< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA
Frank Herbert - Diuna

Frank Herbert - Diuna
Schronowy Znak Jakości Autor: Frank Herbert
Tytuł: Diuna
Oryginalny tytuł: Dune
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Tłumaczenie: Marek Marszał
Data wydania: 2009
Miejsce wydania: Poznań
Liczba stron: 623
ISBN: 978-83-7301-723-8
Wydanie: wraz z dodatkami Ekologia Diuny, Religia Diuny, Raport o motywach i celach Bene Gesserit, Almanak En-aszraf, Terminologia Imperium, Nota Kartograficzna, mapa Arrakis.

Dlaczego w ogóle zdecydowaliśmy się na rozbijanie artykułów o Diunie na wiele, zamiast skupić się na jednej recenzji? Powodów jest kilka. Pierwszy to taki, że trochę szkoda po przeczytaniu książki napisać o niej zaledwie jeden tekst, a potem zapomnieć, co tak na dobrą sprawę działo się na kartach powieści (dochodzi do tego przekonanie, że im więcej tekstów na Schronie, tym lepiej, chociaż to akurat zweryfikujecie już Wy). Drugi powód wynika z prostego faktu, że Diunia jest powieścią obszerną i trudno byłoby zmieścić w jednej recenzji wszystko, co zmieścić bym chciał, a recenzja powinna być z definicji krótka na tyle, żeby zaciekawić i polecić albo odradzić, a nie zagłębiać się w meandry rozważań nad treścią. Trzeci powód wynika z drugiego i jest nadzieją na to, że książkę przeczyta jakieś grono tutejszych bywalców i że być może postanowi się podzielić przemyśleniami na jej temat w odpowiednim miejscu na forum.

Nie wspomniałem o jeszcze jednym. Sama recenzja wręcz wymaga uzupełnienia o pewne przybliżenia dotyczące książki, ale z tego powodu w dalszej części tekstu należy spodziewać się informacji dotyczących fabuły, dlatego niewskazane jest jego czytanie, jeśli ktoś podatny jest na tzw. spoilery, a chciałby książkę przeczytać.

Dla mnie Diunia była w pewnej mierze powieścią pociągową, z tego względu, że właśnie chwalebne środki komunikacji PKP były miejscem, gdzie gro jej stron przeleciało mi między palcami. To samo w sobie stanowi niejaki paradoks, bo do tzw. powieści pociągowych, czyli krótkich i małych - nie odmawiając oczywiście ambicji ich autorom - utworów przeznaczonych specjalnie do wojaży (również ze względu na dostosowanie rozmiarów) Diuny nie można porównywać. Jak już zaznaczyłem w recenzji, świat wykreowany, stworzony od podstaw przez Franka Herberta uderza tym, że jest nad wyraz ogromny, spójny, zawiły i treściwy. Całkiem dużo przymiotników jak na jedno miejsce akcji, ale z pewnością nie wymieniłem nawet połowy z tych, na które Diuna zasługuje. Czyli na początku możemy oprzeć się na takim jednym, nie ukrywam, że moim prywatnym odniesieniu, dotyczącym właśnie pociągowości książek. Ta jest zdecydowanie bardzie pociągająca niż pociągowa.

Świat, wszechświat

Przedstawienie kontrastujących światów - Kaladanu i Arrakis nasuwa pytanie, czy autor nie próbuje uprościć nam wizerunku tego, jak wygląda uniwersum jego pisarskich uniesień, obie planety są bowiem swoimi dokładnymi przeciwieństwami, co powoduje, że można myśleć o jakimś kontraście biało-czarności. Nic z tych rzeczy. Sprawa przedstawia się nader interesująco, kiedy uświadomimy sobie, że w tym czarno-białym wszechświecie spotkać można ludzi na tyle barwnych, że aż jednoznacznie czasem budzących niechęć, a nawet gniew (jak Matka Wielebna Gaius Helena Mohaim na początku powieści), albo usprawiedliwiającą potknięcia sympatię (Gurney Halleck). Poprzestańmy jednak na razie na opisie obu planet. Kaladan to tętniący życiem glob, stolica, siedziba i ojczyzna Atrydów. Planeta, którą można by pewnie z pewnymi uogólnieniami porównać do naszej Ziemi. Natomiast Arrakis to planeta pustynna, posiadająca pewną enklawę odgrodzoną od reszty suchych połaci ogromnym Murem Zaporowym, ekstremalnie sucha i niegościnna. Wody brakuje w niemal każdym jej zakątku, ale za to Diuna obfituje w coś znacznie bardziej wartościowego - przyprawę zwaną melanżem, która silnie uzależnia, co objawia się niebieskim zabarwieniem gałek ocznych. Właściwie to na Arrakis zaczyna się semantyka powieści Herberta. Tam właśnie poznajemy nowe nazwy, nowe plemię - Fremenów (ew. Wolan), nowe zwyczaje. Autentycznie stykamy się z czcią, jaką oddaje się wodzie, a scena, w której mieszkańcy pustynnej planety przy biesiadnym stole dowiadują się o rodzaju śmierci takim jak utopienie, podkreśla wymowność tej specyfiki.

A gdzie w tym wszechświecie miejsce na starą ziemię? To jest właściwie pytanie o postapokaliptyczność Diuny, a nie rozważania na temat tego, czy pustynny krajobraz kojarzy się z Falloutami (właściwie ubogość tej serii gier i porównywanie jej do powieści jest nawet nie na miejscu). Ziemia istniała, a może i jeszcze istnieje, czego dowiadujemy się najdokładniej z dodatków dołączonych do powieści. Jedna wzmianka - co śmieszne - o jakiś ziemskich osłach skrzyżowanych z pewną odmianą innych zwierząt pociągowych używanych na Arrakis przez przemytników - pojawia się na kartach samej książki. A to co się z nią stało, można sobie wyobrazić już całkiem bardziej obrazowo, bowiem każdy z wysokich rodów posiada w swoim arsenale głowice jądrowe. Tak jak można by sądzić, wszechświat też w pewnym stopniu kierowany jest przez poczucie strachu przed tą bronią, z którego zrodziło się nawet prawo do zmiecenia z międzyplanetarnej mapy planety, której władca dopuści się użycia głowic atomowych przeciw ludziom.

Zresztą specyficzne jest też polityczne uporządkowanie wszechświata. Wysokie rody zgromadzone są w instytucji zwanej Landsraadem, nad wszystkim pieczę sprawuje dysponujący świetnie wyszkoloną armią Imperator, a najbardziej ogólną organizacją jest kompania KHOAM, składająca się z przedstawicieli wszystkich powyższych osób i grup. Monopolistą w branży transportu międzyplanetarnego jest Gildia Kosmiczna (a datę przejęcia przez nią tego rynku uznaje się za początek kalendarza Imperium), stanowiąca kolejną siłę polityczną. Trójkąt ten uzupełnia szkołą Bene Gesserit - mistyczna organizacja kształcąca wybitnie uzdolnione uczennice, których głównym celem jest zbieranie materiału genetycznego, krzyżowanie wielkich rodów w celu stworzenia Kwisatz Hederach - odmieńca zdolnego zobaczyć to, co niepojęte. Dzięki takiej złożoności możliwości trzymania się w szachu jest aż nadto.

Wróćmy do Arrakis. Planeta jest właściwie jedną wielką pustynią, pierwotnie władaną przez Harkonnenów, potem przez Atrydów, a następnie znowu przez Harkonnenów. Co dzieje się z nią potem, możecie jedynie odgadywać. Jednak na tle tych przełomowych wydarzeń politycznych, toczy się życie zwykłych ludzi zamieszkujących miasta (o tym wiemy nieco mniej) oraz mieszkańców pustyni, wolnych Fremenów (oczywiste znaczenie, jeśli zwrócić uwagę na angielską etymologię, w jednym z polskich przekładów nazywani są Wolanami). Obserwując ich zwyczaje oczami księcia Paula Atrydy, zostajemy wrzuceni bez ostrzeżenia w grzęzawisko nowych określeń, nazw i zawołań. Ale mimo wszystko te terminy jakoś mimowolnie przynoszą na myśl skojarzenie z ziemskimi mieszkańcami pustyni, surowymi nomadami. Zresztą nie tylko sama terminologia, ale i coraz bardziej fanatyczne nastawienie.

Ludzie

Z pewnością podział na postaci pozytywne i negatywne jest zaznaczony jasno, jeśli chodzi o głównych bohaterów powieści. Co ciekawe, właśnie osoby będące członkami rodów królewskich mają nadnaturalne zdolności, a ich charyzma pozwala na przyciągnięcie równie szlachetnych najemników. Ten fakt mógłby zastanawiać, albo być argumentem na to, że akurat element świata dotyczący swoistej obsady bohaterów w ich rolach został uproszczony, stworzony po najmniejszej linii oporu. Chociaż owszem, w gronie koronowanych głów znaleźć można ludzi nieudolnych, to raczej każdy z przedstawicieli rodów ma pewne cechy wywyższające go ponad przeciętnych ludzi.

Pewne odstępstwo od normy stanowić może hrabia Fenring, który mimo że jest oddanym służącym i przyjacielem cesarza, w kluczowym momencie odmawia wykonania jego rozkazu, kierując się dosyć intymnymi pobudkami. Zadziwia również jego spokój i opanowanie połączone z wysławianiem się na granicy zuchwałości i świadomym balansowaniem pomiędzy ciętą ripostą a obrazą (która mogłaby dotknąć samego barona Harkonnena i spotkać się ze zdecydowanym rewanżem).

Wracając jednak do Atrydów, należy wspomnieć o pierwszym księciu z tego rodu na Arrakis, Leto. Władca Kaladanu znajduje się w sytuacji bez wyjścia, bowiem w lenno od Imperatora dostaje pustynną Diunę, mając świadomość, że to nadanie służy jedynie wyeliminowaniu go z polityki międzyplanetarnej. Mimo wszystko przyjmuje lenno i próbuje w dawnym władztwie Harkonnenów zbudować swoją władzę, opierając się na twardości Fremenów. Wie jednak, że wolni ludzie mogą nie poddać się jego zwierzchności. Leto, obejmując nadaną mu planetę we władanie, ma świadomość, że przyszłość, którą wykuwa, będzie bardziej dotyczyć jego syna. Sam książę przeczuwa, że jego osobisty los jest już przegrany. Mimo wszystko dokłada wszelkich wysiłków, by uczynić Arrakis nowym domem dla siebie i swojej rodziny. Tymczasem zdrada dotyka go z najmniej spodziewanej strony...

Ekologia

Trochę okrężną drogą docieramy w końcu do sedna Diuny Franka Herberta. Albo do jednego z tematów głównych, trudno bowiem wskazać jeden nadrzędny i przewodni. Ekologiczny aspekt powieści przejawia się niemal w każdym rozdziale. Trudno się temu dziwić, chociaż wątek nie jest od początku tak bardzo widoczny. Kiedy zaczynamy poznawać losy Fremenów, myślimy o nich jako o wiecznych zbiegach, banitach na własnej planecie. I w istocie tacy są - zamknięci w objęciach piasku, który daje im schronienie przed harkonneńskimi napadami. Z czasem jednak autor ujawnia kolejne fakty na temat rdzennych mieszkance Arrakis: że pokonują wojska wysyłane przez Harkonnenów, że utajają swoje prace (nie tylko polegające na wydobyciu przyprawy), płacąc Gildii Kosmicznej słone łapówki. W końcu dociera do nas, iż Fremeni od wielu wieków gromadzą zapasy wody - cała maszyneria, którą do tego celu używają (w tym np. oddzielacze wiatru) nie służy jedynie zaspokojeniu doraźnych potrzeb. Z dodatku zatytułowanego Ekologia Diuny dowiadujemy się również kto nakłonił mieszkańców Arrakis do takiego wysiłku i poświęcenia, kto w przełomowy sposób dotarł do ich serc i pozyskał ich poparcie. Postać ta pojawia się zresztą w samej powieści. Jest nią Pardot Kynes, pierwszy planetolog Arrakis, imperialny urzędnik, który zafascynował się pustynną planetą, przeprowadzał na niej różnorakie badania, przeciwstawiał się nawet samym Harkonnenom - wtedy prawowitym posiadaczom Diuny. Z analiz przeprowadzonych przez Pardota wynikało, że jeśli około trzy procent szaty roślinnej Arrakis zostanie wykorzystane do tworzenia związków węgla, to powstanie samoczynny system, który zmieni planetę w raj. Z obliczeń wynikało coś jeszcze - plan zakończy się za trzysta do pięciuset lat. Mimo takiego oszacowania Fremeni poparli ideę Pradota, by potem popierać jego syna - Lieta-Kynesa, a następnie małego chłopca, którego polecił im słuchać Liet.

Trudno w jednym artykule zamieścić wszystko, o czym chciałoby się powiedzieć. Niech jednak powyższy tekst będzie jakąś bazą wypadową do dalszych i szerszych dyskusji o wykreowanej przez Herberta wizji świata, planecie Arrakis zwanej Diuną.

© 2010 Opisał Janusz 'nie wiem' Zieliński

< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA