Przepis na "World War Z" był obiecujący. Bazowa proza mistrza horroru Maxa Brooksa, ciekawy reżyser, odpowiedzialny m.in. za takie filmy jak "Czekając na wyrok", "Marzyciel" czy "Quantum of Solace", gwiazda z absolutnej ekstraklasy Hollywood i hordy krwiożerczych zombie. Co Marcowi Forsterowi udało się z tego przyrządzić? Ciekawe wizualnie, lecz trochę niespójne jako całość danie. Takie trochę instant - w smaku niby zbliżone, ale czuć, że od oryginału - tutaj: najlepszych przedstawicieli gatunku - dzielą go lata świetlne.
Brad Pitt przekonująco wciela się w "World War Z" w postać Gerry'ego Lane'a, byłego śledczego ONZ, który otrzymuje zadanie dotarcia do źródeł niewyjaśnionej, śmiertelnej zarazy, błyskawicznie opanowującej ziemską populację. Na tym w zasadzie przytaczanie fabuły wypadałoby zakończyć. Forster skupia się w głównej mierze na akcji, przez co wątków jest stosunkowo niewiele. Opiera swoją opowieść na prostym (zbyt prostym?) schemacie - akcja!, akcja!, akcja!, chwila oddechu, zmiana lokalizacji, akcja!, akcja!... Nie dość, że historia nie należy do najoryginalniejszych, to jest też nazbyt fragmentaryczna. Jak na pracujących przy filmie trzech scenarzystów i doświadczonego reżysera - spory mankament.
Sceny akcji są jednak wysokiej próby. Forster sprawdza się w budowaniu napięcia i utrzymywaniu tempa na ekranie naprawdę nieźle. Potrafi to zrobić i w klaustrofobicznym laboratorium, i na otwartej przestrzeni izraelskiej enklawy. Idzie to w parze ze świetnymi zdjęciami (najczęściej blisko bohaterów, zwłaszcza jednego) i solidnym montażem. A doprawione jest nienarzucającą się oprawą muzyczną Marco Beltramiego, nominowanego do Oscara za "The Hurt Locker" i "3:10 do Yumy", autora kompozycji do szeregu filmów w klimatach - "Buntu maszyn", "Ja, robot", "Zapowiedzi" czy ostatnio "Wiecznie żywego".
Sceny akcji, bo niestety scen grozy nie ma w "World War Z" prawie wcale. Film otrzymał kategorię wiekową PG-13. Jest więc to blockbuster w pełnym tego słowa znaczeniu, na który z czystym sumieniem może wybrać się w niedzielę rodzinka z nastoletnimi dziećmi. Krwi jak na lekarstwo, straszaków praktycznie żadnych. Czy tak winna wyglądać ekranizacja twórczości Brooksa? Film Forstera zawiódł mnie w tej materii, tym bardziej, że mój apetyt rozbudziła ostatnio twórczość Rhiannon Frater. Szkoda. Podobnie jak wydmuszkowatego finału, zwłaszcza w kontekście faktu, jak miał pierwotnie wyglądać (vide Google, z pewnością znajdziecie).
Jeszcze słowo o wspomnianej gwieździe (w zasadzie inni aktorzy w filmie nie istnieją). Brad Pitt autentycznie zaskakuje. To nie everyman, bo przecież nie każdy ma w swoim życiu do czynienia z ONZ, ale człowiek, który działając w służbie wyższej potrzeby, ratuje rodzinę. Jego Gerry to kochający ojciec i oddany mąż - bez fałszu. Udało mu się to, czego nie dokonał choćby Tom Cruise w "Wojnie światów". Pitt potwierdza swoją wielką klasę i ogromne doświadczenie. Wziął na barki emocjonalny ciężar filmu i mało, że go podźwignął to jeszcze wniósł "World War Z" o szczebelek wyżej. To głównie dzięki niemu o filmie Forstera możemy powiedzieć udany, a nie przeciętny.
Moja ocena: 6/10
© 2013 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz