Dr. Jekkyla granego przez Russela Crowe'a, i to był bez wątpienia najlepszy element filmu pokazujący całą parę i potencjał, którego Mumii zdecydowanie brakuje.

Mumia Alexa Kurtzmana to rasowy, bezduszny średniak, który można obejrzeć w telewizji czy serwisach streamingowych, w ostateczności wybierając opcję seansu w kinie. Jednak nawet na polu filmów średnich Mumia wypada słabo. Taki Warcraft pomimo swojej głupoty podobał mi się, bo dumnie niósł wszystko dobre i złe związane z uniwersum, które pokochałem dzięki serii gier strategicznych. Assassin's Creed był nudny jak flaki z olejem w teraźniejszości i naprawdę genialny w przeszłości - w efekcie skutkując średnim filmem z efektem rollercoastera góra-dół. Mumia natomiast jest kompletnie płaską linią, colą z McDonald'sa rozcieńczoną do stopnia, w którym jest to praktycznie woda. Może zbytnio idealizuję starsze filmy z Fraserem, jednak podczas seansu miałem je z tyłu głowy cały czas. Nie były one mądre, nie były one jakieś ambitne czy poważne, ale były urocze i przyjemne, rozumiejące prawdziwy sens słowa "przygoda".

Nie wiem jak Universal chce budować na Mumii swoje Dark Universe, jednak po takim starcie nie wróżę im szczególnego sukcesu.

Ocena: 5/10

© 2017 Konrad 'Veskern' Ochniowski

< POSTKULTURA | << FILMY