< POSTKULTURA | << FILMY
Wall-E
WALL-E

WALL-E
Produkcja USA 2008
Reżyseria: Andrew Stanton, Waldemar Modestowicz
Scenariusz: Andrew Stanton, Jim Reardon
Obsada Ben Burtt, Elissa Knight, Jeff Garlin, Fred Willard
Muzyka: Thomas Newman
Zdjęcia: Jeremy Lasky
Czas: 98 min.

Wszyscy wychowaliśmy się na filmach Disneya - Król Lew, Alladyn, Pocahontas, czy krótkie kreskówki o przygodach myszki Miki i Kaczora Donalda to produkcje, które bawiły i uczyły kolejne generacje. Cała magia tych filmów kryła się w ich jakoś i postępowości - wysoka jakoś obrazu, bohaterowie, którym głos podkładali znani Hollywoodzcy aktorzy, utwory największych gwiazd muzyki, to wszystko połączone za sobą tworzyło te wspaniałe obrazy. Wytwórnia Disneya kontynuuje tą tradycje w swoim najnowszym dziele - Wall-E.

Teraz pewnie na końcu języka nasuwa się wam pytanie, co ma produkcja twórców Pluta i Goofy-ego do postapo? Okazuje się, że ma i to wiele. Zacznijmy od początku, akcja dzieje się w dalekiej przyszłości. Ludzkość żyjąc swoim przesiąkniętym konsumpcją stylem życia zaśmieciła całą planetę, i to aż do takiego stopnia że proces fotosyntezy stał się niemożliwy. Nasz gatunek, by przetrwać, zbudował olbrzymie statki kosmiczne i postanowił opuścić ziemię, by powrócić na nią, gdy życie na globie będzie znów możliwe. Przed opuszczeniem planety zbudowano również całą armię robotów-śmieciarek, które ładowane energią słoneczną miały posprzątać ludzki bałagan - jednym z tych robotów jest właśnie tytułowy Wall-E.

Z ręką na sercu muszę powiedzieć, że Wall-E to jedna z najbardziej klimatycznych produkcji ostatnich lat bijąca po względem klimatu wiele ostatnich filmów czy gier. Opuszczona ziemia, puste sklepy i budynki, zniszczone drogi i góry śmieci oraz pustkowia, a do tego coś co rozkłada w tym filmie na łopatki - muzyka, typowe kawałki z lat pieńdziesiątych z "What o Beatiful World" Amstronga na czele - ta sceneria i muzyka w połączeniu dają świat, który jak nic w ostatnich latach kojarzył się z Falloutem, niesamowitą atmosferę, chociaż trzeba zaznaczyć, że występuje ona tylko w części filmu.

Ze względu na to, że każda bajka ma swój morał (chociaż trudno mówić o bajce kiedy mamy do czynienia z grafiką komputerową), w tym wypadku wcale nie jest inaczej. Wbrew pozorom nie jest to problem śmieci ale charakteru ludzkiej cywilizacji żyjącej na statkach kosmicznych - to nic innego jak prostolinijny oraz przerysowany obraz amerykańskiego społeczeństwa, pokazany w sposób tak oczywisty, że aż bezczelny. Dziw bierze, że reżyser zdecydował się przenieść go na ekran. Wszyscy ludzie w wyniku tego, że roboty robią wszystko za nich, mają zanik kości i ogromną nadwagę (nawet podrapać się nie mogą). Opanowani przez technikę, całe dnie gapią się w komputery nie zwracając uwagi na rzeczywistość. Taki stan rzeczy doprowadził ich do kompletnego ogłupienia. Ludzie na statku kosmicznym nie posiadają żadnej wyuczonej wiedzy - nigdy im nie była potrzebna. Film więc nie tylko pokazuje fizyczną kondycję Ameryki ale też jej chroniczną głupotę i niebywałą ignorancje - o ile dzieci może to śmieszyć, to dorosłych ta wizja powinna mocno przerazić i zmusić do refleksji.

Wall-E to bez wątpienia świetna opowieść dla każdego, niezależnie od wieku (słynne od 0 do 100 lat). Zadziwia klimatem i swoim ukrytym przesłaniem, a przy okazji jest dobrą zabawią dla dzieciaków. Zaryzykuję tezę, że właśnie takie produkcje przewidziane dla młodych widzów zawierają to, czego brakuje w tych dla dorosłych - spokoju. Wall-E pokazuje, że za pomocą samego obrazu i muzyki można oddać znacznie więcej niż poprzez akcję i nie wiadomo jakie dialogi (roboty prawie nie mówią). Polecam ten film każdemu. Myślę że będziecie bardzo mile zaskoczeni, gdy po jego obejrzeniu odłożycie pilota, zamkniecie oczy i pomyślicie sobie o ludzkości i o tym co możemy z siebie uczynić, idąc na łatwiznę.

© 2009 Zrecenzował Filip 'Holden' Bożejowski

< POSTKULTURA | << FILMY