Filmy katastroficzne w połowie ostatniej dekady XX wieku przeżyły swoisty renesans, zwieńczony multimedalistą wszelkich branżowych nagród, czyli "Titanikiem" Jamesa Camerona. Ale i twórcy "Dnia Niepodległości", "Tunelu", "Góry Dantego" czy "Dnia zagłady" nawet dzisiaj nie muszą się wstydzić swoich dokonań (oprócz odpowiedzialnych za "Wulkan" i "Armageddon", jeśli mówimy o tych najpopularniejszych, czytaj: najbardziej dochodowych). Moim ulubionym filmem z tego gatunku i z tamtego czasu jest jednak "Twister" Jana De Bonta.
Film opowiada o grupie "łowców burz", pod przewodnictwem charyzmatycznej Jo Harding, polującej na tornada w środkowej części Stanów Zjednoczonych. Niegdyś do zespołu należał Bill, który odwiedza dawnych kolegów w osobistej sprawie. Stara miłość (nie tylko do meteorologii) nie rdzewieje, jak to mówią, i Bill szybko dołącza z powrotem do Jo i reszty. Na okolicę spada istny deszcz trąb powietrznych. Jo i Bill czyhają na nie w szlachetnej sprawie.
Najbardziej w filmie De Bonta podoba mi się to, że to opowieść z historią. Wspominane raz po raz dawne czasy rysują przed widzem szeroką panoramę tego, co wydarzyło i rozegrało się między bohaterami wcześniej. Sporo można się domyślić, wiele jednak scenarzyści pozostawiają wyobraźni widza. Ponadto Jo i Bill nie stają do heroicznej walki - nie mają zamiaru powstrzymać burz, co jest rzecz jasna niemożliwe, ale opracować system wcześniejszego ostrzegania. Niesie to oczywiście ryzyko wciągnięcia w powietrzną trąbę, cel jest jednak tyleż szczytny, co pragmatyczny. W przesłaniu tkwi siła filmu.
De Bont "Twisterem" osiągnął szczyt swoich reżyserskich możliwości. Nigdy później nawet się do niego nie zbliżył. Wypełnił film toną akcji, przyzwoitymi zdjęciami i świetnymi efektami specjalnymi, które skutecznie opierają się zębowi czasu (notabene oscarową rywalizację "Twister" przegrał w tej materii z "Dniem Niepodległości"). Wybacza mu się nawet aż nazbyt wyraźne błędy, czy bzdurki w rodzaju przejeżdżania przez środek koziołkującego domu albo bezszelestnie nadciągającego tornada. Film jest bowiem zrealizowany przednio, a Helen Hunt i Bill Paxton w najlepszej formie stanowią wisienkę na torcie. Miło jest także popatrzeć na Philipa Seymoura Hoffmana w przededniu pierwszych wielkich ról. Nie tylko ze względu na przedwcześnie zmarłego aktora mam do "Twistera" ogromny sentyment.
Moja ocena: 8,5/10
© 2014 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz