< POSTKULTURA | << FILMY
Terminator: Genisys

Plakat z filmu 'Terminator: Genisys'
Terminator: Genisys
Produkcja: USA 2015
Reżyseria: Alan Taylor
Scenariusz: Laeta Kalogridis, Patrick Lussier
Obsada: Arnold Schwarzenegger, Emilia Clarke, Jason Clarke, Jai Courtney, J.K. Simmons i inni
Muzyka: Lorne Balfe
Zdjęcia: Kramer Morgenthau
Czas: 126 min.

Terminator: Genisys był jednym z najbardziej oczekiwanych tytułów 2015 roku, nie tylko przez miłośników kultowego cyklu czy postapokalipsy w ogóle. Aprobujące wypowiedzi samego Jamesa Camerona zaostrzyły i mój apetyt. Posmak pozostały po projekcji filmu okazał się być jednak odwrotnie proporcjonalnym do zwiastunowych aperitifów.

Fabuły nie da się przybliżyć w przystępny sposób. Zaczynamy w 2029 roku w chwili, gdy John Connor wysyła Kyle'a Reese'a w przeszłość, by ten uratował jego matkę, Sarah Connor. Na miejscu... tzn. w 1984 roku okazuje się, że Sarah nie jest bezbronną dziewczyną, ale wojowniczką przez lata wychowaną przez... terminatora T-800, wysłanego do niej z przyszłości. Resse staje przed niełatwym zadaniem przekonania tej dwójki do siebie. Wszyscy muszą się także zmierzyć ze znanymi sobie - i nam - wrogami...

Na tym zakończę, gdyż sam nie chcę zagubić się we własnych słowach. Historia przedstawiona w filmie idealnie wpasowuje się w trend kultywowany we współczesnych blockbusterach - nie wiadomo o co chodzi, byle tylko się coś działo. Podróże w czasie, lawirowanie między liniami czasowymi, wprowadzanie równoległych uniwersów - wszystko to jest strasznie mętne, a w pewnym momencie poprzez swą niekonsekwencję i nielogiczność po prostu przestaje być zrozumiałe. Film oparty na tak wątłych fundamentach nie może być filmem udanym. I nie jest (a przynajmniej nie w pełni, czy nie w sposób, jaki wielu, jak mniemam, się spodziewało).

Trudno także jednoznacznie umiejscowić Genisys w serii o "elektronicznym mordercy". Najtrafniejszym bodaj jego określeniem jest reboot - pierwszej części, gwoli ścisłości. Tylko po jaką cholerę rebootować Terminatora, dzieło skończone i absolutnie doskonałe?! Odniosłem wrażenie, że twórcom filmu wcale jednak na zachowaniu ciągłości filmowego kontinuum nie zależy. Genisys ciągle puszcza oko do fanów poprzednich części, będąc wręcz naszpikowany cytatami zeń, ale nic z tego nie wynika. Ma być fun i jest, potęgowany dodatkowo przez mnóstwo gagów i dowcipasów. Istotnie, chwilami można się uśmiać, ale czy faktycznie o to chodzi w Terminatorze?

Nie twierdzę jednak, że Genisys oglądało mi się źle. Akcji jest w nim multum, stronie audiowizualnej niczego nie brakuje, zmontowano go z werwą. Do tego całkiem nieźle poradzili sobie i aktorzy - a w zasadzie podeszli doń z odpowiednią rezerwą luzu, z "uśmiechającym się" Arnie'm na czele. Filmowi brakuje jednak stylu. Czego by nie powiedzieć nawet o Buncie maszyn czy Ocaleniu, były to filmy z autorskim śladem. Genisys to nic innego jak franczyzowy produkcyjniak z wysokim prawdopodobieństwem kolejnej odsłony. Cameron - nie: gdzieś się podział, ale: co ty wspierasz?...

Film nie potrafi przestraszyć, zmusić do refleksji, niczego nie przekazuje. Alan Taylor, etatowy twórca serialów, to jak słusznie zauważył jeden z polskich recenzentów "reżyser stylu zerowego". Dzięki niemu Genisys jest filmem totalnie nijakim, ale w swojej nijakości świetnie przyswajalnym. Ot, wzorcowy, letni blockbuster. Ale nie Terminator.

Moja ocena 4,5/10


Tweet

© 2015 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << FILMY