< POSTKULTURA | << FILMY
Terminator 3: Bunt Maszyn

Plakat z filmu 'Terminator 3: Bunt Maszyn' Terminator 3: Bunt Maszyn (Terminator 3: Rise of the Machines)
Produkcja: Niemcy, USA, Wielka Brytania, 2003
Reżyseria: Jonathan Mostow
Scenariusz: Michael Ferris, John D. Brancato
Obsada: Arnold Schwarzenegger (Terminator), Nick Stahl (John Connor), Kristanna Loken (T-X), Claire Danes (Kate Brewster), David Andrews (Robert Brewster) i inni
Zdjęcia:Ben Seresin, Don Burgess
Muzyka: Marco Beltrami
Czas: 109 min.

Co do wpływu pierwszych dwu części serii Terminator na kulturę postapokaliptyczną chyba nikogo przekonywać nie trzeba. Oba wyreżyserowane przez Jamesa Camerona obrazy to kwintesencja postapo, filmy doskonałe pod każdym względem, przesycone do tego głębokim przesłaniem. Wydana w 2003 roku trzecia odsłona opowieści o zmaganiach Johna Connora ze śmiercionośnymi cyborgami podzieliła zagorzałych fanów arcydzieł Camerona na długo przed premierą. Głównie ze względu na fakt, iż przyszły twórca Avatara nie zamierzał brać w niej udziału, deklarując, że w temacie tym powiedział już wszystko. Niemniej jednak film powstał, reżyserię powierzono zaś Jonathanowi Mostowowi, twórcy godnej uwagi, wojennej produkcji z 2000 roku, U-571.

Historia tradycyjnie skupia się na Johnie Connorze, przywódcy przyszłego ruchu oporu, walczącego ze złowrogim A.I., eksterminatorem ludzkości, Skynetem. Akcja filmu rozgrywa się około dziesięciu lat po wydarzeniach przedstawionych w Dniu Sądu. Młody Connor błąka się po kraju, chwytając się dorywczej pracy i nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej. Żyje z brzemieniem przyszłości, które ciąży mu coraz mocniej. Nie wierzy bowiem, iż niebezpieczeństwo wybuchu wojny zostało zażegnane. Gdy ponownie trafia do Los Angeles, w mieście pojawia się T-X - mocno zaawansowany terminator pod postacią kobiety. Na ratunek przybywa zaś T-850, którego zadaniem jest ochrona Johna oraz Kate Brewster - kobiety, która odegrać ma ważną rolę w przyszłej walce z robotami.

Podobno wyreżyserowanie filmu proponowano Angowi Lee, docenionemu wówczas za adaptację Rozważnej i romantycznej oraz za jeden z najlepszych filmów z gatunku wuxia, zatytułowany Przyczajony tygrys, ukryty smok. Tajwański filmowiec zmuszony był jednak odmówić, jako że w planach miał wtedy ekranizację Hulka. Jak już wiadomo film ten wyszedł mu raczej średnio i można się pozastanawiać czy z Buntu maszyn nie wycisnąłby więcej niż Mostow. Ten bowiem zagubił całą niezwykłość filmów o "elektronicznym mordercy", jaką zaczarował nas Cameron.

Zanim jednak o negatywach, kilka cieplejszych słów. To, czym Terminator 3: Bunt Maszyn faktycznie przekonuje, to realizacja. Film skręcony jest bardzo dobrze, do tego pierwszorzędnie zmontowany i uzupełniony nienachalnymi efektami specjalnymi. Sceny akcji, których w obrazie Mostowa uświadczymy sporo, naprawdę potrafią porwać. Podobnie jest ze smaczkami w postaci wybuchu mini-atomówki na pustyni albo kapitalnej sekwencji końcowej. Niestety Bunt maszyn przoduje jedynie w tym aspekcie. Fabuła bowiem przypomina durszlak. Albo - jak kto woli - szwajcarski ser.

Historia kuleje, razi niespójnością i brakami, dziurami logicznymi i przeskokami. Przerwy między scenami akcji wypełnione są drętwymi i pretensjonalnymi dialogami lub patetycznymi wywodami z offu, wyraźnie wymagającego wizyty u psychoanalityka, Connora. Drewnianą atmosferę rozluźniają co prawda komiczne momenty, na których brak podczas oglądania narzekać nie można (!), ale owocuje to tym, iż film zaczyna dryfować w ryzykownym kierunku, zupełnie odbiegając od znanej nam koncepcji fabularnej serii. Także aktorstwo nie zachwyca, zwłaszcza głównych bohaterów, choć i to można zwalić na karb słabego scenariusza. Aktorzy zwyczajnie nie mają co grać. W mniejszym stopniu dotyczy to bezbłędnego Arnolda, który raz jeszcze potwierdza, że jest stworzony do roli terminatora, oraz demonicznej Kristanny Loken w roli bezwzględnej Terminatrix. Sceny pojedynków między tymi dwojgiem przyciągają wzrok.

Co jest jednak najpoważniejszą wadą trzeciej części Terminatora? To, że film nie ma duszy. Popularny JC, w swoich obrazach, nie dość, że potrafił zafrapować humanitarnym, głęboko antywojennym przekazem, to jeszcze zmuszał do refleksji nad człowieczeństwem. Jak terminator z pierwszej części był alegorią jednej ze stron Zimnej Wojny (pytanie otwarte "którą?"), tak robot z Dnia Sądu odsłaniał swoje ludzkie oblicze, próbował zrozumieć człowieka. Pragnął czegoś, co nierzadko niedostępne i nieosiągalne jest dla pełnoprawnych ludzi z krwi i kości. Bunt maszyn nie ma głębi. To niepozbawione wad, czysto rozrywkowe kino, które ogląda się przyjemnie, ale nie niesie ze sobą żadnej treści. Nie zabija jednak pierwotnej filmowej dylogii Camerona, jak twierdzą niektórzy. Wciąż żyje ona swoim niepowtarzalnym życiem i przetrwa, podobnie jak wyblakłe zdjęcie Sarah Connor. Zaś Bunt maszyn, Ocalenie, a jestem przekonany, że i planowane już teraz przyszłe projekty, usłyszą raczej "Hasta la vista" niż "I'll be back".

Moja ocena: 6/10

© 2010 Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << FILMY