< POSTKULTURA | << FILMY
Wiecznie żywy

Plakat z filmu Wiecznie żywy

Wiecznie żywy (Warm Bodies)
Produkcja: USA 2013
Reżyseria: Jonathan Levine
Scenariusz: Jonathan Levine
Obsada: Nicholas Hoult (R), Teresa Palmer (Julie), John Malkovich (Grigio), Rob Corddry (M), Analeigh Tipton (Nora) i inni
Muzyka: Marco Beltrami, Buck Sanders
Zdjęcia: Javier Aguirresarobe
Czas: 97 min.

"Wiecznie żywy" w reżyserii Jonathana Levine'a rozgrywa się w świecie spustoszonym przez... w sumie - nie wiadomo dokładnie, przez co. Dość, że większość populacji zmieniła się w żądne świeżego mięska żywe trupy, mniejszość zaś, zepchnięta do defensywy, odgrodziła się od zagrożenia wysokim murem i podjęła regularną walkę z zombie. Jednym z nieumarłych jest R (pamięta jedynie, że na tę literę zaczyna się jego imię), który w chwili przeistoczenia się w ożywieńca miał nie więcej niż dwadzieścia kilka lat. Prowadzi spokojny, okraszony pożartym od czasu do czasu mózgiem jakiegoś nieszczęśnika żywot, gdy pewnego razu spotyka na swojej drodze Julie, córkę szefa miejscowej enklawy ocalałych z apokalipsy ludzi. Za sprawą dziewczyny jego martwe serce - dosłownie - zabije ponownie.

Levine zgrabnie łączy w swoim filmie standardową komedię (romantyczną) z horrorem w konwencji zombie apocalypse (delikatnym). Próby takie czyniono już wcześniej - przywołać wystarczy choćby "Wysyp żywych trupów" (2004) Edgara Wrighta - ale dopiero u Levine'a dało to najlepszy, najbardziej efektywny rezultat. "Wiecznie żywy" po prostu nie jest głupi - nie męczy, za to autentycznie śmieszy, co w przypadku takiego konglomeratu jest wcale niemałą sztuką. Do tego wyczerpuje definicje obu wspomnianych gatunków, co owocuje niepozbawionym okazjonalnego widoku tryskającej krwi, ale przyswajalnym dzięki narracyjnej lekkości i humorowi obrazkiem. Świetną zabawę gwarantuje przede wszystkim Nicholas Hoult, który w roli pokracznego R sprawdza się rewelacyjnie. A będący głównym atutem filmu Levine'a, humor bazuje właśnie na ukazywaniu nieporadności zombiech. Oraz, punktujących przeważnie własną niezdarność, komentarzach R z offu.

Bo wizerunek zombiech w "Wiecznie żywym" rożni się od archetypowego. Sprawnością fizyczną przypominają umarlaków ze "Świtu żywych trupów" (2004) Zacka Snydera albo "28 dni później" (2002) Danny'ego Boyle'a. Przede wszystkim jednak obdarzeni są niejaką inteligencją, co jest elementem kluczowym zarówno do nakręcania wątku miłosnego jak i "horrorowego". W końcu bowiem i zombie, i zwykli śmiertelnicy staną do walki z daleko bardziej niebezpiecznym oponentem, będącym wytworem tajemniczego czynnika transformującego ludzi w monstra. Reżyser snuje tu typową opowieść o potrzebie jedności i przezwyciężaniu własnych uprzedzeń w imię wyższej idei, ogólnego dobra.

Jonathan Levine posiada zdolność ciekawego opowiadania o rzeczach niejednokrotnie wałkowanych już przez kino, dodatkowo działając na nie odświeżająco. Ponownie udowadnia też, że potrafi skutecznie pożenić ze sobą dwa pozornie nieprzystające do siebie gatunki lub tematy. Udało mu się to w ekranizacji książki Isaaca Mariona podobnie jak wcześniej w "Pół na pół" (2009), w którym to dodał z zasady poważnej tematyce śmiertelnej choroby perfekcyjnie wyważonego komediowego tonu. Mimo że jego ostatniemu dziełu brakuje niezwykłej energii rzeczonego filmu z Josephem Gordonem-Levittem w roli głównej, to z pewnością niepozbawione jest ono pomysłu, niebanalności i realizacyjnego błysku (kilka rozwiązań pracy kamery to małe majstersztyki). A wszystko to skąpane w indie rockowych kawałkach i z posmakiem kina niezależnego. Bardzo fajny film.

Moja ocena: 7/10

© 2013 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << FILMY