O N E  D A Y  O N  T H E  D E S E R T 
 
Jeszcze Jeden Random Ecounter SPIS TREŚCI  
 
   

 W hołdzie dla Quicksave i Quickload.

 Vault Dweller a.k.a. Chosen One jechał sobie spokojnie przez pustynię. Spokojnie, bo Marcus i Sulik przestali się kłócić o to, który ma nosić te 2 tony złomu z Enclave. W samochodzie było dość ciepło, bo były w nim 4 osoby + Marcus za kierownicą + Gorris jako pilot + robot przyczepiony do dachu + robopiesek robiący za przedni zderzak. Nagle:
- Palce!!! - wrzasnął Cassidy.
- Pancer? - zapytał inteligentnie Marcus.
- Auuuu! Ten sanuvabitch Sulik dźgnął mnie tą swoją głupią kością w rękę!
- To być Grampy Bone! My i ja....
- Zamknij się!!! - wrzasnęli jednocześnie Vault Dweller i Cassidy - Cassidy, bo bolała go ręka, a Dweller bo coś zauważył. - Marcus, halt! Zatrzym się zanim nas zauważy to coś!
- Ja wohl! - Marcus posłusznie wdepnął w hamulec, wykręcając samochodem 4 piruety i wzbijając w powietrze tumany kurzy widoczne z odległości kilkunastu kilometrów. A Gorris wyrżnął pazurem w drzwi i je otworzył. Na zawsze.
- Urwało się? Hyhyhyhyyyyy... a takie ładne były, hyhyhyy, amerykańskie.... Szkoda. Hyhyhyhyyy... - Cassidy wykazał się poczuciem humoru - Widziałeś, Chosen? Dethclawowi drzwi się urwały hyhyhyyy...
Vault Dweller zignorował dowciapy zawałowca i dokładniej przyjrzał się temu, co zobaczył wcześniej. Była to jakaś dość duża konstrukcja w kształcie bramy.
- Gdzieś już to widziałem... - mruknął Chosen - Aaa, wiem! - Z tymi słowami entuzjastycznie rzucił się do bagażnika.
Po 4 godzinach wrócił do towarzyszy, którzy zajmowali się w tym czasie wysoce filozoficzną rozmową o temacie "Dlaczego przy 95% szansie trafienia pudłujemy 4 razy pod rząd?". Wyskubał spomiędzy zębów 52 sztuki amunicji 10mm i krzyknął:
- Hej, chłopoki!
Miria popatrzyła się na niego jak na gadającego Gecko, a robot na dachu zrobił "Bzzzt!". Innych reakcji nie zanotowano. (ropbopies udawał zderzak)
- HEJ FRAJERZY, IDIOCI, KRETYNI!
Tym razem odpowiedzieli wszyscy razem i w ten sam sposób - "Czego?" (oprócz Marcusa, który zdobył się tylko na "Was?" i oprócz robocika, który robił "Bzzzt?". A robopies ciągle udawał zderzak.)
- Wiem co to jest! - pokazał wszystkim Fallut 2 Hintbook otwarty na rozdziale "Speszyl Random Ekonters" - Widzicie to? To jest brama prowadząca do Vault 13 sprzed 80 lat!
- Sorry, ale tamto wygląda trochę inaczej od tego - powiedział Gorris, pokazał pazurem na Coś w oddali, a potem delikatnie dotknął zdjęcia w Hintbooku. Na tyle delikatnie, że nie rozpadł się cały Hintbook, tylko kilka stron. - Ups.
- ARGH! - wrzasnął Chosen - Ty **********, ***** i ***** przez ****, co się potem ****** za 2 dolary i ******....
- Przecież powiedziałem : "Ups".
- *************************************! *****!
- Jejku, jaki nerwowy...
- !!
- Daj se na luz, człowieku - pocieszał Cassidy
- Grr... ******... ok, dobra, pójdziemy to sprawdzić. Zresztą hej, ludzie! - Gorris i Marcus popatrzyli na Chosena z politowaniem. Robot zamigał diodką. Robopies podrapał się za robouchem po czym dalej udawał zderzak. - To jest: Koledzy! - Miria westchnęła, a robot zrobił "Bzzzzzz...". Robopies dalej udawał zderzak. - Tam ma być Solar Scorcher!
- No i co z tego - ziewnął Cassidy
- A idź sobie - mruknęła Miria.
- Właśnie. Sam. My i ja zostawać. - odezwał się Sulik. Wtórowały mu entuzjastyczne głosy ludzi, "Ja, ja!" mutanta i "Grk!" Deathclawa, oraz "Bzzzt!!" robota. A robopies roboszczeknął.
- A pójdę! A właśnie, że pójdę! Niech ja tylko wezmę parę rzeczy z bagażnika....

* * *

Dwa dni później

- No, to idę - Chosen uśmiechnął się szeroko i zrobił dwa kroki w kierunku bramy. A potem zwalił się na ziemię pod ciężarem 2 minigunów, Plasma Rifla, Gauss Rifla i masy innego uzbrojenia i innych przedmiotów bez których żaden szanujący się człowiek nie wychodzi na pustynię (np. portretu Elvisa, egzemplarza Cat's Paw, NukaColi, kilku prezerwatyw, szczoteczki do zębów itp.).
Po kilku godzinach z żalem rozstał się z częścią ekwipunku i ruszył do bramy podśpiewując ulubioną piosenkę Marcusa, tj. "Ein, Zwei, Polizei..."

Vault Dweller wszedł do bramy, a jego ostatnią myślą przed zniknięciem było "Oł fak, nie zrobiłem sejwa!"

* * *

Godzinkę później

- Martwię się o niego - westchnęła Miria
- O Sulika?! - zdziwił się leżący obok niej Cassidy. - Co ty, dziewczyno! Dla dzikusa cztery razy w pół godziny to jest nic! On jest przyzwyczajony, to raczej mi tu zaraz serce siądzie...
- *Miałam_na_myśli_Vault_Dwellera*
- Aaaa, trza było tak od razu... No ale nie bój nic, nie wrócił w godzinę, to raczej się nie pojawi przez najbliższe pół dnia... - Cassidy uśmiechnął się szeroko - Mamy duuuużo czasu.
- *Nie_dokładnie_o_to_mi_chodziło*
- A o co? Przeca nic mu się nie stanie, wziął Bozara, Pulse Rifla i parę ton amunicji... - mówił uspokajająco były barman, a widząc mordercze spojrzenie Mirii, dodał - Zresztą, sprawdzę - Po czym dość niechętnie ruszył się do bagażnika i stwierdził co następuje:
- Ten debil wziął ammo .45 zamiast 7.62 i SEC zamiast MFC!

* * *

W tym samym czasie (ale w innej czasoprzestrzeni)

- Ale zadupie... - mruknął Vault Dweller. - Co to ma być, przeniosło mnie parę kilometrów w głąb pustyni i tyle?? A gdzie Vault 13?? Dobrze, że tu jest jakaś droga bo by mi się pancerz zapiaszczył...
Nagle Chosen zauważył na PipBoyu napis "You hear something coming from south-east". Rzeczywiście, z oddali dało się usłyszeć coś jakby pomruk silnika. Chosen przezornie wyciągnął Bozara i czekał na przybysza.

* * *

Louie jak co dzień jechał do bazy wojskowej, wioząc niezbędne zaopatrzenie (jedzenie i inne produkty, na które w bazie było ogromne zapotrzebowanie, np. prezerwatywy). Trochę go dziwiło, że wojskowi nie załatwią sobie transportu w jakiś bardziej ekonomiczny sposób, ale dość szybko przestało go to interesować - miał stałą pracę, dostawał forsę, no i był wielbiony przez cały personel bazy o stopniu niższym od pułkownika, wliczając w to Panią Kapral Kwatermistrz...
- AAAAAAAAaaaaaaaaaaAAAA!!! - wrzasnął Louie, ledwo co omijając ciężarówką jakieś drzewo. - Cholera, znowu nie myślę o jeździe, tylko o..... AAAAAAAAA!! SKAŁA!!!!!!! Ufff... pufff... cholera... napiszą mi na nagrobku "Tu leży Louie. Władował się ciężarówką w drzewo, bo myślał o Pani Kwatermistrz"...
Kierowca uspokoił się, znacząco pomogło mu w tym to, że droga chwilowo stała się prosta i nieco szersza niż poprzednie odcinki. Nagle zauważył w oddali coś, co wyglądało jak pomalowany na czarno automat z Colą posiadający ręce i trzymający w nich dwumetrowy karabin.
- O, jakiś żołnierz, ciekawe czy to kobieta - pomyślał. Niestety, stwierdzenie płci osoby zakutej w Advanced Power Armor było możliwe jedynie przez sprawdzenie kształtu otwieranej klapki służącej do oddawania moczu, a ta doskonale komponowała się z resztą pancerza (czytaj: nie widać jej z odległości większej niż 50cm).
Ciężarówka podjechała do żołnierza, który z groźną miną (na tyle groźną, na ile pozwalał nie wyglądający zbyt inteligentnie hełm pancerza) wycelował karabin w kierowcę. Louie otworzył drzwi pasażera i zaproponował podwiezienie do bazy krótkim, acz treściwym:
- Wlazł.

* * *

Vault Dweller był z lekka oszołomiony. Działający samochód! I w dodatku kierowca chciał go ze sobą zabrać! Nie widząc innej możliwości Chosen usiadł na fotelu pasażera.
- Co, zgubiłeś swój oddział? - zapytał Louie. - Bo jak uciekłeś, to masz prze***ne, ostatnio dezercja jest karana natychmiastową egzekucją hehehe... A zapewne zauważyłeś, że my jedziemy na zachód, do bazy.
Chosen nie za bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Po chwili dotarło do niego, że ten człowiek najwyraźniej wziął go za żołnierza tutejszej armii. Chcąc zyskać na czasie do namysłu, pokazał na migi "Komunikator kaput."
- Aaa, radio ci się zwaliło i nie wiedziałeś, gdzie poszła reszta oddziału? No to masz problem, stary. Co? Nie możesz mówić? Czekaj, pomogę ci ściągnąć ten hełm.... Coś się zacięło, spróbuję obiema rękami...
- Kierownica!!! - Wrzeszczał Chosen machając kończynami. Niestety Louie nie usłyszał.
- Zaraz zdejmę, czekaj... Co się tak szamoczesz, pułkownika zobaczyłeś? - Kierowca zerknął w przednią szybę. - AAAaaaA! DrzewooooOOOooo!!!...

* * *

Ciężarówka walnęła w drzewo. Louie miał tyle szczęścia, że po prostu przeleciał przez szybę i wylądował na piachu 20 metrów dalej. Vault Dweller, niestety, był w pancerzu, który skutecznie uniemożliwił wypadnięcie z samochodu. Tak więc Chosen leżał na desce rozdzielczej, z głową wystawioną przez miejsce, gdzie przed chwilą była przednia szyba - głowa z hełmem (który potem odpadł) się zmieściła, opancerzone bary niestety nie.
Louie wstał, otrzepał się z piachu i spojrzał na Vault Dwellera.
- Ale morda - wymknęło mu się.
- Cos mófiles? - spytał deczko nieprzytomnie Chosen.
- Yps, nic ci nie jest?
- Nie, fsystko f pofądku..
- O Jezu!!!! - Louie spojrzał na pokiereszowany pojazd. - Pół wozu rozp*****! K*****! W bazie mnie zabiją!!! O Jezu, o Jezu, o Jezu!! Już po mnie!!
- MOFE BYS TAK MNIE FYCIĄGNĄŁ???
- Oni mnie zamordują! Jak to się mogło... Co? Aaa, sorry, zapomniało mi się. Już cię wyciągam.
Po chwili (tzn. 20 minut) Chosen stał już twardo na ziemi.
- Cholela, pszypiepfylo mi profto w mordę - mruknął Chosen, po czym sięgnął do plecaka i wyjął stamtąd coś, co wyglądało jak zegarek z wielką igłą. Vault Dweller odsłonił pełne nakłuć przedramię i wbił tam to dziwne urządzonko. Od razu poczuł się lepiej.
- Cudowny wynalazek, nie? - zapytał kierowca. - Ehh.. Szkoda, że nie ma czegoś takiego, co by naprawiło wóz...
Chosen uśmiechnął się szeroko i entuzjastycznie powiedział:
- Nie być problemu. Ja mieć Repair na 120%! - Po czym podszedł do wraku i pomachał przed nim rękami.
Nagle cały na cały świat skrył się w mroku.

* * *

Ciemność trwała jakąś sekundę, a PipBoy Chosena zrobił w tym czasie "Beep". Po chwili wszystko wróciło do normy. Nieco oszołomiony tym zdarzeniem Louie najpierw zauważył, że w niewyjaśniony sposób minęło dziesięć minut, a potem zobaczył swoją ciężarówkę - w jednym kawałku i na chodzie. Stojący obok niej Chosen spojrzał na PipBoya i krzyknął rozczarowany:
- Coooooo?!? Tylko 5500 punktów?!?!! *****!!
Tymczasem Louie z rozdziawioną gębą oglądał swój pojazd. Zatrzymał się na chwilę przy zderzakach.
- Co to jest? - zapytał, pokazując na trzydziestocentymetrowe kolce wystające spod wozu.
- To? Aaa, zainstalowałem ci kilka przydatnych na pustyni upgrejdów, hehe...
- To znaczy?
- Nooo... te kolce to do rozganiania tłumu, a poza tym to wyregulowałem amplifikator przepływowy energii elektrycznej, podkręciłem procesor sterujący układem kierowniczym i ogólnie zrobiłem ci cud-maszynę.
- Eeeee, dzięki, tego... faaajnie, a hm, da się tym jechać?
- ...[wymowna cisza]...

* * *

Po mniej więcej godzinie jazdy Chosen i Louiem dotarli do bazy. Po drodze kierowca usiłował jakoś nawiązać konwersację, ale po wymownym spojrzeniu Vault Dwellera posłusznie zamknął się i skoncentrował na jeździe.
- No, to jesteśmy w bazie. To teraz ja jadę do magazynu, a ty chyba wracasz do oddziału, nie?
- A mam inne wyjście?
- Bo wiesz, tak właściwie, to jeśli tak po prostu pójdziesz do przełożonego i powiesz "Sorry, zgubiłem się, bo radio nawaliło" to lepiej było nie wracać do bazy tylko sp**** jak najdalej stąd.
- Hm. Gulp.
- No ale jest też taki jeden inny sposób...
- Huh?
- Sprawa wygląda tak: Parę tygodni temu jeden koleś z tej bazy, też zwykły żołnierz, urwał się do miasta na dwa dni. Potem wrócił do bazy, i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że faceta nie rozstrzelali i ciągle żyje. Jak tylko się o tym dowiedziałem, to poszedłem wybadać kolesia, bo wykombinowałem sobie, że to się może kiedyś przydać. Proszę, jaki ja przewidujący byłem, hehehe...
- WIĘC? - Chosen leciutko się niecierpliwił.
- No więc koleś na początku nie chciał nic mówić, dopiero po kilku piwach i drobnej sumce pieniędzy zaczął gadać... - Louie zawiesił głos.
- CO GADAĆ?! - Dweller był już odrobinkę zdenerwowany.
- Wiesz, naprawdę dużo mnie to kosztowało, muszę sobie jakoś odbić...
- MAM CI ZAPŁACIĆ?!?! - Oczy Chosena prawie wyskoczyły z orbit, a mało brakowało, żeby Ripper się otworzył w kieszeni.
- A co ja jestem, organizacja humanitarna? Ci zależy to zapłać.
- Grrr.. Wrrr... ILE?
- Tysiąc pięćset.
- CO?!! - Z kieszeni Dwellera dało się usłyszeć cichy warkot, na szczęście posiadacz Rippera wyłączył go, zanim ta maluteńka piła łańcuchowa zdążyła przebić pancerz i / lub właściciela.
Louie uśmiechnął się.
Chosen warknął i sięgnął do plecaka po worek z forsą. Błyskawicznie (10 minut) odliczył 1500 i dał kierowcy.
- Co to ma być? - zapytał się uprzejmie lekko zdziwiony Louie.
- No... Forsa, a na co to wygląda?
- Ty mi facet w kulki lecisz? Czy ja wyglądam na kompletnego debila? Ja chcę pieniędzy. P-I-E-N-I-Ę-D-Z-Y. Takich prawdziwych. Nie jakiś tam blaszek. - Po czym sięgnął do kieszeni, wyciągnął banknot $5 i pokazał go pasażerowi.
Do Vault Dwellera dotarło wreszcie, że tutejsza waluta wygląda trochę inaczej niż to, z czym spotykał się do tej pory. Poskrobał się po głowie, zastanawiając się, co by tu zaoferować zamiast pieniędzy. Policzył coś w pamięci (1500/125) i spytał nieśmiało:
- Może dwanaście stimpaków?
- A na co mnie to? Tego są na świecie miliony, dwanaście to ja mogę zabrać z magazynu i nikt się nie zorientuje - a w myślach dodał: "Zwłaszcza, że Pani Kwatermistrz..."
- Hmmmmmmmm... - zamyślił się Chosen. Obliczył 1500/5, po czym odezwał się:
- Trzysta owoców?
Louie mrugnął kilkakrotnie.
Vault Dweller miał poważny problem. Rozwiązanie siłowe (tzn. "Gadaj bo szczele w ryj") nie wchodziło w grę, bo wtedy miałby przeciwko sobie pół bazy. Musiał więc znaleźć coś, co kierowca przyjąłby zamiast pieniędzy. Wolał nie dawać mu broni, a oprócz broni i amunicji nie miał przy sobie zbyt wielu wartościowych rzeczy.
- Mogą być microfusiony? - zdesperowany Vault Dweller doznał olśnienia - amunicja MFC była zawsze w cenie, a wziął jej z samochodu pół tony. Nie czekając na odpowiedź zaczął grzebać w plecaku.
- O, to by się przydało. Tak z 600.
- Dobra, za chwilę znajdę. - Odparł bez mrugnięcia Chosen i kontynuował poszukiwania.

* * *

- Ej, koleś, pośpiesz się, ludzie się na nas dziwnie patrzą bo godzinę siedzimy w samochodzie na pełnym słońcu...
- Moment, zaraz... O ******************! - wrzasnął Chosen.
- Wazzup? - zaciekawił się Louie.
- Ożeszku****! Co to maku*****? Jak to się ********* mogło **** stać! ***!.... ***** ze mnie.... ***************!
Louie milczał pytająco.
- Fak! Wziąłem SEC zamiast MFC i ammo .45 zamiast 7.62!
- Hmpfff!...[zduszony śmiech]...
- Mogą być bateryjki? No, SEC?
- E, a ile ich masz?
- Trzy tysiące sześćset osiemdziesiąt dwie... - mruknął cicho Chosen.
Louiemu szczęka opadła.
- I to się zmieściło w tym maciupeńkim plecaczku??????
- No jasne, bez problemu - zdziwił się Vault Dweller
- Dobra, dawaj.
- Ile?
- Jak to "ile"... Wszystkie!
- CO?!?! Noooo-way! Masz tu dwa tysiące pięćset i koniec targów.
- Dobra - odparł szybko Louie, zastanawiając się, co zrobi z taką forsą, a Chosen pomyślał dumnie "No! W końcu mam barter na 110 i speech na 160!".
- Więc co to za "sposób"? - dopytywał się Vault Dweller.
- Wiesz pewnie, że generał dowodzący bazą ma córkę, której pozwala na absolutnie wszystko. Czyli jak ona mu powie, że chce zobaczyć, jak wygląda żołnierz po przebiegnięciu stu kilometrów, to pól bazy będzie biegło, a drugie pół poganiało. A jak zażyczy sobie amnestii dla kogoś w bazie, to odpowiedni papier będzie podpisany zanim generał zdąży powiedzieć "Tak, kochanie".
- No i?
- No i wystarczy, że przekonasz córkę generała, żeby poprosiła o amnestię, tak jak to zrobił ten tamten jak mu tam... zresztą nieważne jak się wabi, tobie wystarczy wiedzieć, że przeżył.
- Hmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm... A jak niby mam ją do tego przekonać?
- Noooo, z tego co mówił tamten koleś, to wystarczy że ją... hmm... tego... "zadowolisz".
Vault Dweller chwilę interpretował słowa Louiego. Po chwili dotarło do niego, o co chodzi.
- CO? Mam ********* córkę generała?!?!
- Cicho *****, nie wrzeszcz, ty ****** idioto! Życie ci nie miłe?!?
- GULP! A jak się mam do niej dostać?
- A to jest oddzielna sprawa - znowu się uśmiechnął, najwyraźniej bardzo zadowolony z siebie. - To mnie kosztowało-
- Trzy tysiące osiemset dwanaście sztuk ammo .45 wystarczy? - przerwał mu cedząc przez zęby Chosen.
- Yup.
- OK, Nawijaj.
- Wienc, generał nie tylko robi co mu córcia każe, ale oprócz tego strzeże jej jak... eee... jak to było... nosa na twarzy? A, wiem, jak oka w głowie hehehe...
- He... He... He... - wysilił się Vault Dweller.
- No, możesz się do niej dostać przez kwaterę generała, ale to chyba odpada, hehehe...
- ...
- Ale można też przejść przez magazyn, kanały wentylacyjne, pomieszczenia kontrolne wyrzutni-
- Jakiej wyrzutni?
- Pocisków balistycznych, a czego? Człowieku, co ty wczoraj tu przyjechałeś?
- Przedwczoraj - skłamał Chosen, zastanawiając się, co to są "pociski balistyczne".
- Niezły jesteś. Dwa dni służby i już takie coś... Dobra, wracając do tematu: Prześlizgujesz się koło wyrzutni no i potem znowu kanałami wentylacyjnymi prosto do pokoju Sophie.
- Eee, kogo?
- No, córki generała, ona się tak nazywa, nie?
- A, ta, oczywiście.
- No to co, idziesz?
- Hm, jedno pytanie, mam wrócić tą samą drogą?
- Nieee, jak już się dostaniesz do Sophie to będziesz mógł wyjść od frontu bez żadnych problemów - uśmiechnął się uspokajająco Louie. - No, chyba że cię nie polubi, hehehe, wtedy to co innego... hyhyhyhy...
- He.. He... Ok, to jedźmy do tego magazynu... - powiedział Chosen, a w jego głowie kołatały się dwa pytania, po pierwsze: "Ciekawe, co Cassidy zrobiłby na moim miejscu...", a po drugie: "Co ja tu k**** robię????? Przeca nie jestem żadnym k******* tutejszym żołnierzem, gdzie się podział Vault 13?!? Ja chcę k***** wrócić!!!!!!!!!!!"

* * *

A co robił w tym czasie (w innej czasoprzestrzeni ofkoz) Cassidy?

- Maaarcus.. MARCUS! Obudź się, barani łbie!!!!! *********! MARCUS!!!!!!!!!!!!! - wrzeszczał eks-barman - Marcus, błagam cię, obudź się bo zginiemy marnie...
Jedyną reakcją śpiącego na fotelu kierowcy byłego burmistrza Broken Hills ("Ach... kiedy to było..." - powiedziałby Marcus, gdyby nie spał) było brzmiące jakby z niemiecka "Chrrrr".
- Faaaaaaaaaaaaaak! Ale sobie znalazł moment na spanie, dokładnie pięć minut przed tym, jak nas zauważyli raidersi! OBODŹ SIĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘ!!!!!!!
- Ty się uspokoić. Grampy Bone mówić, że nie być powód do zmartwienie... - uspokajał stojący gdzie w pobliżu Sulik.
- AARGH! Trzymajcie mnie!!! Na oko pięćdziesięciu raidersów nas okrążyło i zaraz się na nas rzucą a ten tu mi mówi że nie ma powodu do zmartwień!
- E, Cass, oni atakują - odezwała się słodko z tylnego siedzenia Miria
- CO?! Za*****! ************************! ***! ... !!! Grrr.. Sulik bierz supermłotek i czekaj na mnie, a, daj robocikowi jakąś giwerę. I odczep robopieska od zderzaka. I znajdź Gorrisa.
- Przywódca się znalazł - mruknął dzikus.
- Ej, w końcu mam tu najwyższe IN i CH... to jest, najwięcej doświadczenia (exp)... znaczy się, najbardziej się do tego nadaję. Tego leszcza Vault Dwellera nie ma i ktoś musi wydawać rozkazy...
- Ty myśleć, że ty być najważniejszy. A Grampy Bone mówić...
Cassidy szepnął tylko:
- Bo powiem Chosenowi, kto zniszczył dwa numery Cat's Paw. I w jaki sposób.
- YYyyY... my i ja iść po supermłotek i po giwera dla robocik i odwiązać robopiesek i znaleźć Gorrisa i nas i mnie już tu nie ma... - powiedział niesamowicie szybko Sulik, po czym natychmiast zabrał się do roboty.
Cassidy wyciągnął z plecaka Combat Shotguna i wysiadając z samochodu powiedział cicho, bez emocji, spokojnie, tak, jakby niebezpieczeństwo nic go nie obchodziło:
- Nie martw się o mnie, Miria... Sam ich rozwalę...
Po czym przestał udawać:
- MARCUUUUUS! - ryknął zrozpaczony i zaczął trząść ogromnym mutantem. - OBUDŹ SIĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘ! Miria!! - obrócił się do dziewczyny - Zrób coooś!!!! Jak on się nie obudzi to już po nas!!!!! Ja nie chcę umieraaaaaaać!!!! Maaaaaamoooooooo!!!!!!!

* * *

Marcus miał cudowny sen. Śniła mu się przepiękna mutantka. Cały czas jęczała "Marcuuuus!", szamotała się i w ogóle była cudowna.
Niestety po jakim czasie sen Marcusa zaczął się psuć.
Najpierw mutantka przestała jęczeć i już się nie szamotała.
Potem ugryzła go w twarz. Zabolało odrobinkę.
Po chwili ugryzła znowu, tym razem bolało troszkę bardziej, zupełnie tak jakby miała stalowy język i usiłowała przebić nim jego policzek. Ale jej język odbijał się i ześlizgiwał z twardej skóry mutanta.
A potem Marcus się obudził i zauważył, że ktoś trafił go serią z karabinu w twarz.
- Kto śmiał przerwać mi mój piękny sen!!! - zagrzmiał. - Ta zniewaga KRWI wymaga!!!
Po czym podrapał się po policzku. Już wiedział, że to były pociski przeciwpancerne kal. 5mm. Tylko one powodowały to okropne swędzenie. Z obrzydliwym szerokim uśmiechem na ustach wyszedł z Highwaymena i wyciągnął z kieszeni (dość dużej nawet jak na mutanta) swojego kochanego Vindicator Miniguna.
- MAAARCUUUS SIĘ OBUDZIIIIIIIIIIIIIŁ!!! - wrzasnęła przenikliwie Miria.
- Dużo niedobrych ludzi... - mutant ocenił na głos sytuację i nacisnął spust ogromnego karabinu.

* * *

Cassidy był w nienajlepszej sytuacji - amunicja do strzelby się kończyła, a wrogów było co raz więcej. Wtem on i jego towarzysze usłyszeli piskliwy, niemożliwy do pomylenia z czymkolwiek innym, wrzask Mirii - "Marcus się obudził".
Zarówno Cassidy, jak i Sulik, Gorris i robot zareagowali instynktownie (o ile w wypadku robota można mówić o instynkcie). Ten odruch już wiele razy uratował im życie. Mieli nadzieję, że tak będzie i teraz.

Rzucili się płasko na ziemię i modlili się, żeby Marcus ich nie trafił.

* * *

Marcus wspiął się na dach samochodu i rozpoczął metodyczny ostrzał okolicy, tzn. strzelał do wszystkiego co się ruszało i / lub strzelało do niego. Po pięciu minutach nie ruszało się już nic. Nagle mutant zauważył grupkę kilku postaci, które machały energicznie rękami i zbliżały się powoli do samochodu.
- Kogoś przeoczyłem? - zdziwił się, i wycelował w grupkę. Wtem dotarły do niego jakieś wrzaski, pochodzące najwyraźniej właśnie z tej grupki
- Nie strzelaaaaaj! To myyyyyyyyyyyyy!
Marcus zamrugał energicznie wszystkimi dwiema powiekami. Ostatnio coś miał kłopoty z PE... tzn. z oczami...
- A bo ja wiem, czy to oni czy to nie oni? Potem się przekonam - mruknął, i położył palec na spuście. Niespodziewanie jedna z postaci (stojąca około dwieście metrów od mutanta) wyciągnęła z plecaka karabin maszynowy i wystrzeliła długą, tak z dwudziestopociskową serię. Teraz Marcus był pewien, że to są jego koledzy - tylko oni potrafili z takiej odległości nie trafić ani jedną kulą nawet w powietrze otaczające samochód.

Po chwili grupka podeszła do mutanta, a ten, który wywalił tą serię p. Bogu w okno - Cassidy - wycedził spomiędzy zębów:
- Miałem 95% szansę trafienia...
- Też byłem pewien, że nie trafisz - zgodził się Gorris, po czym dodał: - To ja skoczę do bagażnika po piwo.
- Dla mnie coś mocniejszego - chórem oznajmili Sulik i Cassidy. Popatrzyli na siebie porozumiewawczo, a ten pierwszy zapytał konfidencjonalnym szeptem:
- Ty też narobić w gacie?

* * *

- OK, to jest magazyn, poczekaj tu, ja załatwię formalności a potem pokażę ci, którędy masz iść.
- Dobra, ale się pośpiesz...
- Nie ma sprawy... - Louie zamarł - eee... nie ruszaj się, masz skorpiona koło nogi.
Chosen zareagował natychmiast. Odskoczył na trzy metry i wycelował Bozarem w miejsce, gdzie przed chwilą stał.
- Co to niby jest? - zapytał zdziwiony, pokazując lufą karabinu na piętnastocentymetrowego skorupiaka.
- No.. skorpion. Nie panikuj, one nie są agresywne...
Nie do końca wierząc, Vault Dweller przydepnął skorpiona zakutą w pancerz stopą. Słysząc cichy chrzęst miażdżonego pancerza chitynowego, mruknął:
- E, tam, wielkie mi co...
- Woooooooooow - zachwycił się Louie. - Ja bym na to nie wpadł... No, to ja idę załatwić papierkową robotę, wrócę dosłownie za pięć minut.

* * *

Chosen siedział znudzony pod bramą do magazynu. Minęło pół godziny, odkąd Louie zniknął w magazynie. Vault Dweller zaczynał mieć wątpliwości, czy paczka z napisem "Condoms", którą zabrał, jest absolutnie konieczna do załatwiania formalności. Powoli pojawiały się u niego podejrzenia, że słowo "formalności" może mieć kilka ciekawych znaczeń, niekoniecznie związanych z wypełnianiem formularzy.
Nagle drzwi, o które opierał się Chosen, otworzyły się. Zupełnie nie przygotowany na taki obrót wydarzeń Vault Dweller poleciał do tyłu, przygniatając pancerzem stopę Louiego. Louie wrzasnął.
- Heyyy, o co ten krzyk, nic się przecież nie stało, wszyscy żyją...
Louie wyszarpnął nogę spod Chosena, po czym pokazał ręką na znajdującą się w magazynie, ledwo widoczną postać.
- To jest hmmmpf... - rozmasował sobie bolącą stopę. - ...Klara, Pani Kwatermistrz. Poznajcie się.
Postać wyszła z cienia i Vault Dweller mógł się jej przyjrzeć. Od razu zrozumiał, o co chodziło Louiemu, kiedy opowiedział mu dwie teorię na temat pancerza Pani Kwatermistrz - jedną mówiącą, że specjalnie dla niej zaprojektowali górną część zbroi, i drugą, według której pancerz sam, pod wpływem ogromnych przeciążeń, dopasował się do "kształtów" Klary.
Ale Louie nie wspomniał o oczach blondwłosej Pani Kwatermistrz, pięknych, niebieskich oczach... Za którymi była pustka... Podczas swoich podróży przez pustynię Chosen przele... wykorzy... to jest: spotkał wiele takich kobiet i doskonale wiedział, czego się spodzie-
Rozmyślania przerwał mu dziwnie przyjemny głos Louiego:
- Przestań się gapić i właź do środka.

* * *

Po jakiejś godzinie "załatwiania formalności" Chosenowi udało się opuścić tę małą orgietkę, którą urządzili Louie i Klara, razem z podpułkownik Lolą. I niemałą częścią Drugiego Pułku. Sam znalazł jedyny w magazynie, i, co za tym idzie, najprawdopodobniej właściwy, kanał wentylacyjny.
Na początku pancerz w dość głośny sposób protestował przeciwko przeciskaniu się przez bądź co bądź wąskie przejście, ale na szczęście Vault Dweller miał przy sobie puszkę z olejem.
- Dobrze, że nie pomogłem temu leszczowi zaklinowanemu w pancerzu, co go spotkałem na pustyni - mruknął. - Heh, ciekawe, co się z nim stało...
Pół godziny później Chosen dotarł do rozwidlenia kanałów wentylacyjnych. Po długim zastanowieniu (rzut monetą) wybrał odgałęzienie zmierzające w prawo. Niestety, okazało się ono odrobinkę zbyt ciasne dla człowieka w APA. Vault Dweller wzruszył ramionami (co było niemałą sztuką, gdy było się w pancerzu) i poszedł drugą, nieco szerszą drogą.
Niespodziewanie, po jakiś pięćdziesięciu metrach, kanał wentylacyjny w bezczelny sposób skończył się metalową kratą oddzielającą go od jakiegoś pomieszczenia. Niewiele myśląc postanowił pozbyć się przeszkody metodą policyjną, czyli "z kopa". Wtedy pojawił się problem. Nie za bardzo miał jak kopnąć w kratę, która była przed jego nosem, a to z tego prostego powodu, że leżał na brzuchu w ciasnym kanale i odwrócenie się nie wchodziło w grę. Tak właściwie, to nawet wysunięcie rąk przed głowę, aby można było wypchnąć nimi kratę było dla Chosena nieosiągalne. Cóż, taka jest cena za chodzenie w zapewniającym odpowiednio: normal 18/60%, laser 19/90%, fire16/... to jest zapewniającym doskonałą ochronę przeciwko wszystkim urządzeniom do robienia krzywdy...
- Daaamn! A mogłem wziąć te fajowe ciuchy strażnika mostu, albo to sexi wdzianko co to je dostałem w Modoc... Fak! Chociaż... - Chosenowi zapaliła się nad głową ta śmieszna żaróweczka z napisem "pomysł!" - powinienem mieć gdzieś w plecaku...

Po dość krótkim czasie Vault Dweller odnalazł w odmętach swego invent... tj. w kieszeni brudną, ale solidnie wyglądającą butelkę, zawierającą bliżej niezidentyfikowany płyn. Udało mu się nawet przysunąć ją na tyle blisko twarzy, żeby pociągnąć kilka łyków.
- O *******! - prawie zwymiotował. - Bleeeeeee! Uff... To jest to! - ucieszył się nagle, po czym wypluł odrobinę tego "czegoś" na sprawiającą tyle problemów kratę. Syk kwasu przepalającego metal był tym, czego spodziewał się Chosen.
- No! Nie ma to jak bimber domowej roboty!

* * *

- Ładna mamy dziś <hep> pogodę, nie? - zapytał lekko pijany Gorris.
- Ja, <hep> ja, naturish - potwierdził również nieco wstawiony Marcus.
- Bzzt! - Bzztnął robocik.
- Rok temu <hep> o tej porze padał <hep> deszcz... - rozmarzyła się mająca drobne problemy z utrzymaniem pozycji pionowej Miria.
- Śnieg z deszczem, <hep> - nie zgodził się Gorris.
- Miałeś <hep> powiedzieć: <hep> Deszcz ze śniegiem - poprawił Sulik, po czym pociągnął kilka łyków z trzymanej w ręce butelki.
- A <hep>dziesiąt<hep> lat temu pa<hep>dał fallout, heeheeheeee<hep> - inteligentnym tonem Cassidy powiedział co wiedział.
Wszyscy zdolni do tego zaczęli się chichrać z dowcipu zawałowca, a pozostali w inny spośód dawali wyraz swemu rozbawieniu (np. robocik zrobił "Bzzzzzzzt, bzt bzt bzt bzzzt!").

* * *

Chosen wygramolił się wreszcie z kanału wentylacyjnego. Otrzepał pancerz z kurzu i ruszył przed siebie. Wyszedł z pomieszczenia na korytarz. Tam zobaczył uzbrojonego strażnika gapiącego się z niezwykłym przejęciem na rysę na suficie. Wtedy napadły go wątpliwości.
- A jak mi się nie uda? Będę musiał się stąd wydostać, a przeca nie wziąłem amunicji... Muszę jakoś skombinować... - popatrzył się na żołnierza stojącego nieopodal. Podszedł do niego, zamachał rękami i już wiedział, że koleś ma przy sobie dokładnie 211 sztuk amunicji 7.62 oraz trzy stimpaki.

Świat nagle się zatrzymał.

* * *

Świat ruszył znowu. PipBoy mrugnął.

Vault Dweller delikatnym ruchem spróbował podwędzić strażnikowi amunicję. Niestety, facet się zorientował.
- Heyyyyyy, co ty sobie... - krzyknął, po czym sięgnął po swojego Bozara i ...

Świat okrył się ciemnością.

* * *

Ciemność znikła.

Vault Dweller delikatnym ruchem spróbował podwędzić strażnikowi amunicję. Udało się. Podekscytowany tym sukcesem, spróbował "pożyczyć" też stimpaki. Niestety, facet się zorientował.
- Heyyyyyy, co ty sobie... - krzyknął, po czym sięgnął po swojego Bozara i ...

Świat okrył się ciemnością.

* * *

Ciemność znikła.

Nie zniechęcony Vault Dweller delikatnym ruchem spróbował podwędzić strażnikowi amunicję. Niestety, facet się zorientował.
- Heyyyyyy, co ty sobie... - krzyknął, po czym sięgnął po swojego Bozara i ...

Świat okrył się ciemnością.

* * *

Ciemność znikła.

Lekko wkurzony Vault Dweller delikatnym ruchem spróbował podwędzić strażnikowi amunicję. Udało się. Stwierdził, że stimpaki na nic mu się nie przydadzą (w końcu miał ich przy sobie kilkaset). Spojrzał na PipBoya i ujrzał znajome "You gain 10 expirence points for succesful use of your Steal skill"
- Wspaniała rzecz, te sejwy. - westchnął. - Że też nie zrobiłem przed wejściem do bramy, ehhh.
- Huh? - Odezwał się właśnie pozbawiony amunicji strażnik.
- Hmmm. - zastanowił się Chosen. Szybko postanowił spróbować standardowej formułki:
- Chciałem Wejść Tam, Żołnierzu. Jest To Absolutnie Konieczne - rzucił szybko przekonywującym tonem. Nie był pewny, czy są gdzieś w okolicy jakiekolwiek drzwi, ale miał nadzieję, że strażnik przynajmniej da mu czas na ucieczkę.
- Ależ Oczywiście, Już Otwieram - żołnierz posłusznie wpisał jakiś kod na elektronicznym zamku, o który się opierał. - Proszę, Otwarte.
Chosen aż się zdziwił. "Ha!", pomyślał. "Opłaciło się ładować w speecha!"
Wszedł przez otwarte właśnie drzwi do jakiegoś pomieszczenia, które okazało się być pełne komputerów. Drzwi bezszelestnie zamknęły się za nim.
Vault Dweller nagle doznał olśnienia:
- Wiem! Wiem, jak wrócić! W hintbooku było... że jak się zepsuje waterchipa, to przenosi z powrotem... To ja teraz popsuje tu co się da i pewnie przeniesie mnie tam skąd zniknąłem!

* * *

Popsucie czegokolwiek okazało się nad wyraz trudne. Wszystkie komputery okazały się odporne nawet na to "coś" co przepaliło kratę w kanale wentylacyjnym, nie wspominając o odporności na sposoby "tradycyjne", czyli na uderzenia wszelakiej maści przedmiotami ostro- i tępokrawędzistymi.
Podenerwowany (delikatnie mówiąc) Chosen rozejrzał się po pomieszczeniu. W centralnym miejscu, na ścianie, znajdowało się coś wyglądającego jak mapa.
- O, to znam, to jest Ameryka - pokazał ręką na znany wszem i wobec kontynent. - A co to jest? Przecież tam nic nie ma! - Zdziwiony puknął palcem w dość duży obszar znajdujący się na prawo od Stanów, gdzieś w obszar oznaczony jako "RUSSIA".
Monitor pokazujący mapę wyświetlił czerwoną kropkę w miejscu, w które pacnął Vault Dweller.
- Głooooooooooo! Jaaaakie faaaaajne! A co to? - Chosen zauważył migającą lampkę na jednym z pulpitów sterowniczych. Podszedł bliżej i zobaczył dziurkę od klucz znajdującą się obok lampki. Zaraz potem zauważył coś podobnego na pulpicie pół metra obok
- Ha, to takie buty, pewnie jeszcze trzeba oba klucze na raz przekręcić? Grrr... I właśnie dlatego nie nosze przy sobie kompletu wytrychów - uśmiechnął się dziko. - Noszę przy sobie DWA komplety wytrychów! - z tymi słowami zabrał się do lockpickowania.

* * *

- No to teraz przekręcamy... - mruknął Vault Dweller, usiłując skoordynować pracę obu rąk, aby oba zamki otworzyły się jednocześnie. - Dobrze, że nie jestem jakiś lame One Hander...
Oba zamki zrobiły "pyk."
Świat zamarł na chwilę - Chosen wolał nie ryzykować, zrobił sejwa.
- HAHAHAHA! Udało się! Who's the mastah?!?! HAHA!
W całym kompleksie rozległ się przeraźliwy ryk syren. Chosen poczuł coś jakby trzęsienie ziemi. Po chwili wstrząsy ustały, tylko alarmy się nie wyłączyły.
Vault Dweller podszedł do mapy. Z jakiegoś punktu w Ameryce wyleciała biała kropka, i powoli podążała do miejsca wskazanego wcześniej przez Vault Dwellera.
Po paru minutach na obszarze z napisem "RUSSIA" pojawiło się kilkaset kropek. Wszystkie zaczęły się przesuwać w stronę Ameryki.

* * *

- Panie prezydencie! Rosjanie nas atakują, odpalili wszystkie swoje rakiety!
- Co? - prezydent Stanów Zjednoczonych zadrżał, słysząc słowa adiutanta. Bez słowa otworzył i podał adiutantowi teczkę, z którą nie rozstawał się od początku swej kadencji.
Kilkadziesiąt sekund później wszystkie wyrzutnie pocisków rozsiane po powierzchni Ameryki odpaliły swe śmiercionośne rakiety.

* * *

Vault Dweller lekko się przeraził. Po mapie wędrowały tysiące białych punktów, nie było miejsca na mapie, gdzie nie zmierzałby przynajmniej jedna kropka. Tymczasem Chosen dostrzegł wreszcie legendę mapy.
- Hmmm... niebieskie kółko - baza, aha, czyli to jestem ja... Hmm.. czerwony punkt - cel dla rakiet z tej bazy... Jakich ****** rakiet? ... Popatrzmy...biała kropka - pocisk balistyczny... Może by tak dokładniej? Co to ma być "pocisk balistyczny"? aa, tu coś jeszcze pisze - "o głowicy termojądrowej".
Vault Dweller zbladł.
- GULP! HYYYK... - nagle zaczął się histerycznie śmiać i machać rękami. - no coooo wyy, hehehe, przecież to niemożliwe, żebym to *ja* spowodował...
Na PipBoyu pojawił się napis "You gain 10000 exp. points for starting the nuclear war. Have a nice day."
- AAAAAAAaaaaaAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaAAAAAAaaaaaaaaaA!!!!!!! - wrzasnął Chosen. - K*******AAAAAAAAAAA!!!!!!

Vault Dweller nagle rozpłynął się w powietrzu.

* * *

Chosen z niemałym zdziwieniem zauważył, że znów jest na pustyni. Była już noc. Gdzieś w oddali zobaczył w świetle księżyca znajomą sylwetkę Corvega Highwaymana z robocikiem na dachu i robopieskiem udającym przedni zderzak.
- WRÓCIŁEEEEM! - wrzasnął radośnie, po czym instynktownie zrobił sejwa.
W powietrzu unosił się zapach alkoholu i rozkładających się ciał, ale najwyraźniej znajdującym się w samochodzie osobom nie przeszkadzało kilkadziesiąt trupów leżących naokoło wozu. Vault Dweller podszedł do najbliższego ciała i zauważył nie zabraną broń i amunicję. Wkurzony tym odkryciem podbiegł do samochodu i usiłował otworzyć drzwi pasażera. Szarpnął mocno, ale drzwi ani drgnęły. Spojrzał na nie i przypomniał sobie, że to właśnie te drzwi otworzył Gorris, i najwyraźniej ktoś je przybił gwoździami do reszty auta.
Chosen otworzył tylne drzwi i ryknął:
- Co wy sobie tu ***** robicie??? A kto ma pozbierać sprzęt z tych truposzy, ja???
Jedyna przytomna osoba (Marcus) wygramoliła się z samochodu i mruknęła:
- Dobra, dobra, już idę...

* * *
Świtało już, gdy Vault Dweller i Marcus skończyli znosić złom do samochodu. Na polecenie Chosena mutant odpalił silnik, budząc śpiących smacznie na tylnym siedzeniu Cassidyego, Mirię i Gorrisa. Cassidy jako pierwszy odzyskał zdolność mówienia:
- O, Chosen <hep>, wróciłeś, fajnie, załatw mi trochę amunicji do strzelby.
- CO? Miałeś chyba tysiąc sztuk!
- Tak wyflo. - wzruszył ramionami zawałowiec. - Zostało dwadzieścia.
- ARGH!
- To ja się jeszcze prześpię - powiedział Cassidy.
- Cześć kotq - mruknęła Miria i zwaliła się nieprzytomna na Vault Dwellera.
- Bzz...zzzzzzt! - zrobił robocik.
- GRK! - warknął gniewnie Gorris i poszedł spać.
- Dobra, Marcus, spadamy stąd.
- Ja wohl! - potwierdził Marcus i wdepnął w pedał gazu.
Chosen delikatnie, ostrożnie zerknął na PipBoya. Złowrogi napis nie zniknął, przypominając mu o ostatnich wydarzeniach. Nagle w jego umyśle pojawił się promyk nadziei:
- Zaaaaaaraaaaz, to się na pewno da odkręcić!!!... Muszę mieć jakiegoś sejwa sprzed... - Chosen poczuł, że się poci. - O ************! Robiłem Quicksejwy, wszystko na jednym slocie... AAAAAAAAAAAA!!!!!!!!

* * *

A jaki jest morał tej historyjki?

Pamiętajcie dzieci, zawsze sejwujcie na kilku slotach i nie nadpisujcie starych sejwów bez potrzeby i zastanowienia, na przykład bezmyślnie Quicksejwując...
 

 
    | do góry | Ilor
guesswho.com@wp.pl
 
__ 16 __
 

web design/html/java by _uncle_ 2001