< POSTKULTURA | << FILMY
Noc żywych trupów

Okładka filmu 'Noc żywych trupów' Noc żywych trupów (Night of the Living Dead)
Produkcja: USA 1968
Reżyseria: George A. Romero
Scenariusz: John A. Russo, George A. Romero
Zdjęcia: George A. Romero
Czas: 96 min

UWAGA: Ta recenzja jest próbą szerokiej oceny filmu. Zawiera spoilery, w tym informacje dotyczące zakończenia filmu. Jeśli nie chcesz poznać szczegółów, przeczytaj tekst po obejrzeniu filmu.

UWAGA 2: Recenzja dotyczy dwóch filmów: Noc żywych trupów w reżyserii George'a A. Romero z 1968 roku oraz Noc żywych trupów w reżyserii Toma Saviniego z 1990 roku.

Noc żywych trupów to tytuł ze wszech miar wyjątkowy. Pierwszy film George'a Andrew Romero przełamał wszelkie tabu swoich czasów. Reżyser stworzył dzieło innowacyjne i przełomowe. Wyznaczył nowy trend w dziedzinie kręcenia filmów grozy, których jedynym zadaniem - do czasów Nocy... - było straszenie. Od pierwszej części - jednej z najbardziej znanych filmowych serii - można było odnaleźć także elementy dosadnej krytyki ludzi, zachowań społecznych, rządu, polityki. Romero odważnie postanowił obsadzić w głównej roli czarnoskórego aktora, co pod koniec lat 60'ch' było swoistym fenomenem. Na nowo zdefiniował także pojęcie "zombie" tak, że w nadanym przez reżysera znaczeniu funkcjonuje ono do dzisiaj. Jak widać jest to tytuł nieprzeciętny.

Miała być to spokojna wycieczka w rodzinne strony. Barbara i Johnny nie wiedzieli jednak, że w chwili, gdy zdecydowali się odwiedzić grób rodziców, Amerykę lat 60'ch opanowały zombie. Aby przeżyć kolejny dzień musiały znaleźć świeże, ludzkie mięso. Dla Johnny'ego, powalonego na ziemię przez pierwszego żywego trupa, wycieczka skończyła się równie szybko jak się zaczęła. Barbara znalazła schronienie w opuszczonym domu, do którego wkrótce dotarli przypadkowi ludzie szukając bezpiecznego miejsca na przeczekanie nocy. Ludzie nie byli jednak jej jedynymi gośćmi... [fragment opisu dystrybutora]

Historię opowiadaną w filmie zna chyba każdy miłośnik filmów grozy. Nieskomplikowana, ale stwarzająca wiele możliwości interpretacji oraz improwizacji dla twórców filmu. Dialogi po wielu latach nie zestarzały się ani trochę - proste, opierające się na emocjach, a przez to prawdziwe. Fabularnie film nadal robi wrażenie i jest ciągle dla wielu współczesnych produkcji (w tym także tych - niestety - autorstwa Romero) niedoścignionym wzorem.

Romero prowadzi akcję konsekwentnie, z zegarmistrzowską precyzją. Buduje suspens nie gorszy od hitchcockowskiego, od pierwszej sceny na cmentarzu i nie spuszcza z tonu do samego końca filmu. Noc... mimo upływu czasu wciąż trzyma w napięciu niemniej niż czyniła to niedługo po premierze. Film Romero jest logiczny, uporządkowany i rozbudowany. Duże wykorzystanie mediów w filmie dodaje wiarygodności: komunikaty w radiu i telewizji są takie, jakie można by usłyszeć w momencie zagrożenia. Podobnie jak sami bohaterowie, którzy mają swoją własną historię, charakter, poglądy, a także uprzedzenia.

Choć obraz zaczyna się od sceny z udziałem Barbary i Johnny'ego, to głównym bohaterem z biegiem czasu staje się Ben. Jest zdecydowany, działa szybko i pewnie. Barbarę powoli zaczyna ogarniać szaleństwo, nie potrafi poradzić sobie z sytuacją, w której się znalazła. W domu, do którego dotarła, po pewnym czasie zjawiają się kolejni rezydenci. Jak się okazało przebywali oni w piwnicy. Byli to młodzi mieszkańcy niedalekiego miasta - Tom i Judy - oraz państwo Cooperowie wraz z córką, którą, jak się okazuje ugryzł jeden z potworów (jaki będzie tego finał można się domyślić). Harry Cooper samozwańczo ogłasza się dowódcą, jednak Ben szybko uspokaja jego zapędy i pozostali ufają właśnie jemu. Romero pokazuje w ten sposób, że należy zaufać rozsądkowi, a nie nieuzasadnionej awersji, wynikającej z nieprzychylności ze względu na przynależność rasową.

Film bowiem, doskonale ukazuje hipokryzję i rasizm, które w połączeniu ze strachem stają się w Nocy... niebezpieczeństwem nie mniejszym niż krwiożercze żywe trupy. Harry Cooper barykaduje się w piwnicy domu i nie chce pomóc przebywającym piętro wyżej uciekinierom. Ma co prawda na myśli dobro własnej rodziny, ale nawet jego żona krytykuje go za takę postawę. Reżyser niemal śmieje się w głos także ze sposobu walki z plagą - lokalna policja strzela do wszystkiego co się rusza. W ten sposób ginie Ben - po uporaniu się z hordami żywych trupów zostaje zabity przez człowieka, uznany za zombie właśnie. Finał filmu jest dosadny i zaiste rewelacyjny.

Romero nadał pojęciu "zombie" nowego znaczenia. Od premiery Nocy... był to nieumarły, powstały z grobu, żywy trup, żywiący się ludzkim mięsem, którego jedynym zadaniem jest nieść zagładę człowiekowi. Kilka lat wcześniej wydano film Plaga żywych trupów, w którym umarli również powstawali z grobów. Miało to jednak związek z wcześniejszą wymową słowa "zombie", które utożsamiane było z haitańskim kultem voodoo. Dzisiaj "zombie" kojarzy się jednoznacznie i jest to zasługa George'a Romero. Genezą powstania żywych trupów w Nocy... była katastrofa nieznanego satelity. Na skutek promieniowania mózgi umarłych zaczęły na powrót funkcjonować, przez co ożywiły także ciała nieboszczyków.

Noc żywych trupów, co trzeba przyznać, z trudem opiera się upływowi czasu. Starość filmu przebija zwłaszcza w kwestii charakteryzacji zombich, której podjął się Karl Hardman, grający w filmie pana Coopera (co ciekawe był on wcześniej rzeźnikiem). Wzbogacił film o efekty specjalne i gore, które mimo wszystko pozostawiają nieco do życzenia (krwią był na przykład syrop czekoladowy). Oczywiście głównym ograniczeniem był niski budżet filmu. Tak czy siak w swoim czasie był to niezwykle krwawy i brutalny obraz, różny od wydanych wcześniej filmów gore, które obecnie można określić jedynie mianem kiczowatych. Od strony technicznej Noc... wciąż prezentuje się jednak imponująco. Zdjęcia i montaż robią wciąż niemałe wrażenie po ponad czterdziestu latach. Przeszkadzać może muzyka, która z czasem zaczyna drażnić.

Na koniec kilka ciekawostek. Statyści wcielający się w zombich dostali za swój udział w filmie dolara i koszulkę z napisem "Byłem zombie w Nocy żywych trupów". Słowo "zombie" nie pada jednak w filmie ani razu i pojawia się dopiero na napisach końcowych. Noc żywych trupów osiągnęła status public domain, dzięki czemu można legalnie i bezpłatnie pobrać ją z Internetu. W 1999 roku film został wybrany przez amerykańską Bibliotekę Kongresu do Narodowego Rejestru Filmowego.

Noc żywych trupów jest filmem znakomitym. Romero, jak żaden inny twórca niskobudżetowych horrorów wcześniej, potrafił stworzyć klaustrofobiczną atmosferę rosnącej paranoi i porządnie wystraszyć widza, jednocześnie dając do myślenia. Obraz niestety przegrywa walkę z czasem, to jednak jest kultowym pierwowzorem i fundamentem kanonu filmów 'zombie apocalypse'. Pozycja obowiązkowa.

Moja ocena filmu Noc żywych trupów z 1968 roku: 9/10



Okładka filmu 'Noc żywych trupów' Noc żywych trupów (Night of the Living Dead)
Produkcja: USA 1990
Reżyseria: Tom Savini
Scenariusz: John A. Russo, George A. Romero
Zdjęcia: Frank Prinzi
Czas: 88 min

To jednak nie koniec tej recenzji. Noc żywych trupów doczekała się bowiem sporej ilości sequeli, a także dwóch remake'ów. Chciałbym się skupić na jednym z nich, będącym jednocześnie jednym z najlepszych tego typu filmów w historii kina. (Pomijam trójwymiarową wersję filmu z 2006 roku, gdyż jej nie widziałem. Aczkolwiek nie słyszałem o niej żadnej przychylnej opinii, więc chyba sobie daruję).

Tom Savini, aktor, kaskader, reżyser i specjalista od efektów specjalnych, wieloletni współpracownik i przyjaciel Romero, w 1968 roku nie mógł pracować przy Nocy żywych trupów ze względu na wyjazd do Wietnamu (był tam fotografem). Brał jednak czynny udział w następnych produkcjach Romero, a w 1990 roku zdecydował się nakręcić nową wersję klasycznego dzieła swojego mistrza. Trzeba przyznać, że wyszło mu to bardzo dobrze, a jego remake Nocy... uznawany jest za ostatni film o zombich, na którym można się wystraszyć.

Savini, wspierany przez Romero, który zajął się produkcją obrazu, stworzył porządne i dopracowane dzieło, będące hołdem dla oryginalnej Nocy.... W filmie wzięli udział m.in. Patricia Tallman (Barbara), Tony Todd (Ben) oraz Tom Towles (Harry Cooper). Fabuła pozostała niemal nietknięta, poddano modyfikacji jedynie zakończenie. Także postać Barbary jest w filmie Saviniego waleczna i niezłomna, w przeciwieństwie do tej kruchej i przerażonej, granej ponad dwadzieścia lat wcześniej przez Judith O'Dea. Dopracowano efekty gore i charakteryzację żywych trupów, które są doprawdy znakomite. Te zabiegi wyszły filmowi jak najbardziej na dobre.

Jednakże czegoś w tej nowszej wersji filmu brakuje. Jest klimat, jest strasznie, żywe trupy są perfekcyjne, a jednak... jakby brakuje przysłowiowej kropki nad "i", którą potrafił postawić Romero w swoich produkcjach. Noc żywych trupów Saviniego to solidne kino, ale gdzieś zanikła ta niepowtarzalna atmosfera z filmu z 1968 roku. Niemniej jest to obraz godny wszelkiej rekomendacji i wysokich ocen. Polecam.

Moja ocena filmu Noc żywych trupów z 1990 roku: 8,5/10

© 2010 Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << FILMY