< POSTKULTURA | << FILMY
Zombie Strippers
Zombie Strippers

Zombie Strippers
Produkcja: USA 2008
Reżyseria: Jay Lee
Scenariusz: Jay Lee
Zdjecia: Jay Lee
Muzyka: Billy White Acre
Obsada: Robert Englund (Ian Essko), Jenna Jameson (Kat), Roxy Saint (Lillith), Joey Medina (Paco), Shamron Moore (Jeannie), Penny Drake (Sox), Jennifer Holland (Jessy)
Czas: 94 min.

Na siłę, wbrew mojej własnej woli, związany, zakneblowany i pozostawiony przed monitorem.... - i te sprawy - tak mógłbym się tłumaczyć, gdyby ktoś zapytał mnie, czemu obejrzałem ten film. "Zombie strippers" to nie tylko tytuł produkcji, wbrew pozorom wcale nie niskobudżetowej, ale zarazem te dwa słowa to właściwie jedyne powody dla których ktokolwiek chciałby obejrzeć ten film. No, ewentualnie można by też doszukać się trzeciego, jakim jest humor. I na tym się kończy lista atutów, ale nie niniejsza recenzja. Pozostało jeszcze zadecydować, czy jest to przede wszystkim film bardziej o zombie, czy o striptizie, lekki horror z elementami komedii czy komedia z elementami tandetnego horroru. Bierzmy się zatem do dzieła. Czy mówiłem już, że jedną z głównych ról odgrywa Jenna Jamesom?

P, p jak pornografia - też, ale przede wszystkim jak parodia, chociaż nie taka typowa, bez hiperbolizacji konkretnych produkcji - może poza Resident Evil'em - a raczej brechtająca z samej koncepcji, tworząca własny, charakterystyczny styl nie do pomylenia. Elementy pornografii też są nietypowe, nie jest to bowiem film "o ptaszkach i pszczółkach" - entuzjaści Hornywood nie mają na co liczyć, ale nagości nie brakuje. Scenariusz, jeżeli w ogóle istniał, to nie był zbyt głęboki, aczkolwiek pomysł i wykonanie to już nie żadna prowizorka. Od samego początku film zrywa z pewnymi stereotypami inne zaś podkreśla. Jak w każdym filmie, który pokazuje ludzkość w wigilię końca świata zaczynamy "konsumpcję" od poznania obecnej sytuacji polityczno-społecznej. Ukazana jest wizja niedalekiej przyszłości końca 2012 roku, niedługo po tym, jak George W. Bush wygrywa czwarte z kolei wybory. Wybory naturalnie dosyć kontrowersyjne, obejmujące błąd w komputerowych terminalach wyborczych jak i nepotyzm. Nie ukrywam, przez cały wstęp uśmiech nie znika z twarzy, oczywiste nawiązania do obecnej sytuacji i polityki USA są jakże trafne i czytelne. Zwłaszcza zaś fragment o wojnach, które USA prowadzi z 11 innymi krajami. Ze wstępu można się dowiedzieć j eszcze kilku rzeczy, m.in. że galon benzyny kosztuje $23, oraz to, że na skutek zmniejszającej się liczby żołnierzy, pewna firma współpracująca z wojskiem stworzyła specjalnego wirusa, który pozwala zmarłym na powrót do życia... jako, werble, potęgujemy napięcie i oczekiwanie - zombie - wielkie zaskoczenie, aplauz! Pierwsze pięć minut to przedostatni fragment, w którym z jako takim wojskiem w ogóle mamy do czynienia. Na skutek pewnych wydarzeń 6-osobowy oddział specjalny trafia do ulokowanego w centrum miasta laboratorium, w którym - wciąż jeszcze pod pewną kontrolą - panoszą się zombiaki. Po krótkiej walce i otrzymaniu rozkazu "zignorowania zagrożenia" akcja przenosi się do nielegalnego klubu ze striptizem. Nie byle jakiego klubu, ale najlepszego. Wystarczy raz rzucić okiem na bohaterki by mieć pewność, że 90 procent kosztów filmu stanowiły zapewne gaże aktorek. Słowem - jest na co popatrzeć. Przecież to film o zombie, nie? :)

Później akcja filmu rozwija się dynamicznie, a kolejne wydarzenia są bezpośrednim skutkiem zamiatania pod dywan tych problemów, które powinny być rozwiązane, a nie zignorowane. "Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz", chociaż może bardziej adekwatne byłoby "jak sobie zatańczysz, tak zarobisz". Striptiz nie jest tutaj dodatkiem, jest podstawą filmu i bez tancerek kręcących się na metalowej rurce film trwałby może 25 minut, zamiast 94. Wszystko za sprawą wirusa zamieniającego żołnierzy w super-żołnierzy a striptizerki w super-striptizerki. Dochodzi do konfliktu między żywymi a tymi martwymi, które swoimi umiejętnościami biją "na głowę" wciąż jeszcze żywe tancerki. I nie byłoby w tym nic niebezpiecznego, gdyby nie to, że raz na jakiś czas jakiś klient znika, a jego pozostałości ożywają. Nielegalny klub staje się wulkanem, w którym wzrasta zagęszczenie umarlaków, czekając tylko na odpowiedni moment by uwolnić "zuo" i zapanować nad światem. Mwywhywhuyhuyhueuhuehuehueuhauhauhauhahhaha!!

Straaaszne, co nie? Powróćmy na moment do innych aspektów produkcji. Humor - tego nie brakuje, na szczęście również inteligentnego żartu. Raz po raz słyszymy lub widzimy coś, przy czym nawet zdołowany, zakompleksiony melancholik, wystarczająco jednak zdeterminowany by obejrzeć film w całości, uśmiechnie się. Może nawet zarechocze ku przerażeniu rodziców. O ile wizyta tych w momencie, gdy tancerka balansuje swoim ciałem na rurce może być niezręczna dla młodszych fanów "postkultury", to odradzam desperackie rzucanie się do pilota telewizyjnego i przełączanie kanałów. Tego jeszcze brakowało by rodzice złapali swoją pociechę ze spodniami w kostkach oglądającego np. orędzie prezydenta! Z takich tarapatów nie ma już wyjścia. Mogiła. Jest jeszcze coś wartego wspomnienia? Muzyka. Momentami toksyczny wręcz ambient, później utwory przy której tańczą striptizerki, dobre, chociaż trudno obiektywnie stwierdzić czy to zasługa repertuaru, czy okoliczności w jakich te dźwięki przyjdzie nam słuchać. Wspominałem już może, że w filmie gra Jenna Jamesom?

Efekty specjalne, tak! Na ocenę efektów również warto poświęcić trochę miejsca. Nie spotkamy się w filmie z tandetnymi obrazami i dźwiękami w stylu noża wbijanego w arbuza imitującego odgłos dźgania człowieka - o nie!. Nie przyjdzie nam też oglądać finezyjnych uników, strzelanin, akrobatycznej kamasutry naginającej prawa fizyki. W zamian otrzymamy jednak sporo zbliżeń i interesujących, dokładnych ujęć przegryzanego ciała, rwanego mięsa, wybuchających głów rodem z Fallouta 3. Moim osobistym faworytem jest zombiak z rozerwaną dolną szczęką uniemożliwiającą mu spożywanie mięsa. Słowem - świetna pożywka dla wielbicieli rozbryzganych mózgów, rzek krwi, latających fragmentów czaszek. No i nie można przejść obojętnie obok charakteryzacji która bez dwóch zdań pokazuje zombie a nie niedomytych bezdomnych spod mostu. Ciała tancerek psują się systematycznie, a nie jednorazowo. Miodzio!

Pora na podsumowanie: film jest beznadziejny, jeśli podchodząc do niego będziemy oczekiwać rewelacyjnej, godnej Oskara, albo i dwóch, doskonale opowiedzianej historii trzymającej w napięciu od początku aż do samego końca. Z tą małą różnicą, że film nigdy nie miał być taki. Z założenia produkcja miała widzom przynosić frajdę, być powodem do śmiechu, drwin, cytowania w gronie znajomych etc. To nie jest ambitny, pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji film sensacyjny, ani też głęboki dramat, pełen dylematów moralnych, filozoficznych rozważań. Nie jest to także horror, po którym nawet dorośli śpią przy zapalonym świetle, ni komedia wyciskająca z oczu litry łez. Cóż jest to zatem? Zabawny film o striptizie, w którym występują umarlaki. I jako taki film jest godny polecenia. Do piwa i solonych orzeszków ziemnych. No i nie zapominajmy o Jennie Jamesom...

© 2008 Zrecenzował Dawid 'Ulyssaeir' Ślusarczyk

< POSTKULTURA | << FILMY