< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA
Charlie Higson - Wróg

Okładka powieści Wróg Autor: Charlie Higson
Tytuł: Wróg
Oryginalny tytuł: The Enemy
Tłumaczenie: Patryk Gołębiowski
Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: 2010
Liczba stron: 416
ISBN: 978-83-247-1816-0

Nieprzyjaciel oswojony. Sycący tatar zamiast hamburgera.

Z czytaniem książek młodzieżowych w wieku dorosłym jest trochę tak, jak z odżywianiem się hamburgerami podczas zagranicznych wojaży. Zapchać można - lekturą wolny czas po dłuższej i wyczerpującej aktywności, która odebrała szarym komórkom chęć na coś ambitniejszego. Fast foodem - żołądek, bolesnym skurczem domagający się skrócenia mąk, niekoniecznie w wyrafinowany sposób. W obydwu przypadkach, poza zapchaniem się, nie ma nic więcej. Hamburgera zjeść można i za rogiem, na własnym osiedlu, podniebienie nie doświadcza nieznanych enklaw smaku, nie trzeba wyjeżdżać za granicę. A książka, która ekscytowałaby nastolatka, jest tylko jedną z wielu, zgubionych w pamięci, dla pełnoletniego czytelnika.
Rynek fast-foodów, jakkolwiek mocno niezdrowy, ma się jednak dobrze, większość z nas przynajmniej jednego hamburgera w życiu zjadła i nie umarła. Na rynku książek: romans literatury dorosłej z tą dla młodzieży - również trwa w najlepsze i można znaleźć nawet głosy, mówiące o infantylizacji kultury jako takiej. Zostawiając ten dyskurs na boku, a zezując na fenomen Harry'ego Pottera, bronies i wampira Edwarda, przyjrzyjmy się nader ciekawej próbie ożenku: nurtu młodzieżowego z... postapokalipsą.

Powieść Higsona, reklamowana jako młodzieżowy horror (lub też thriller; jednak, zważywszy na czysto fantastyczny motyw przewodni, książkę należałoby zakwalifikować właśnie do horroru), w istocie składa się z porządnej dawki straszenia (wzmiankowany horror), solidnej porcji akcji (sensacja i przygoda) oraz swoistego moralitetu (między innymi na temat przyjaźni), bliskiego tej nieco bardziej zachowawczej części literatury dla nastolatków, która zombie i wiadrami krwi raczej się nie posługuje. We "Wrogu" jest coś i z Goldinga, i "Gęsiej Skórki", i braci Grimm, opowiadających o obcinanych piętach, wreszcie zaś ze splatterowych filmów klasy B o zombie, oglądanych z miną małego twardziela w tajemnicy przed dorosłymi już za czasów wybitnie smarkatych. Niewątpliwa świeżość tej pozycji bierze się więc nie tyle ze świeżego motywu, co z układu proporcji motywów już wypróbowanych. Powiew nowości nie wystarczy jednak, by czytelnika przekonać, czasem bowiem, zamiast perfum, przynosi zapach niesmacznej papki, którą nieudolnie ugotowano ze wszystkiego, z czego się dało.

Dziecięca postapokalipsa to potrawa trudna do uwarzenia. Czy zaserwowane przez Higsona danie jest lepsze od hamburgera?

Jest. Jest lepsze niż McZestaw, lepsze niż dania z budek i mlecznych barów, gorsze od przepisów największych szefów kuchni, lecz niewątpliwie dorównujące smacznemu familijnemu obiadowi w porządnej restauracji.

Gdyby do świata literatury przenieść "grywalność" ze świata gier (w tym wypadku wciągających zombie-strzelanek), okazałaby się ona bardzo duża. Zaczyna się mocnym uderzeniem, a przez następne strony tempo akcji nie zwalnia ani na chwilę... no, może małą, potrzebną do przeładowania procy, jaką posługuje się Ollie, jedno z walczących dzieci. Kończy zaś niezwykle ciekawie, a nawet przewrotnie. Nie zdradzając nic ze szczegółów, napiszę, że mamy wreszcie okazję poznać najbardziej symbolicznego bohatera całej książki. Nagła zaś wolta w niespodziewanym kierunku ściąga naszą uwagę na to co, co by być mogło, a co nie zostało powiedziane i... każe wyruszyć po "Wroga 2", kontynuację historii, rozpoczętej w supermarkecie Waitrose.

Tak wartka akcja, tocząca się szaleńczo przez właściwie całą powieść, pociąga zazwyczaj - i broni się przed tym jedynie mniejsza część literatury rozrywkowej - zubożenie tła i płaską konstrukcję bohaterów. U Higsona trudno doszukać się jednej szczególnie pieczołowicie rozpisanej postaci czy też zapadających w pamięć, oryginalnych opisów... I dobrze, że tak właśnie jest! Nie przenosząc ciężaru fabuły na żadne wybitnie heroiczne dziecko, autor czyni prawdziwymi bohaterami całą ich grupę. Przeplatanie zaś narracji poświęconej dziewięcioletniemu Samowi, historią o osadnikach z marketów - ułatwia rozdzielenie uwagi pomiędzy każde dziecko, zarazem utrudniając darowanie całej swojej sympatii tylko jednemu z nich. Szkicowe zaledwie sylwetki bazują na znanych archetypach, a mimo tego nie są nudne. Ba, dzieci, które już zdołaliśmy do nich przypisać, okazują się potem kimś zupełnie innym. O dziwo (czy raczej: "O Dziwo", chciałoby się zacytować imię dzielnego chłopca), najsłabiej wypada tutaj Arran, pierwszy lider ocalałych z Waitrose. Inne dzieci: Maxie, Małego Sama, Achillesa, Niebieskiego czy Sophie - pamiętamy długo po lekturze. Mali bohaterowie mają problemy nie tylko z zaistniałą sytuacją, w której to najmłodszym, najsłabszym - przypadło postawienie cywilizacji na nogi. Mają je także - a nawet przede wszystkim - z samymi sobą. Władza, ambicja, sukces - ścierają się z przyjaźnią, miłością, poświęceniem. Co ważne, nie jest to banał, chociaż w literaturze postapo, młodzieżowej czy nie, dość często takim bywa (schemat: zezwierzęcenie kontra człowieczeństwo).

Opisy, mimo iż niespecjalnie rozbudowane (służą właściwie bardziej "technicznemu" osadzeniu akcji w konkretnych lokacjach aniżeli głębszej metaforyce), budują sugestywną scenerię Londynu po zagładzie. Świetnie oddają nastrój strachu, smutku, przygnębienia. I tutaj pisarz posłużył się szybką, niedokładną kreską. Wystarczyło. Godne zauważenia są odniesienia dzieci do świata sprzed katastrofy; to poprzez emocjonalne skojarzenia ich pamięć znajduje konkretne punkty w plątaninie ulic. W tej właśnie rzeczywistości-pajęczynie: niebezpiecznych uliczek, wraków aut i niepotrzebnych już nikomu znaków drogowych - dzieci muszą przestać być dziećmi, żeby jakoś w niej funkcjonować. A ten kontrast: dziecięcego wieku i dorosłych decyzji - powinien wzbudzać u czytelnika silne emocje. Pytanie, czy tak się dzieje, zbliża nas do minusów "Wroga".

Niewątpliwie bowiem, mimo ewidentnie udanych scen, obrazujących ów dramatyczny rozdźwięk (wspomnienia Calluma, słuchającego ABBY, przeżycia Arrana po spotkaniu z dorosłymi na basenie, pokazanie maluchów) - psychika dzieci Higsona jest, niestety, mocno niewiarygodna. Najstarsi bohaterowie mają około czternastu czy piętnastu lat, a większość z nich mówi jak osoby dorosłe. Fakt, że dorosnąć muszą z dnia na dzień, mnie osobiście nie przekonuje do wielu zachowań i wielu dialogów, które brzmią jak posklejane z sobą motta i frazesy ze świata dorosłych. Także sama organizacja dziecięcej drużyny może budzić wątpliwości. W świecie, w którym najmłodsi całe dnie spędzają przed komputerem, i to niekoniecznie na stronach edukacyjnych, a cały świat zapomina o ręcznym rzemiośle na rzecz wyręczających ludzkość maszyn - zdolności przystosowawcze większości dzieciaków z "Wroga" nie miałyby racji bytu. W taką mobilizację trudno uwierzyć dorosłemu czytelnikowi, nastolatka nabrać, a najmłodszego przekonać, że to i owo uda się dziecku w jego wieku. Owszem, dzieci XXI wieku są już wystarczająco "niedziecięce", jednak pewne mechanizmy zachowań się nie zmieniają, a w podobnych warunkach większość dorosłych straciłaby głowę.

Oczywiście, dla najmłodszych książka nie jest przeznaczona. Szczery, brutalny realizm, agresja i namacalne ohydztwo świata, zniszczonego przez tajemniczą chorobę (co ciekawe, genezie zjawiska Higson nie poświęca wiele uwagi; wiemy tylko, że zachorowały osoby powyżej czternastego roku życia) - nie nadają się dla dzieci i młodszych nastolatków. Fakt, że to dorosły jest największym wrogiem dziecka (niekoniecznie, co się okazuje, ten pozbawiony przez zarazę rozumu!) - na pewno wzbudzi kontrowersje wśród rodziców, zastanawiających się nad kupnem książki swojej pociesze. Niemniej, to nikt inny, ale dorosły, odpowiada za zło tego świata, tak samo jak i za dobro najmniejszych jego ludzi. Chociaż brak więcej informacji o wirusie, dla małych ocalonych jest jasne, że sprowadzili go dorośli. Dla czytelnika zaś, pozycja Higsona może, całkiem serio, stać się gorzkim wyrzutem sumienia, odczuwanym w imieniu całego gatunku; dzieci powinny być dziećmi, przedwczesne dorastanie, wbrew naturze i rozwojowi, zawsze będzie dramatem.

Dramat ten da się jednak przejść. Kiedy ma się przyjaciela, kiedy wierzy się w swój cel i ufa dziecku, które stoi obok - można wydostać się z najgorszych opresji. I odwrotnie: z podobnym credo wyrytym w świadomości można w ogóle spodziewać się, że altruizm jest jeszcze możliwy, można samemu ufać. "Wróg" Higsona staje się, w rękach odpowiedzialnego rodzica, nieprzyjacielem oswojonym. Rozgrywające się sceny, chociaż straszne (nawiasem mówiąc, patos w niektórych fragmentach trochę ten strach u dorosłego odbiorcy niweluje, w pewnym wieku już się nie da odwiesić niewiary na haczyk), mają swój sens, nie są jedynie efekciarskim laniem krwi. Odpornym i świadomie dojrzewającym czytelniczo starszym nastolatkom oraz wszystkim dorosłym - książkę serdecznie polecam.

© 2012 Zrecenzowała Małgorzata 'Cichutki Spec' Ślązak

< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA