< SCHRONKULTURA | << FILMY I SERIALE
Strefa X (Monsters)

Plakat filmu 'Strefa X (Monsters)' Strefa X (Monsters)
Produkcja Wielka Brytania 2010
Reżyseria: Gareth Edwards
Scenariusz: Gareth Edwards
Obsada: Scoot McNairy (Andrew Kaulder), Whitney Able (Sam Wynden) i inni
Muzyka: Jon Hopkins
Zdjęcia: Gareth Edwards
Czas: 97 min.

Peter Jackson - miesza nam w głowach ten niespecjalnie wyglądający na pierwszy rzut oka człowiek. Nakręcił po swojemu adaptację tolkienowskiego Władcy Pierścieni, tak że choć w tym roku minie 10 lat od premiery pierwszego filmu z serii, to nadal jest ciekawie, frapująco i z rozmachem. I to mimo wprowadzania szeregu zmian, które widzom dobrze znającym literackie pierwowzory wywracają kichy na drugą stronę. Teraz dla odmiany pracuje nad adaptacją Hobbita, gdzie problemem będzie raczej to co dodać, a nie usunąć. A w międzyczasie producencko zaopiekuje się młodym reżyserem, który nakręcił film może nie wprowadzający wielkiej rewolucji do kina fantastycznego, ale odświeżający je z zatęchłego, holiłudzkiego smrodu 3D, green screen, CGI, PG-13 i tego typu szajsu trawiącego współczesną kinematografię (cytat za tekstem redakcyjnego kolegi Zagłoby). Dziś więc każdy chce być jak Neill Blomkamp i chce nakręcić coś w stylu Dystryktu 9, ale nie każdy może mieć za sobą takiego Petera Jacksona, mimo nawet dobrych pomysłów i koncepcji na film.

Takiej osoby nie miał na pewno Gareth Edwards, a niski budżet plus ciekawa koncepcja wyjściowa nie uratowały filmu Strefa X. Właśnie - tu taka mała dygresja - ale idiotyzm osób tłumaczących tytuły filmów, wypuszczanych na ekrany naszych kin już mnie nawet nie dziwi. To chyba jacyś nie spełnieni politycy, którym nie udało się robić kretynów z narodu, w budynku przy ulicy Wiejskiej, to robią to na mniejszą skalę w klimatyzowanych pomieszczeniach swoich biur. Taaaak... Zdecydowanie tytuł Strefa X niesie tyle kosmicznych skojarzeń, że nie wpadłbym na nie, gdyby był inny. Wyraźnie brakuje w nim jednak jakiejś cyfry, np. 13. Ooo! Strefa X-13!!! I od razu skojarzenia z naszą ekipą by były. A o polskiej wersji plakatów promocyjnych filmu nawet nie wspomnę - takiego popisu żenującej kreatywności to dawno nie widziałem...

No, ale nie kopmy leżących na intelektualnym dnie i skupmy się na filmie, którego kopać na pewno nie zamierzam. Strefa X (jednak będę już używał tego nieszczęsnego tłumaczenia) to film ładny, klimatyczny, wizualnie ciekawy, ale zarazem logicznie głupi jak wysokopolerowane produkcje za miliony dolarów via Hollywood. Bohaterami są typowi dla świata zachodniego przedstawiciele konsumpcyjnego targetu z kolorowych pism dla ludzi, którym się udało. Ona to lekko zagubiona w swoim życiu osobistym córka bogatego wydawcy prasowego. Blondyneczka, która lada chwila zmieni swój stan cywilny, z osobą zapewne podstawioną jej przez tatę. On, to fotoreporter/wolny strzelec po osobistych przejściach, który bierze i korzysta z tego co mu przynosi życie. Ona, oczywiście mająca wygląd standardowej niuni, potrafi jednak sobie dać radę, gdy wymagają tego okoliczności. On, wysłany jej na ratunek do Meksyku, nie zna nawet hiszpańskiego. I gdzie tu sens? Zapewne taki, że ktoś w stylu Bruce'a Willisa czy nawet Clinta Eastwooda dokumentnie spieprzył by założenia tego filmu. No, idźmy dalej.

Powracająca z kosmosu amerykańska sonda zawierająca próbki żywych organizmów, rozbiła się gdzieś na granicy meksykańsko-amerykańskiej. Na tym terenie rozwinęło się obce życie, w postaci dużych "słonioośmiornic". Istoty nie mają wobec ludzi złych zamiarów - po prostu są, łażą tam gdzie chcą i tyle. Ale ich rozmiary i sam fakt istnienia jest problemem dla rządu USA, który wygradza specjalną, zamkniętą strefę. Obcy na potęgę się mnożą, Stany postawiły na południowej granicy wielki mur, Meksykanie po wielu cywilnych ofiarach - powstałych zapewne także od "swojego ognia" - jakoś się przyzwyczaili do nowych warunków. Czyli jest tak swojsko i oczywiście oczywisto: - Mamo, Obcy nasikał nam na samochód! - Spokojnie dziecko, tatuś wykupił polisę. Do tego egzotycznego świata ciągną spragnieni wrażeń syci i odpasieni przedstawiciele świata zachodniego, jak nasza blond bohaterka. W końcu nie ma lepszego wieczoru panieńskiego, jak ten spędzony wśród gruzów i zniszczeń, powstałych po zmaganiach między Obcymi a wojskiem. A gdy się wejdzie na niebezpieczny teren, wkurzy się przypadkiem jakiegoś Obcego, oberwie po głowie, to na ratunek przybędzie On - fotoreporter, szukający okazji do zrobienia "ciekawego" zdjęcia, za które dostanie dużo pieniędzy. Tylko co z jego znajomością hiszpańskiego?

Taaak - to mógł być dobry film. Ignoranccy przedstawiciele świata zachodniego, szukający podniet i wrażeń w egzotycznych miejscach, by po wszystkim wrócić do swojego świata z prysznicami i schłodzonym piwem. Istoty z kosmosu udowadniające ludziom, że świat jaki znają nie należy tylko do nich. "Tubylcy" starający się przyzwyczaić do nowych warunków. Ale nic z tego, bo dostaliśmy w zamian lekko ufokaliptyczny numer czasopisma "National Geographic", w wersji kinowej. Niezaprzeczalne piękno przyrody jakie widzimy na ekranie, poprzetykano skromnie, ale z pomysłem pokazanymi zniszczeniami dokonanymi przez Obcych i od czasu do czasu nudnymi rozmowami pary bohaterów, którzy muszą przejść pełną wyzwań drogę oraz wewnętrzną przemianę. Całość zaś podciąga w górę klimatyczna muzyka.

Z filmu wyszedłbym wkurzony, że znów poszedłem na jakąś nielogiczną bzdurę w klimatach ogólnie postapowych, gdyby nie to, że w tak w 1/3 filmu skojarzył mi się on z grą Syberia. Bohaterka wyrwana z dobrze znanego jej świata i rzucona w coś nowego i zaskakującego. Można odkryć wielką tajemnicę, można przejść proces przemiany, w być może lepszą osobę. Tylko, że w Strefie X do budowy tych założeń użyto do bólu banalnych, ogranych klocków, których nie uratuje egzotyka miejsca akcji filmu oraz ładne zdjęcia i muzyka.

Moja ocena: 4,5/10

© 2011 Marek 'Squonk' Rauchfleisch

< SCHRONKULTURA | << FILMY I SERIALE