< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA
Suzanne Collins - Kosogłos

Okładka książki 'Kosogłos' Autor: Suzanne Collins
Tytuł: Kosogłos
Oryginalny tytuł: Mockingjay
Wydawnictwo: Media Rodzina
Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska, Piotr Budkiewicz
Data wydania: 2010
Liczba stron: 376
ISBN: 978-83-7278-491-9

Kosogłos jest ostatnim ogniwem trylogii Suzanne Collins. W trzeciej części opowieści o dramatycznych przygodach Katniss Everdeen znajdziemy się w ogarniętym rebelią państwie Panem. Po spisku, który miał miejsce na Ćwierćwieczu Powstania, Katniss oraz kilkoro innych uczestników Głodowych Igrzysk - a także garstka ocalałych mieszkańców Dystryktu Dwunastego (ocalałych, bo Dwunastkę zrównał z ziemią kapitoliński reżim) - trafia do podziemnego kompleksu w Dystrykcie Trzynastym. Trzynastka, jak się okazało, istnieje, ma się wcale nieźle i chętnie obaliłaby Prezydenta Snowa. Nie tylko zresztą ona - do buntu przyłączają się kolejne Dystrykty. Powstania wybuchają jedno za drugim.

A Katniss... jak to Katniss - wiecznie na rozdrożu. Zwłaszcza, że do Trzynastki trafił Gale, a Peeta - do niewoli Kapitolu. Jej spokój ciągle mąci bycie twarzą rebelii i związane z tym medialne zobowiązania, także sceptycznie nastawiona do niej przywódczyni Trzynastki i podprogowa presja ze strony Snowa.

Zadziwiające i urzekające zarazem w całej serii - w Kosogłosie chyba najmocniej - jest to, że Collins z taką łatwością udaje się zyskać sympatię czytelnika wobec... szukam odpowiedniego wyrażenia... emocjonalnie nieustabilizowanej protagonistki. Katniss przez śmierć ojca został pchnięta w dorosłość w bardzo młodym wieku. Małolatą przestała być już dawno, acz do kobiety wciąż jej daleko. Choć gotowa jest do szczególnych poświęceń i ma w sobie niezgłębione pokłady waleczności i męstwa, jej zachowanie bywa nieznośnie irytujące i pełne gówniarskiej buty. Zwłaszcza w relacjach z najbliższymi jej mężczyznami. (Nie zmienia to faktu, że od początku ciekawie prowadzony wątek miłosny znajduje satysfakcjonujący finał). A jednak mimo to kibicowałem jej z całego serca. Mniemam, że w głównej mierze dzięki szczerości samej Collins, która nie bała się wpleść do fabuły bolesnych wątków autobiograficznych i otworzyła się z całą wrażliwością przed czytelnikiem.

Z drugiej strony nie ma się co dziwić emocjonalnemu rozchwianiu Katniss. Życie od zawsze było dla niej swoistymi Głodowymi Igrzyskami. Nie mogło to nie odbić się na jej wrażliwości i przede wszystkim psychice, gdy dwukrotnie trafiła na Arenę i musiała zacząć zabijać, żeby przetrwać. Do tego po wszystkim spadło na nią niechciane brzemię - stała się nadzieją na lepsze jutro dla tysięcy ludzi. Niejeden twardszy od niej mógłby tego wszystkiego nie wytrzymać. Katniss jest dla Collins pryzmatem, przez który pisarka przepuszcza niebanalne, niejednoznaczne tematy ubrane w interesujące wątki - namaszczenie, zaufanie, poświęcenie; bunt, wolność, władza. Dzięki głównej bohaterce z całej historii przebija mocno humanistyczne przesłanie - człowieczeństwo jest w niej kwestią prymarną, symbolizm - siłą napędową.

Katniss jest tytułowym Kosogłosem, pozytywnym znakiem, zapowiedzią zmian. Ale Kosogłos w świecie Collins to ptak. Lecz nie zwyczajny. To tzw. zmieszaniec, inaczej zmiech, a mówiąc bardziej obrazowo - genetyczna krzyżówka. Powstał z połączenia pospolitego kosa oraz Głoskułki - kapitolińskiej wariacji poczciwej kukułki, która miała zdolność rejestrowania i wiernego odtwarzania zapamiętanych ludzkich głosów (a więc i rozmów, co czyniło z niej świetne narzędzie szpiegowskie - po szczegóły odsyłam do książki). To także jedyny zmieszaniec, który zapoczątkował swe życie w naturze, a przy tym - jak to określiła jedna z postaci - jedyny nie stworzony po to, by krzywdzić ludzi. Tych zaś w dystopijnym Panem jest pod dostatkiem, żeby wspomnieć pamiętne Gończe Osy z Igrzysk śmierci (odnalazły się i tutaj w nowej, jeszcze bardziej okrutnej roli). Prawdziwy ich wysyp następuje jednak w końcówce drugiego aktu. To swoiste zwieńczenie portretu Snowa, panoramy Kapitolu i pomysłowości Collins. A Kosogłosowi najbliżej wtedy do thrillera z obszernymi elementami horroru.

Fakt, że Collins uczyniła z tego niezwykłego zwierzaka podstawową metaforę swojej powieści jest symptomatyczne. Kosogłos to na poły wytwór Kapitolu oraz naturalnej kolei rzeczy i właśnie ku niej się skłania. Analogia do postaci Katniss jest więc klarowna, można zatem doszukiwać się sugestii autorki, by pochylić się nad samym Panem. Państwo to zyskało swoją nazwę od łacińskiej sentencji "panem et circenses", czyli starożytnego zawołania rzymskiego pospólstwa "chleba i igrzysk!". Jakie jednak jest społeczeństwo Kapitolu, owo pospólstwo w rzeczywistości Collins? To bezkształtna, bezmyślna masa. I bez wątpienia sukces rządu. Zdaje się, że jeszcze bardziej spektakularny niż zarabiające nań kilkanaście zniewolonych Dystryktów. Antyczny okrzyk jest w powieściach Collins bezwzględnie przewrotny. I diabelnie frapujący. W Kosogłosie wybrzmiewa z mocą, czyniąc z niego najbardziej dojrzałe dzieło spośród całej trylogii.

O wartości Kosogłosu świadczy też jego zakończenie. Finał może wydawać się przeciągnięty, rozdynamizowany, a nawet patetyczny. Ale to prawdziwe studium zniszczonych ludzi. Jak i cała trylogia z resztą. "Igrzyska śmierci" to jedna z najciekawszych serii, z jakimi dane mi było się spotkać. Gorąco polecam do zapoznania się z dziełem Suzanne Collins. Naprawdę warto.


Tweet

© 2014 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA