< POSTKULTURA | << FILMY
World War Z

World War Z

World War Z
Produkcja: USA, Malta 2013
Reżyseria: Marc Forster
Scenariusz: Matthew Michael Carnahan, Drew Goddard, Damon Lindelof
Obsada: Brad Pitt, Mireille Enos, Daniella Kertesz, Fana Mokoena i inni
Muzyka: Marco Beltrami
Zdjęcia: Ben Seresin
Czas: 116 min.

Przepis na "World War Z" był obiecujący. Bazowa proza mistrza horroru Maxa Brooksa, ciekawy reżyser, odpowiedzialny m.in. za takie filmy jak "Czekając na wyrok", "Marzyciel" czy "Quantum of Solace", gwiazda z absolutnej ekstraklasy Hollywood i hordy krwiożerczych zombie. Co Marcowi Forsterowi udało się z tego przyrządzić? Ciekawe wizualnie, lecz trochę niespójne jako całość danie. Takie trochę instant - w smaku niby zbliżone, ale czuć, że od oryginału - tutaj: najlepszych przedstawicieli gatunku - dzielą go lata świetlne.

Brad Pitt przekonująco wciela się w "World War Z" w postać Gerry'ego Lane'a, byłego śledczego ONZ, który otrzymuje zadanie dotarcia do źródeł niewyjaśnionej, śmiertelnej zarazy, błyskawicznie opanowującej ziemską populację. Na tym w zasadzie przytaczanie fabuły wypadałoby zakończyć. Forster skupia się w głównej mierze na akcji, przez co wątków jest stosunkowo niewiele. Opiera swoją opowieść na prostym (zbyt prostym?) schemacie - akcja!, akcja!, akcja!, chwila oddechu, zmiana lokalizacji, akcja!, akcja!... Nie dość, że historia nie należy do najoryginalniejszych, to jest też nazbyt fragmentaryczna. Jak na pracujących przy filmie trzech scenarzystów i doświadczonego reżysera - spory mankament.

Sceny akcji są jednak wysokiej próby. Forster sprawdza się w budowaniu napięcia i utrzymywaniu tempa na ekranie naprawdę nieźle. Potrafi to zrobić i w klaustrofobicznym laboratorium, i na otwartej przestrzeni izraelskiej enklawy. Idzie to w parze ze świetnymi zdjęciami (najczęściej blisko bohaterów, zwłaszcza jednego) i solidnym montażem. A doprawione jest nienarzucającą się oprawą muzyczną Marco Beltramiego, nominowanego do Oscara za "The Hurt Locker" i "3:10 do Yumy", autora kompozycji do szeregu filmów w klimatach - "Buntu maszyn", "Ja, robot", "Zapowiedzi" czy ostatnio "Wiecznie żywego".

Sceny akcji, bo niestety scen grozy nie ma w "World War Z" prawie wcale. Film otrzymał kategorię wiekową PG-13. Jest więc to blockbuster w pełnym tego słowa znaczeniu, na który z czystym sumieniem może wybrać się w niedzielę rodzinka z nastoletnimi dziećmi. Krwi jak na lekarstwo, straszaków praktycznie żadnych. Czy tak winna wyglądać ekranizacja twórczości Brooksa? Film Forstera zawiódł mnie w tej materii, tym bardziej, że mój apetyt rozbudziła ostatnio twórczość Rhiannon Frater. Szkoda. Podobnie jak wydmuszkowatego finału, zwłaszcza w kontekście faktu, jak miał pierwotnie wyglądać (vide Google, z pewnością znajdziecie).

Jeszcze słowo o wspomnianej gwieździe (w zasadzie inni aktorzy w filmie nie istnieją). Brad Pitt autentycznie zaskakuje. To nie everyman, bo przecież nie każdy ma w swoim życiu do czynienia z ONZ, ale człowiek, który działając w służbie wyższej potrzeby, ratuje rodzinę. Jego Gerry to kochający ojciec i oddany mąż - bez fałszu. Udało mu się to, czego nie dokonał choćby Tom Cruise w "Wojnie światów". Pitt potwierdza swoją wielką klasę i ogromne doświadczenie. Wziął na barki emocjonalny ciężar filmu i mało, że go podźwignął to jeszcze wniósł "World War Z" o szczebelek wyżej. To głównie dzięki niemu o filmie Forstera możemy powiedzieć udany, a nie przeciętny.

Moja ocena: 6/10

© 2013 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << FILMY