< POSTKULTURA | << FILMY
Na skraju jutra

Plakat filmu 'Na skraju jutra' Na skraju jutra (Edge of Tomorrow)
Produkcja: Australia, USA 2014
Reżyseria: Doug Liman
Scenariusz: Christopher McQuarrie, Jez Butterworth, John-Henry Butterworth
Obsada: Tom Cruise, Emily Blunt, Brendan Gleeson, Bill Paxton i inni
Muzyka: Christophe Beck
Zdjęcia: Dion Beebe
Czas: 113 min.

reVieW - recenzja dwuportalowa

Wiktul: Gdy po raz pierwszy zobaczyłem trailer Edge of Tomorrow, na myśl przyszły mi dwa spostrzeżenia. Pierwsze – ktoś z działu promocji powinien dostać solidnie po łbie za taką ilość spoilerów na modłę lat 80-tych w zapowiedzi filmu. Druga – z niewiadomych przyczyn Tom Cruise od dobrych kilku lat gra ciągle w tej samej produkcji, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, że bitwy z kosmitami i własną amnezją wygrywał już parokrotnie. Też miałeś wrażenie, że czeka Cię seans "Wojny Światów z Niepamięcią Na Skraju Jutra"?

Veron: Lepiej bym tego nie ujął. Istotnie, zasiadając do zmagań z kolejnym ufo-apo dźwięczała we mnie nutka sceptycyzmu. Poprzednie recenzowane przez nas dzieła - mówiąc delikatnie - nie zachwycały. Nazwisko wcielającego się w protagonistę aktora już dawno przestało być wyznacznikiem jakości filmu. Zachęcał utwór literacki, na bazie którego film powstał, ceniona przeze mnie Emily Blunt, znana co prawda z cokolwiek ambitniejszych produkcji, jednak z coraz większą ochotą angażująca się w wysokobudżetowych filmach (Władcy umysłów, Looper) oraz osoba reżysera. Co jak co, ale Doug Liman kręci solidnie energetyzujące kino.

Wiktul: Odkładając na bok urzędowe malkontenctwo, musiałem stwierdzić niechętnie, że początek filmu prezentuje się słabo. O zarysie fabuły wiemy tyle, że kosmici postanowili po raz kolejny zdemolować nam planetę, obierając za cel Europę, stwarzając Amerykanom pole do kultywowania ich ukochanego, filmowego heroizmu. Na nasze nieme pytanie o coś więcej reżyser Doug Liman odpowiada "Skip this bullshit!", pędząc nas obok Toma Cruise'a prosto na linię frontu i lądowanie w Normandii. Czy film s-f w gwiazdorskiej obsadzie, stworzony na motywach mangi, opartej na motywach powieści, nie zasługuje na nic więcej?

Veron: To prawda. W porównaniu do książki zawiązanie akcji i kolejne punkty zwrotne są cholernie naiwne. Trochę odrzucił mnie też fakt, że Cage został... postarzany. I to niemal trzykrotnie (!). Głupi zabieg, mający na celu tylko uzasadnienie zatrudnienia w roli głównej popularnej gwiazdy. Niestety, z powieści Sakurazaki pozostał w filmie jedynie ogólny pomysł, fizjonomia obcych i nazwiska bohaterów. Trochę mało jak na pracę trzech scenarzystów, choć trzeba przyznać, że i tak wyszli obronną ręką ze swoich pomysłów.

Wiktul: Mimo wszystko, po mniej więcej połowie godziny i pierwszym przebłysku głównej koncepcji fabuły, cała opowieść zaczęła mnie wciągać. Czy to za sprawą sprawnego montażu, dzięki któremu nie gubimy się w wydarzeniach niczym major Cage w swych kolejnych reinkarnacjach, czy też z powodu konstrukcji scenariusza, zabawa w quiz z cyklu "Ale o co chodzi?" staje się coraz przyjemniejsza. Na tyle przyjemna, by nie pozwolić na znużenie oglądaniem po raz kolejny tej samej sceny lub dialogu, zmodyfikowanych jedynie o kilka detali...

Veron: Doug Liman, twórca takich filmów jak Tożsamość Bourne'a, Pan i Pani Smith czy Fair Game wie jak utrzymać uwagę widza. Tempo rzeczywiście jest zawrotne. Siłą rzeczy powtarzane sceny za każdym razem prezentowane są z nieco odmiennego ujęcia. Reżyser ufa też inteligencji widza, stosując skróty myślowe, ale na skróty nie idąc. Wierzy, że połapiemy się w fabule i wierze tej staje się zadość. Szacuneczek. Przypomina to bowiem świetną robotę, jaką wykonał Duncan Jones przy Kodzie nieśmiertelności. Co prawda Na skraju jutra daleko do tamtego filmu, niemniej nie wpada w pętle nudy. A to już coś.

Wiktul: Chciałoby się wspomnieć co nieco o wpływającej na pozytywny odbiór całości grze aktorskiej, lecz, pomimo półtorej godziny seansu, trudno jednoznacznie ją ocenić. Ani Tom Cruise, ani Emily Blunt, ani nawet Brendan Gleeson nie odznaczają się w filmowej bitwie niczym szczególnym - Szalonooki Moody jest tępym gburem, ubierająca się u Prady Walkiria z powodzeniem kreuje się na zdepersonalizowaną, żołnierską heroinę, a reprezentant scjentologów w walce z resztą wszechświata, jak zwykle ostatnio, świetnie gra sam siebie. A propos scjentystów, Veron, czy i tym razem zauważyłeś jakieś podprogowe pranie mózgu?

Veron: Na szczęście nie. I dobrze, bo jestem przeciwny takim zabiegom. Istnieją miejsca przeznaczone do uprawiania kultu, kino takim miejscem nie jest (a bywało już niejednokrotnie). A co do występów aktorów... Emily ma jeszcze czas na wprawienie się w blockbusterach. Toma zaś wreszcie ogląda się bez poczucia zażenowania. Ale chyba powinien już pomyśleć o zmianie repertuaru...

Wiktul: Jak każda superprodukcja, Edge of Tomorrow ma swoje absurdy, choć szczęśliwie jest ich niewiele. Ważniejsze od nich okazują się współgrające z całością efekty specjalne, które nie powalają jak w Incepcji czy ostatnich X-Menach, ale nie przeszkadzają w seansie. Uniknięto też paru pułapek banalnych rozwiązań, choć nie wiem, czy to bardziej zasługa filmowców, czy Hiroshiego Sakurazaki – autora powieści All you need is kill. Również delikatny romans między dwojgiem głównych bohaterów, zarysowany bez dosłowności i różowości należy policzyć na plus. Koniec końców – zaczęło się słabo, rozwinęło ciekawie, a zakończyło nieźle. Półtorej godziny strzeliło jak z bicza, ludzkość przetrwała, Ameryka wygrała i wszyscy zginęli. Uwielbiam takie happy endy. 7/10.

Veron: Ja również. Jako żem rodowity Polak domieszka patosu w mojej krwi wykracza powyżej ogólnoświatową średnią i choć amerykańskiej nie dorównuje, to jednak Na skraju jutra skutecznie nią zabuzowało. To taki fantastyczny Dzień świstaka - bez tej głębi, ale równie zajmujący. I chyba najlepszy jak dotąd film oceniony w ramach reVieW. Tak na 6 na 10. Dzięks!

© 2014 Wiktor 'Wiktul' Werner & Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << FILMY