Cel
Zawsze ciekawiła go śmierć. Dlatego zabijał. Nie to, żeby chciał patrzeć na śmierć innych. On czekał na swoją śmierć. Raczej zawsze był oschły. Ci którzy z nim zadarli, już nie żyją. Był postrachem postapokaliptycznej Kaliforni. Wielu mówiło, że wyglada strasznie. Jedni mówią, że jest ślepy na jedno oko. Drudzy, że jego twarz ma wiele blizn. W kazdym razie przeszedł wiele. Tak przynajmniej mówią ludzie...
Jednak tak naprawdę wcale taki nie był. Był bardzo młody, ale już wiele wiedział. Pamiętał masakrę swojej wioski. To było straszne. Armia Rnklawy tylko weszła, a zaraz potem wyszła. Masakrowali dla zabawy. Oni też chcieli patrzeć na śmierć. Ale nie swoją. To go zafascynowało. Potępiał przemoc, ale potrafił jej użyć. Dzięki temu jeszcze żyje. Nauczył się obsługiwać broń, gdy był młody. Ma ją do dzisiaj. Stara Beretta, ale jeszcze dobra. Choć na Enklawę ma coś mocniejszego. W końcu rzadko można spotkać dzikusa z karabinem szturmowym w łapie, lecz posługiwał się nim z zadziwiającą precyzją. Domonotował celownik optyczny. Teraz jest to jego broń. Pomimo iż jakiś człowiek zniszczył Enklawę, to powstała nowa. A jego cel nie został zabity. Nie zależało mu na śmierci. Bynajmniej nie teraz. Chce go tylko poniżyć. A potem się zobaczy. To on zabił jego rodziców. Jego starszy brat żył. Ale on już nie istniał. Został tylko cel. On nie tylko zabił mu rodzinę, ale także oklaceczył jego ciało. Rozciął je, po czym połamal młotem nogi. Ale zlitował się. Nie strzelił mu w głowe, choć zamierzał. Ta litość doprowadzała Marka do szału.
***
Mark Bonhamn leżał w swoim domu, w swojej wiosce. Z połamanymi nogami wił sie jak piskorz. W końcu dwoje ludzi w power armour'ach podniosło go na nogi, po czym, trzymało tak dziesięcioleteniego dzieciaka. Trzeci człowiek podszedł i przystawił mu lufę do twarzy. Mark wiedział, że zginie. Ten trzeci zaczął się potwornie śmiać. Bonhamn'owi powiększyły się źrenice. Widział jak lufa zjeżdża coraz niżej. To była Beretta. Człowiek celował w jego krocze. Śmiał się coraz potwornie. Znęcał się psychicznie nad młodym człowiekiem. Ten widok był jakby wyjęty ze snu psychopaty. Stara chata, płonąca do okoła osada, troje ludzi znęcająca się nad dzieckiem. W końcu Mark zacżął błagać o litość.
- Zabiłeś mi rodziców, zniszczyłęś wioskę, zabijesz mnie. Więc po co się znęcasz? Skończ to albo mnie zostaw!
- Zostawić?- Znowu rozległ się ponury śmiech- Dzieciaku, błagasz mnie bym cię zostawił? Dobrze, puśćcie go.
Dwoje ludzi puściło szybko Marka. Ten rozpłaszczył się na podłodze, zwijając się z bólu. Krwawił. Ból nóg tak ogłupił Bonhamna, że ten już prawie nic nie czuł. Rozległ się strzał. Z ramienia chłopca pociekła krew.
***
Tak, ciągle to pamięta. Aż za dobrze. To jego cel zrobił z niego potwora. Bonhamn, dwudziestodwu letni wyrzutek, który był uważany za męta, nie miał przyjaciół. Miał kilku w wiosce, ale i oni zginęli. Najbardziej bolała go utrata jego najlepszego przyjaciela, James'a. Został zastrzelony na jego oczach. I to przez niego samego...
***
Chłopak leżał w kałuży krwi. Żył. Jego oprawca podszedł i oparł Marka o ścianę. Ten lekko oprzytomniał. Straszna rzeczywistość wróciła. A miał nadzieję, że jego koszmar się już skończył.
- Zapewne marzysz o śmierci- rzekł mężczyzna- Pobawimy się trochę. Dajcie mi go tu.
Dwóch osiłków wyszło za dom, po czym wróciło trzymając coś w rękach. To coś nie przypominało już nawet człowieka. Były to strzępy tkanek, kości i substancji. Złamany nos, obita cała twarz, połamane ręce, pokrwawiona prawa noga. Mark rozpoznał w nim James'a.
- Oto zabawa- żołnierz wskazał strzęp ciała, po czym odbezpieczył karabin- zastrzelisz go, albo ja zastrzelę ciebie.
Bonhamnowi podano pistolet. Beretta. Poczuł na szyi chłód stali. Roztrzęsioną ręką odbezpieczył pistolet. Robiło mu się słabo. Umiał strzelać, ale nigdy nie celował do człowieka. Powoli przystawiał lufę do głowy przyjaciela. Ten patrzył na niego swoimi oczami. Jego błagalne spojrzenie zachwiało równowagę Marka. Zastanawiał się, czy nie wpakować samemu sobie kulki w łeb. Nie mógł zabić przyjaciela. A jednak musiał. Jego przyjaciel i tak zginie. A on... On może przeżyje. Bonhamn już nie wiedział co robić. Poczuł, jak lufa coraz bardzie naciska na jego ciało. Nie miał wyboru.
- Żegnaj- wyszeptał Mark, po czym oddał strzał. Mark miał całe ciało skąpane we krwi. Swojej i swojego przyjaciela. Ten drugi z cichym łoskotem osunął się na ziemię. Bonhamn zaczął płakać. Przystawił sobie szybko pistolet do skroni, po czym nacisnął spust. Nikt go nie powstrzymywał...
***
Ohydne wspomnienie. Mark zawsze chciał się tego pozbyć. Widok oczu przyjaciela, które patrzyły na niego błagalnie. I jego ciało leżące na podłodze. Krew. Pistolet. To wszystko było zbyt okropne, by chciał pamiętać. A jednak musiał. Musiał pamiętać, by znać swój cel. Wtedy strzelił. Teraz sam nie wie co zrobi. Na pewno osiagnie cel. Ale co dalej? Będzie taki sam jak jego oprawca? Tak samo bezlitosny? Ale co można zrobić takiemu człowiekowi? Śmierć to za mało. Mark nie wiedział co zrobić- zachować człowieczeństwo i darować, czy stać się takim samym brutalem i zabijać z zimną krwią? Już był uznawany za męta. Ale na pewno tego tak nie zostawi. Narodziła się w nim bestia. Jego najgorsze uczucia. Był tak blisko osiągnięcia celu, a jednocześnie odpychał go jak najdalej w myślach.
***
Nic się nie stało. Mark szybko otworzył magazynek. Był pusty. Żołnierz domyślił się co zamierza zrobić Mark. Dziecko odrzuciło broń w kąt. Lufa karabinu została odsunięta od jego głowy. To był koniec. Zastrzelił go.
- Dzielny chłopiec. Widzisz, taka jest śmierć. A teraz żegnaj...
Mark zamknął oczy. Czekał tylko na strzał. Zamiast tego poczuł uderzenie w twarz. Wycieńczony rozłożył się na podłodze...
***
Bonhamn wreszcie stanął przed swoim celem. Baza w Navarro. Niedobitki z Enklawy właśnie tam powędrowały. Tam był też jego oprawca. Jego brat... Rozłożył się ze snajperką naprzeciw wejścia. Czekał, aż ktoś stamtąd wyjdzie. W końcu doczekał się. Ktoś zamykał budkę przy bramie. Chwilę potem człowiek zdjął hełm, by odetchnąć świeżym powietrzem. Zapadała noc. Tylko teraz Mark miał jakieś szanse. Strelił prosto w głowę mężczyzny. Chwilę po tym schował trupa do budki, sam się za niego przebrał, miał lepszą broń i mógł swobodnie chodzić po obozie. Świetna sytuacja do zemsty... Zemsty na swoim Bracie... Bracie, który zdradził swoją wioskę i doprowadził do jej zniszczenia...
***
Szykowała się rzeź... Bonhamn, który znalazł zbrojownię, wziął 24 ładunki C4. Wszystkie podczepił pod spody dwudziestu czterech łóżek w barakach. Podłączył to wszystko do jednego zapalnika. Wiedział, że przed nocą sprawdza się zbrojownię. Ale jeżeli nie znajdą ładunków, to może zaczną szukać ich w barakach. Ale nawet jeśli zaczną, to zdetonuje się razem z nimi. Jeżeli jednak odpuszczą sobie, to w nocy, gdy wszyscy będą już spać, on wymknie się i dopiero wtedy wysadzi tą budę...
***
Stało się tak, jak planował. Wszyscy ruszyli do baraków szukać ładunków. Więc nie było odwrotu. Ktoś krzyknął:
- Panie Generale?
- Tak, Hawkins?
- Wszędzie pod łóżkami są rozlokowane C4...
Drzwi Zostały zasunięte. Bonhamn był na zewnątrz. Zaczął odchodzić w stronę bramy. Ciągle słyszał krzyki w środku baraków. Gdy tylko przeszedł bramę, zdetonował ładunki. Powoli zapalał się cały obóz. Mark nie zwracał na to uwagi. Osiągnął cel... Ale co dalej?

Pred