< POSTKULTURA | << FILMY
Życie Pi

Życie Pi Życie Pi 3D (Life of Pi)
Produkcja Chiny, USA 2012
Reżyseria: Ang Lee
Scenariusz: David Magee
Obsada Suraj Sharma (Pi Patel), Irrfan Khan (Dorosły Pi Patel), Adil Hussain (Santosh Patel), Rafe Spall (Pisarz), Gérard Depardieu (Kucharz) i inni
Muzyka: Mychael Danna
Zdjęcia: Claudio Miranda
Czas: 127 min.

Podciągnąć "Życie Pi" pod klimaty postapo, to zadanie na pierwszy rzut oka dość karkołomne. I fakt, z kanonicznym obrazem postapokalipsy najnowszy film Anga Lee nie ma praktycznie nic wspólnego. Ale oglądając go, mimowolnie narzucały mi się skojarzenia z filmem Danny'ego Boyle'a, "127 godzin" - kinem, jak by nie patrzeć, ekstremalnie survivalowym. Takie też jest "Życie Pi", z tym że miast gór stanu Utah mamy tu przestwór Pacyfiku, a kamieniowi przygważdżającemu rękę głównego bohatera do skalnej ściany odpowiada szalupa z... tygrysem bengalskim.

"Książka, na podstawie której powstał film, stała się międzynarodowym bestsellerem, który rozszedł się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. "Życie Pi" to niesamowita historia 16-letniego chłopca, który po katastrofie statku spędził na Pacyfiku w szalupie ratunkowej 227 dni w towarzystwie trzyletniego tygrysa bengalskiego, a także hieny, zebry i orangutana. To niezwykła, przejmująca opowieść o rozpaczy, strachu, wierze i szczęściu." [fragment opisu dystrybutora]

W odróżnieniu od obrazu Boyle'a "Życie Pi" szybko zmienia się w opowiastkę teologiczno-filozoficzną, ze wskazaniem na to pierwsze. Lee zaczyna i w zasadzie kończy ten wątek jeszcze w scenach rozgrywających się na suchym ladzie. Poszukiwanie własnej tożsamości i eksploracja różnych odmian wiary przez Piscine'a są symptomatyczne, ale nie nachalne. Tajwański reżyser nie mędrkuje, nie bawi się w proroka. Raczej cierpliwie, acz metodycznie, przewraca na ekranie kolejne strony zgrabnie napisanego scenariusza, zmierzając do - będącego jednocześnie kwintesencją filmu - drugiego aktu.

Ta lwia - a może raczej tygrysia - część "Życia Pi" czerpie swą siłę z realizacji, która jest, trzeba to uczciwie przyznać, olśniewająca. Pysznie skomponowane kadry pełne są rozmachu, wzmocnione dodatkowo porządnym trójwymiarem, ocierają się wręcz o wirtuozerię. Takie perełki jak nocne ujęcia pływających na powierzchni wody meduz czy tysięcy surykatek na bezludnej wyspie, skąpane w subtelnych, melodyjnych kompozycjach Mychaela Danny, na długo pozostają w pamięci. Fenomenalnie prezentuje się też koci towarzysz Pi o wdzięcznym imieniu Richard Parker, całkowicie wygenerowany komputerowo. Magia obrazu filmowego jest w "Życiu Pi" nieomal namacalna.

Lee pozwala chłonąć widzowi te cudnej urody obrazki w rytm kojący i spokojny niczym morskie pływy w bezwietrzny dzień. Chwała mu również za to, że - podobnie, lecz nie tak skutecznie jak Boyle w "127 godzinach" - mimo ograniczonej przestrzeni, w której prowadzi akcję, trzyma widza z dala od znużenia. Niemniej jednego wybaczyć mu nie mogę - nie wciągnął mnie w opowiadaną historię. Być może dlatego, że "Życie Pi" to film lekki i przyjemny a priori - kolorowy, bezkrwawy, pachnący Bollywoodem. Przy całej lakoniczności tego słowa, to wzorcowy przykład ładnego filmu (ale czy na jedenaście nominacji do Oscara?...). Tylko trochę brakuje w nim emocji. A te przecież Ang Lee obrazować potrafi jak mało kto, wystarczy wspomnieć takie jego filmy jak "Tajemnica Brokeback Mountain" czy "Ostrożnie, pożądanie". Ale i tak warto, choćby tylko dla wrażeń estetycznych.

Moja ocena: 6,5/10

© 2013 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << FILMY