|
|
wyslane przez Kazul dnia 2001-05-06 13:51:07
--------------------------------------------------------------------------------
Wstęp jest długi ale przeczytajcie... może być niezła zabawa!
No dobra zabawmy się! Tak mi się coś teraz wymyśliło. To coś nosi nazwę
„Niekończąca się opowieść”. Jej zasady są bardzo proste, poniżej
napisałem Prolog do opowieści o pewnej dziewczynie Monick nie wiem co będzie
dalej gdyż dalszą część może każdy z Was dopisać. Chodzi o to by każdy
kawałek po kawałku dalej ciągnął opowieść. W dowolnym sposób kierując
losami bohaterki. Jednak to co dopisze musi mieć ścisły związek z tym co
napisał poprzednik, czyli trzeba wyjść z tego co jush zostało napisane.
Rozumiecie o co chodzi? Dobra a teraz kilka zasad, które przydało by się
przestrzegać w pisaniu dalszych części. Po pierwsze nie można pisać kilku
wersji opowiadania, jeśli napisaliście dalszą część a ktoś jush wcześniej
coś dopisał to tego nie wstawiacie jako alternatywnej drogi prowadzenia
historii tylko dopisujecie się do ostatniej części. Długość dodawanych części
nie powinna być ani za długa ani za krótka... myślę, że mniej więcej taka
ilość jak prolog jest w sam raz, ale jak ktoś ma natchnienie to bardzo proszę.
Nie kończcie opowieści! Tylko powoli posuwajcie fabułę do przodu. Nie
piszcie czegoś w stylu: „gdy weszła do miasta rozpiedoliła wszystkich i
poszła dalej” Bo to nie będzie opowiadanie, skupcie się na opisie
sytuacji, przedmiotów, ludzi... Nie musicie opisywać całej walki zacznijcie
ja i zostawcie dokończenie komuś innemu, jej wynik może być całkiem ciekawy
bo wasz następca nie wiedział jak wy ja chcieliście dokończyć:) Starajcie
się Monick od razu nie uśmiercać;) Pisząc swoją część dawajcie wskazówki
następcom aby mieli z czego wyjść, ja napisałem ze przyjeżdżają kupcy więc
można się na tym oprzeć [ale to wcale nie jest konieczne], w waszym
opowiadaniu może być np.. taki fragment: „Ten budynek wyglądał bardzo
dziwnie... jednak nie miała czasu go teraz sprawdzić” – Kolejna
osoba może napisać że poszła sprawdzić ten budynek, lub nie to zależy od
niej. Starajcie się iść jednym tropem, jeśli fabuła ukształtuje się tak
że ona ściga Raidersów, to nie piszcie nagle że poszła zalewać robaka bo
tak sobie zażyczyliście, niech goni Raidersów w jaki sposób.. to zależy właśnie
od ciebie. Nie może jedna osoba dopisywać się do swojej części opowieści,
muszą najpierw dwie osoby się dopisać czyli: najpierw byłem ja potem np.
Maetiou i Frech i dopiero teraz znowu mogę ja. Nie piszcie komentarzy przy
swoich opowiadaniach.. jeśli chcecie to stwórzcie oddzielny temat na Forum...
niech to opowiadanie czyta się jak prawdziwe opowiadanie, czy książkę. To
chyba all... wybaczcie że tak przynudziłem.. zapraszam do przeczytania Prologu
i napisania dalszej części. Prolog pisałem „na szybko” więc
wybaczcie słabą stylistykę i niedopracowanie.
Niekończąca się opowieść.
- Monick, zejdź z tej wydmy! – Krzyknęła niewyraźnie stara, niska,
niechlujnie ubrana kobieta w stronę stojącej na piaszczystym pagórku postaci
ustawionej twarzą ku wschodowi i nieustannie wpatrującej się w ogromne
pustkowie.
- Dobrze ciociu, już idę – Delikatnym głosem odpowiedziała dziewczyna,
zaczynając zbiegać w kierunku starszej kobiety – Wiesz, że lubię
obserwować pustynię – Dodała.
- Wiem, wiem ale jeśli za długo będziesz przebywać na słońcu to zrobi ci
się krzywda – staruszka mówiła lekko podniesionym głosem, chcąc by
dziewczyna dobrze ją usłyszała.
W tym momencie Monik dobiegła do kobiety, którą nazywała swoją ciocią.
Teraz dało się wyraźnie zauważyć iż dziewczyna jest średniego wzrostu i
ma smukła sylwetkę. Ubrana była w sukienkę uszytą ze skrawków jakiegoś
materiału gdzieniegdzie łataną kawałkami skór małych gekonów. Miała długie,
proste, czarne jak węgiel włosy, które przy najlżejszym powiewie wiatru
delikatnie falowały. A jej brązowe oczy wydawały się mieć tyle blasku co
najjaśniejsze gwiazdy na niebie.
- Zbliża się wieczór, a my musimy jeszcze uzbierać drew na opał żeby móc
przygotować coś do jedzenia.
- Ciociu Dafne, zawsze to samo, dzień w dzień robimy dokładnie to samo, chciałabym
w końcu jakiejś odmiany. Wiem, że żyje nam się tu bezpiecznie jednak ta
monotonność jest bardzo nużąca. Chciałabym wreszcie zobaczyć jak inni radzą
sobie na tym pustkowiu.
- Ehhh, niepotrzebnie dawałam ci te przedwojenne książki do czytania...
wszystko ci się od nich w głowie poprzewracało. Zewnętrzny świat jest śmiertelnie
niebezpieczny, sama słyszałaś jak kupcy o nim opowiadali. Zresztą trudno żebyś
nie słyszała, gdy tylko przyjeżdżają handlować zawsze ich o wszystko
wypytujesz.
- A jutro przed południem przyjadą ponownie, to już za kilkanaście godzin.
Nie mogę się doczekać! – krzyknęła z podekscytowaniem Monick.
- Ale teraz chodźmy już czeka nas praca. – Mówiąc to Dafne ruszyła
przez osadę, Monick podążyła za nią.
Osada to może za dużo powiedziane, gdyż w Moonswill znajdowało się tylko pięć
namiotów, jeden niewielki kopiec w którym przechowywano zapasy żywności i
miejsce na ognisko przy którym wieczorami większość mieszkańców, a było
ich dwudziestu czterech, spotykało się aby wspólnie spożyć posiłek i
czasami jeśli wynikły ważne sprawy naradzić się. Przywódcą osady był
Stary Max, który był niewiele starszy od Dafne, Oboje byli najstarszymi
mieszkańcami Moonswill, często żartowano, że razem mają tyle lat co cała
reszta jednak nigdy nie powiedzieli, lub sami nie wiedzieli ile dokładnie już
przeżyli. Po ok. godzinie Dafne i Monick wróciły z obchodu przynosząc sporą
ilość gałęzi. Ułożyły je w wyznaczonym miejscu i rozpaliły ognisko. Następnie
z różnych korzeni i roślin które przyniosły inne kobiety wspólnie zaczęły
przygotowywać posiłek. Było już całkiem ciemno gdy wszyscy mieszkańcy
zebrali się przy ognisku. Usiedli wokoło, część kobiet rozdało każdemu
miskę z jedzeniem. Wszyscy zaczęli jeść i rozmawiać między sobą o tym i o
tamtym, zazwyczaj Monick lubiła słuchać tych rozmów zwłaszcza opowiadań
Starego Maxa jednak dziś te rozmowy i opowiadania wydawały jej się wyjątkowo
nudne... cały czas myślała o jutrzejszym dniu. Szybko zjadła swoją porcję
i poszła do namiotu, przykryła się czymś w rodzaju koca i ułożyła do snu.
Zanim zasnęła powiedziała jeszcze – Jutro przyjadą kupcy, może
wreszcie coś się zmieni.
Koniec części 1 [Prolog]
wyslane przez Marks dnia 2001-05-06 14:26:31
--------------------------------------------------------------------------------
W nocy śniło jej się, jak przemierza góry i równiny, jak walczy z setkami
geckonów, jak negocjuje ceny w sklepach, jak pomaga ludziom w potrzebie, jak
przeładowuje swego shotguna, by za chwilę roztrzaskać(delikatnie mówiąc)
nim jakiegoś punka, co za bardzo podskakiwał, jak leczy rany na pustkowiu, jak
chowa się przed patrolami raidersów itp. itd. Śniło jej się również wiele
innych mniej znaczących rzeczy. Zbliżał się ranek, na horyzoncie widać było
już karawany kupców. Wkrótce te marzenia miały się spełnić.
wyslane przez [W*]Maetiou dnia 2001-05-06 17:12:01
--------------------------------------------------------------------------------
Gdy nastał ranek, Monicke czekała podniecona na kupców, lecz gdy już
wreszcie przybyli, zupełnie nie zauważyli jej istnienia... Rozłożyli namiot
na środku placu w wiosce (odrzucali wszystkie propozycje gościny), a dwoje
najstarszych weszło do śrdka targować się i kupować różne dobra... (or
something)
Niestety, monicke nie miała tam wstępu :(
Już pod wieczór, nasz bohaterka postanowiła że musi chociarz porozmawiać z
kupcami o tym, jaki jest świat poza jej otoczniem - Postanowiła wślizgnąć
się do namiotu kupców...
wyslane przez Aradesh dnia 2001-05-06 19:15:49
--------------------------------------------------------------------------------
W namiocie panował lekki półmrok. Na środku paliło się niewielkie ognisko,
a jego światło delikatnie oświetlało twarze siedzących wokół trzech
handlarzy. Kiedy Monick weszła do środka mężczyźni dotąd zamyśleni,
powoli podnieśli wzrok w jej kierunku.
- co tutaj robisz - spytał jeden z nich
- ja? Ja tylko tak przechodziłam. Wie Pan, tutaj niewiele się dzieje. Ciągle
te same twarze, ci sami ludzie... Zawsze marzyłam, by wyrwać się stąd. Wiem,
że jesteście nietutejsi, więc miałam nadzieję, że dowiem się czegoś o
tym wielkim świecie na zewnątrz...
Jeden z handlarzy zaciągnął się dymem ze swojej starej, drewnianej fajki,
tak że dym wypełnił wnętrze namiotu lekko gryzącym zapachem. Następnie sięgnął
do kieszeni i wyciągnął sporej wielkości kawałek pożółkłego papieru.
Kiedy go rozwinął, okazało się, że jest to licząca już kilkadziesiąt
lat, sporządzona jeszcze przed wojną mapa.
wyslane przez Marks dnia 2001-05-08 16:04:07
--------------------------------------------------------------------------------
Podexcytowana Monick nie zauważyła jej w pierwszej chwili, lecz już w drugiej
trzymała ją przy świetle lampy i uważnie studiowała.
-Czy to aktualna mapa? - zapytała się nieśmiało Monick.
-Jak najbardziej - skłamał kupiec. Monick nie zauważyła, jak kupiec wysyła
porozumiewawcze spojrzenia do swych kolegów.
-Czy mogłabym ją zatrzymać?
-Co to, to nie, młoda panno. Ta mapa kosztowała mnie $67 dolców, ale jak dla
ciebie, spuszczę cenę do $45.
-O jejku, mam zaoszczędzonych tylko $40 dolarów, czy tyle mogłoby wystarczyć?
Handlarz zamyślił się przez chwilę, po czym oznajmił:
-Wystarczy, ale pod warunkiem, że dasz mi tę bluzkę - z błyskiem w oku
wskazał palcem na brzuch Monick.
-Całe szczęście, że mam taką drugą w namiocie, zaraz wrócę!
Na chwilę zapanowała niewygodna cisza spowodowana wyjściem Monick.
-Już jestem! - powiedziała Monick i podała zmiesznemu kupcowi bluzkę. Wyglądał
tak, jakby oczekiwał czegoś innego. Wręczył Monick starą mapę i zaczął
znów się targować z osobami obecnymi w namiocie. Monick wróciła do swojego
namiotu, spakowała wszystkie niezbędne do przeżycia w dziczy rzeczy, jeszcze
raz spojrzała na mapę i położyła się na łóżku. Jutro wcześnie rano miała
zamiar wyruszyć w podróż swojego życia.
wyslane przez [W*]Maetiou dnia 2001-05-08 22:42:42
--------------------------------------------------------------------------------
Jednak gdy spała, sniło jej się coś zupełnie innego niż to co wyobrażała
sobie dotychczas - tym razem miejsce dzielnej odkrywczyni w jej śnie zajęła
przestraszona dziewczynka która nie wiedziała gdzie jest, była głodna i
spragniona...
Tak więc, gdy wstała rano o mało co nie zrezygnowała (a nie byla z tych,
co łątwo się poddają), ale rzeczy miala już spakowane i gdy tak patrzała -
oststni raz w życiu (tak wtedy sadziła) - na namiot kupców, wpadła na wprost
genialny - przynajmniej tak jej sie wydawało - pomysł!
Wkradnie się do karawany kupców!
Nikt przecierz nie zauważy, jeśli schowa się miedzy towarami na jednej z
przyczep ciągniętych przez bhraminy...
Gdy dotrą do miasta, na pewno cos wymyśli...
przyszłośc miała pokazać co ją czeka. sprawdziła jeszcze raz czy wszystko
wziela (grzebień: jest, szampon: jest, stara przedwojenna barbie: jest) i
zaczela czekac na odjazd kupców...
wyslane przez Dark One dnia 2001-05-09 00:08:47
--------------------------------------------------------------------------------
Zerkajac czy aby nikt nie przyglada sie workom z rozmaitymi dobrami Monick
nakryla sie szarym plotnem i wslizgnela miedzy towary. Nie musiala dlugo czekac
kiedy uslyszala przyjazne muczenie krow, a kola wozu zaskrzypialy. Karawana
ruszyla w nieznanym dziewczynie kierunku. Ciekawosc nekala ja by wyjsc z ukrycia
i zobaczyc otaczajacy ja swiat. Powsciagnela jednak swoje wodze, ale niestety
nie pomoglo to jej w pozostaniu nie wykrytej. Po chwili zadumy woz podskoczyl, a
z delikatnych ust dziewczyny wydal sie cichy pisk. Nie trzeba bylo dlugo czekac
na pojawienie sie jednego z kupcow. Mezczyzna szybkim ruchem zerwal tkanine z
dziewczyny
No prosze kogo my tu mamy - rozochoconym glosem mruknal starszy facet z
wyraznie rysujacym sie miesniem piwnym.
Ja... - dziewczynie zabraklo tchu w piersiach, ale zdala sobie sprawe ze ma
przed soba tego samego kupca, od ktorego uzyskala mape.
Wszysko bedzie w porzadku - pomyslala - Tylko co oznacza ten dziwny blask w jego
oczach?
Wiec jedziemy bez biletu? Hmmmm tak nie mozna trzeba bedzie jakos to oplacic -
zarechotal zlowieszczo lysiejacy mezczyzna. Jego reka powoli zblizala sie do
piersi dziewczyny.
Mysle, ze z checia przyjmiesz takiego doswiadczonego czlowieka jak ja - wyraznie
osmielony gbur podwinal sukienke Monick a jego palce zaczely wedrowac po jej
piersiach drazniac jej sutki.
Monick nadal zlekniona i zszokowana zaistniala sytuacja nie mogla zrobic nic
poza czekaniem na dalszy rozwoj wypadkow.
Dziewczyna starala sie uspokoic chociaz jej cialo drgalo i czula ze dlonie
mezczyzny wedruja coraz nizej, a jego jezyk muska ja w podniebienie.
wyslane przez Kazul dnia 2001-05-09 10:42:48
--------------------------------------------------------------------------------
Sytuacja nie wyglądała ciekawie... Monick nie bardzo wiedziała co handlarz może
jej zrobić, lecz byłą przekonana, że to nie skończy się dobrze. Zaczęła
po omacku lewą ręką szukać jakiegoś przedmiotu aby się móc bronić. Po
chwili poczuła jakby kamień, mniej więcej wielkości pięści, chwyciła go w
dłoń i chcąc zdzielić napastnikowi w łeb wzięła zamach. Kupiec mimo iż
wpatrywał się w częściowo nagie ciało dziewczyny zauważył to i kiedy
Monick już miała go uderzyć on chwycił ją za ramie i szybkim ruchem wyrzucił
z wozu na ziemię.
- Oj nieładnie, a ja byłem dla ciebie taki miły – mówiąc to stanął
nad dziewczyną.
Ona leżąc obróciła się, tak aby zobaczyć twarz mężczyzny. Kamień który
miała w ręce wypadł jej podczas upadku i teraz byłą całkiem bezbronna. Już
prawie miała spanikować gdy grubawy handlarz zaczął się nad nią pochylać
jednak w tym samym momencie zebrała się na odwagę i z całej siły kopnęła
go w krocze. Biedak jęknął tylko przeraźliwie z bólu i padł na ziemie
niczym kłoda. Monick jednym ruchem zerwała się na nogi i zaczęła nerwowo
obserwować pozostałych członków karawany, okropnie dyszała, jej piersi
unosiły się i opadały w nierównomierny sposób, była przerażona i bała się
co w takiej sytuacji się z nią stanie. W tym momencie jeden ochroniarzy
karawany, który nie był kupcem a wyglądał nie więcej niż na 25 lat i w
pierwszej chwili wydał się dziewczynie nawet przystojny powiedział.
- Hej Bob, ta lejdi położyła cię jednym ciosem! – po tych słowach
wszyscy roześmiali się. Jedynie Monick nie miała powodów do śmiechu.
Ochroniarz ciągnął dalej – Widać, że panienka umie o siebie zadbać,
może byśmy ją tak zatrudnili? Potrzebny jest ktoś do opiekowania się
Brahminami podczas drobi... Ja jestem od strzelania i się tym na pewno nie będę
zajmował. Nie musisz się śpieszyć z odpowiedzią, Bo widzę, że jesteś zajęty
– Po tych słowach ponownie zabrzmiał głośny śmiech wszystkich. Tym
razem nawet Monick lekko się zaśmiała ^_^
wyslane przez Someone dnia 2001-05-14 16:52:31
--------------------------------------------------------------------------------
Nastal wieczor Monick do tego czasu zdolala poznac czlonkow karawany na
szczescie nie musiala zaczynac pracy od razu postanowiono, ze zacznie nastepnego
dnia. W nocy Monick przypominala sobie wszystko co sie wydarzylo tego dnia, a
szczegolnie mlodego ochroniarza, ktory stal na czatach pare metrow obok. Nastal
ranek kupcy zebrali manatki no i ponownie wyruszyli w droge.
Mloda dziewczyna z niechecia podjela sie zadaniu pilnowania Brahminow, gdyz
chciala miec zycie pelne ciekawych przygod. Jednak powiedziala sobie "od
czegos musze zaczac" wiec zabrala sie do roboty. Nie przychodzilo jej to
latwo, poniewaz zwierzeta nie byly chetne do "wspolpracy".
Dziewczyna jednak przez caly czas ciezkiej pracy spogladala w strone
przystojnego ochroniarza, ktory nazywal sie Peter...
wyslane przez Marks dnia 2001-05-15 16:31:27
--------------------------------------------------------------------------------
Ten jej jednak nie zauważał. Monick tak się w niego zapatrzyła, że w pewnej
chwili nieuważnie wdepnęła, a następnie poślizgnęła się na odchodach
brahmina. Gdy wstała, cała ociekała z radioaktywnego łajna. Odór roznosił
się niesamowity, więc szybko zarzuciła na siebie jakąś szmatę i chyłkiem
i tyłkiem przemknęła się obok rozmawiającego z Helmutem Petera, do swego
"pokoju", gdzie szybko wytarła się w prześcieradło jednego
handlarza. W tej chwili przypomniała sobie, jak jej ciocia (gdy była trochę młodsza)
opowiadała o sprawdzonym "eliksirze miłości", do którego sporządzenia
należało krew mrówki, mleko geckona i szampon zmieszać ogonem radskorpiona.
Tak przygotowanym eliksirem obmywało się własne ciało, podchodziło się do
wybranego partnera i był już nasz. Naiwna Monick oczywiście zawsze nosiła te
składniki w kieszeni, "tak na wszelki wypadek" jak sama twierdziła,
i już miała krzyknąć "Hurra!!!", gdy nagle przypomniała sobie
wcześniejszą rozmowę z kupcami, wtedy właśnie dowiedziała się, że Peter
nie ma węchu... "Nigdy go nie zdobędę." pomyślała. Położyła się
na łóżku zrezygnowana, gdy wtem zaświtał jej w głowie zupełnie nowy, choć
nieco ryzykowny pomysł - podłoży koło Petera kuchenkę z gazem, odkręci go,
schowa się, a następnie wyskoczy na swego ukochanego, krzyknie jakieś
niezrozumiałe słowa, po czym jednym susem dobiegnie do kuchenki i zakręci
gaz, tym samym "ratując mu życie". "Tylko żeby nikt mnie nie
zauważył" powiedziała do siebie.
wyslane przez TRASHER dnia 2001-05-18 21:17:02
--------------------------------------------------------------------------------
Pomysł Monick nie był jednak zbyt dobry. "Skąd ja do jasnej cholery wezmę
kuchenkę gazową na takim zadupiu?" - myślała z pogardą dla samej
siebie - "Chyba mi się to wystawianie głowy na słońce nie bardzo opłaciło".
Monick podróżowała z karawaną już kilka dni. Przez ten czas poznała
wszystkich członków załogi (a najbardziej zainteresowana była nadal
peter'em). Mało zróżnicowana drużyna dzieląca się praktycznie tylko na
chciwych kupców, wałujących tubylców przy każdej okazji, i strażników myślących
tylko mięśniami lub... no, wiadomo czym. Znalazło się jednak kilka osób, z
którymi Monick zaprzyjaźniła się bliżej. Stary handlarz, na którego wołali
Patch uczył ją o przedwojennym sprzęcie oraz wyszkolił w barterze (czyli
wciskaniu kitu tak dobrego, że mogła sprzedawać piach nomadom), zastępca dowódcy
eskorty, Mark, trenował ją w walce wręcz oraz strzelaniu z pistoletu.
Sprezentował jej nawet 10-cio milimetrowego gnata i kilkanaście sztuk naboi.
Monick powoli nabierała doświadczenia i była naprawdę cholernie zadowolona z
opuszczenia Moonsvill.
W końcu nadszedł czas sprawdzianu - karawana została zaatakowana przez
Raidersów. Ta banda hien była dobrze znana każdemu mieszkańcowi
post-nuklearnej Ameryki. Claim Jumpers czy Khans - nieważne. Wszyscy chcieli
tylko jednego - forsy, towaru i browaru. W czasie napadów lubili też zabić
parę osób i wykorzystać kilka najładniejszych dziewczyn. Rozgorzała walka.
Pociski śmigały w powietrzu. Raz po raz kule z brzękiem trafiały w naczepy.
Strażnicy karawany posyłali serie w kierunku kryjących się za skałami najeźdźców.
Jeden z nich zakradł się z nożem między Brahminy i zbliżył się do Monick.
- Ooo, towar... zaraz się zabawimy - rzucił z szyderczym uśmiechem.
Monick przypomniała sobie naukę walki. "Czasami bardziej od umiejętności
strzeleckich liczy się determinacja. Nic ci nie da sprawna ręka i dobre oko,
jeżeli nie będziesz w stanie oddać strzału" - mawiał Mark. Dziewczyna
błyskawicznie sięgnęła po broń ukrytą za paskiem i strzeliła Raidersowi w
brzuch. Mężczyzna jęknął i chwycił rękami zranione miejsce. Przez palce
przeciekały już czerwone strużki krwi.
- Ty...suko... postrzeliłaś mnie - wyjąkał próbując rzucić nożem w
Monick. Niestety, dziewczyna była szybsza i oddała jeszcze dwa strzały w pierś
agresora. Jego oczy znieruchomiały, ciało zesztywniało. Martwy człowiek upadł
na ziemię. Przez głowę Monick przelatywało tysiące myśli. Sytuacja zagrożenia,
pierwszy udział w walce i... pierwszy zabity człowiek. Dziewczynie zaczęło
się kręcić w głowie. Nie mogła się powstrzymać od zwymiotowania.
Samopoczucie poprawił jej głos Marka.
- Nie rozpaczaj nad tym. Zabiłaś w obronie własnej. Zdałaś egzamin. Tu nie
ma przeproś - albo ty zabijasz, albo ciebie zabiją. Walka skończona. Powinnaś
się położyć.
Dziewczyna, leżąc na swoim kocu, długo rozmyślała nad dzisiejszym zajściem.
Wciąż widziała puste oczy konającego Raidersa. Po raz kolejny zaczęła się
zastanawiać, czy opuszczenie Moonsvill było dobrym pomysłem...
<to be continued>
wyslane przez Moyżesh dnia 2001-05-24 00:11:32
--------------------------------------------------------------------------------
Jednak zmęczenie wzięło wreszcie górę nad moralnymi rozterkami dziewczyny i
powieki Monick łagodnie zamknęły się.
Jednak sen nie przyniósł jej ukojenia, wręcz przeciwnie.
Było już niedaleko do świtu gdy Monick gwałtownie otworzyła oczy. Oddychała
ciężko i niespokojnie. Pomimo niskich temperatur panujących w nocy na
pustkowiach cała była spocona.
Wiedziała, że miała koszmar. Nie mogła sobie przypomnieć jaki,jednak
uczucie przerażenia na tyle silne by wyrwać ją z objęć snu nadal ściskało
ją za gardło. "Raiders" - przemknęło jej przez myśl. Skojarzyła,
że w jej koszmarze na pewno występował odziany w skórę bandyta, którego
jeszcze tego samego dnia odesłała do krainy wiecznych łowów. Nie chciała
sobie przypomnieć juz nic więcej.
Spojrzała na swoje ręce.
Drżały.
Na pewno nie było to spowodowane przejmującym zimnem wiejącego nocnego
wiatru.
Monick wiedziała, że nie da rady już zasnąć. Nawet nie chciała tego.
Wspomnienie koszmaru cały czas pobudzało jej serce do szybkiego łomotania.
Otuliła się kocem i wstała. Wychyliła się z płytkiego zagłębienia w
skalnej ścianie, które obrała sobie za nocleg, znajdującego się kilka metrów
od miejsca gdzie spała reszta uczestników karawany. Ognisko już zgasło ale
powoli zbliżał się świt. Chwilę trwało zanim oczy Monick przyzwyczaiły się
do szarego, panującego jeszcze wszędzie, półmroku. Zobaczyła, że wszyscy
skupieni wokół ogniska śpią, jedynie ciemna postać osobnika stojącego z błyszczącym
shotgunem w dłoniach pełniącego nocną wartę wyraźnie odcinała się na tle
nieba. Monick wiedziała, że nocne warty zawsze pełni dwóch ludzi, jednak nie
mogła dostrzec drugiego strażnika. "Być może poszedł się załatwić"-
pomyślała patrząc w stronę oddalonego o kilkanaście metrów skupiska marnie
wyglądających drzew o szaro-brązowej korze i pożółkłych liściach.
Wyszła ze swojej niewielkiej jaskini i skierowała kroki w stronę czarnej
sylwetki nadal niewzruszenie stojącej z ciężkim kawałkiem żelastwa z rękach
chcąc zamienić choć kilka słów i odegnać wspomnienia koszmaru, zarówno
tego sennego jak i tego, którego sama była uczestnikiem niedawno. Dopiero
przechodząc pomiędzy spiącymi kupcami uświadomiła sobie, że żaden członek
karawany nie zginął podczas niedawnej strzelaniny. Jedynie zabandażowana głowa
Boba, któremu pocisk z 10mm pistol zostawił bliznę biegnącą koło lewego
oka kończącą się zaraz nad uchem, świadczyła o tym co się niedawno
wydarzyło. Gdy tylko znalazła się na otwartej przestrzeni, zimny podmuch
wiatru rzucił jej w twarz część piachu, który przed chwilą poderwał z
ziemi, jakby chcąć ukazać mu radość drzemiącą w byciu wolnym od więzów
grawitacji. Monick odkaszlnęła i owinęła się szczelniej kocem.
Miała szczęście, na straży stał Mark więc konwersacja mogła być dłuższa
i bardziej zajmująca niż nieprzyjazne "czego chcesz" lub "co
znowu księżniczce nieodpowiada?" rzucane jej złośliwie przez Thuga lub
Roberta, nie wspominając już o wiecznie milczącym Reaperze.
- Nie możesz spać ? - Mark usmiechnął się przyjaźnie gdy ujrzał dziewczynę.
- Tak - odpowiedziała krótko starając się jednocześnie wymyślić jakiś
temat do rozmowy. Nie chciała wspominać tego co zrobiła a wiedziała, że
Mark o to zapyta.
- Jak się czujesz ? Wyglądasz bardzo blado, czy to z powodu... - Mark nie dokończył
bo pełne bólu spojrzenie Monick uświadomiło mu, że ona najwyraźniej nie
chce o tym mówić.
- Słuchaj - niepewnie zaczęła - a o Peterze... to czemu... czemu on tak właściwie
nie ma węchu? - była zła na siebie, że nie potrafiła wymyslić nic
lepszego, ale z drugiej strony uświadomiła sobie, że nic nie wie na ten temat
i ciekawość zagłuszyła w niej choć na chwilę lęk jaki pozostawił po
sobie koszmar.
- Peter... - Mark zamyslił się - widzisz on właściwie sam o tym niewiele mówi...
ale inni mowią... hmm... - widać było, że Mark zastanawia się ile może
dziewczynie powiedzieć z tego co wie - Peter urodził się w New Reno, miejscu
raczej nieprzeznaczonym dla dzieci, słyszałaś o nim?
- Tak, Patch mi coś opowiadał ale nie za dużo.
- No cóż, w New Reno dostęp do narkotyków jest prawie nieograniczony. Właściwie
to jest zupełnie nieograniczony... Słyszałaś może o narkotyku Psycho ?
- Patch mówił, że to coś bardzo niedobrego.
- Taa, tylko zależy kogo pytasz...
- co?
- Nie, nic... W każdym razie Peter podobno był wtedy jeszcze małym gówniarzem
gdy wraz z kolegą poszli się bawić na położony niedaleko miasta cmentarz
zwany Golgotha... - Mark zrobił przerwę, widać było, że znowu się nad czymś
zastanawia - prawdopodobnie jakiś ćpun zrobił sobie gdzieś na cmentarzu
schowek na swoje "cudeńka". Pech chciał, że Peter i jego kumpel
znaleźli ten schowek... - Mark znowu spauzował, tym razem na dłużej. Monick
zaczęłą się już niecierpliwić gdy podjął dalej temat - Psycho było
przeznaczone jako stymulant bojowy dla żołnierzy, dzieci definitywnie powinny
się od tego trzymać z daleka, ale widać przeznaczenie chciało inaczej. Peter
podobno nie chciał, ale szyderstwa kolegi popchnęły go do tego... podobno...
on...tylko trochę... ale dla niego to i tak było za dużo. Naruszenie systemu
nerwowego czy coś w tym stylu... podobno jego kolega nie miał takich oporów
jak Peter...- Mark urwał niespodziewanie. Monick ubróciła się by spojrzeć w
kierunku w którym utkwił jego wzrok.
Cicho jęknęła. Peter, który pojawił się nie widomo skąd patrzył na zastępcę
dowódcy zimnym wzrokiem.
- Dosyć tego gadania. Mamy poważne kłopoty, tym razem to już nie jakaś
biedna banda raidersów uzbrojona w dwa naboje i noże. Najlepiej by bylo dla
nas wynosić się jak najdalej stąd ale teraz już jest na to za poźno...
wyslane przez KoNiO-NT dnia 2001-05-26 02:17:58
--------------------------------------------------------------------------------
J..jak to? - zapytała Monick, patrzac z niepokojem na Petera - Co moze być
gorszego od tej bandy Junkersów w tak zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu,
jak to?
No cóż mała - odrzekl Peter - widac ze pomimo nauk malo jeszcze wiesz o
otaczajacym cie swiecie... Moze Mark zamiast wciskac nos w nie swoje sprawy - tu
Peter popatrzyl w strone zmieszanego wartownika - powinien wyjasnic ci, jakie
niebezpieczenstwa oprocz tych brudasow Junkersow moga cie spotkac na pustyni..
Wracajac do sprawy - podjal spowrotem watek Peter - jeden z naszych zwiadowcow
zauwazyl patrol Enklawy podarzajacy w kierunku naszego obozowiska...Zdaje sie ze
zauwazyli juz blask naszych ognisk, wiec ukrywanie sie nie ma w tej chwili
najmniejszego sensu
Patrol ENKLAWY?? - krzyknal zaskoczony Mark - wydawalo mi sie ze Enklawa to juz
przeszlosc!!
Zaraz, zaraz ... moze ktos laskawie mi wyjasni coz takiego jest ow "patrol
Enklawy" - przerwala Monick.
Ehh.. to cala historia... nie ma teraz czasu zeby wszystko objasniac -westchnal
Mark- Ale skoro tak zostali zidentyfikowani to znaczy ze te bydlaki jednak
jeszcze istnieja ... ciekaw jestem, gdzie tym razem sie zagniezdzili...
W oddali slychac bylo odglos pracujacego silnika. Nieuchronnie zblizaly sie
jakies pojazdy, widac bylo blyskajace reflektory.
No coz -westchnal Peter- tym razem czeka nas niechybna smierc, chyba ze Bob
zamiast myslec, jak to bylo w przypadku Monick, fiutem, zacznie kombinowac, jak
nas wyciagnac z tego syfu.
wyslane przez Marks dnia 2001-05-31 06:46:41
--------------------------------------------------------------------------------
Sytuacja nie wyglądała zbyt różowo. Zarządzono, że zgasi się ognisko i
wszyscy ukryją się gdzie kto może. Monick nie miała szczęścia i w ciągniętych
losach wypadły jej zrobione wcześniej (tak na wszelki wypadek) okopy. Schowana
tam, , przykryła się liścmi i starymi szmatami i, skulona, przeżegnała się.
"Oby tylko mnie nie zauważyli" powiedziała do siebie.
"Ciszej z deka bądź - krzyknął szeptem ktoś na prawo od Monick - zbliżają
się!"
I rzeczywiście, dał się słyszeć głośny i donośny ryk silnika, by w chwilę
potem zza pagórka z prędkością 170 km/h wyjechał Chrysalis Highwayman,
poszybował przez chwilę w górę, z hukiem uderzył o ziemię, aż w końcu
zatrzymał się na ognisku, a tylne jego koła z rozpędu oderwały się od podłoża
i znów w nie rąbnęły. Z samochodu wyszedł człowiek w Advanced Power Armour
MK II, a za nim jakiś dzikus z kością w nosie. Oczywiście całej tu opisanej
scenki Monick nie widziała, gdyż przez cały czas siedziała w okopach
przykryta liśćmi i szmatami. Zorientowała się dopiero o przybyciu
"patrolu Enklawy", gdy coś zaczęło spływać po jej głowie.
Wreszcie przybysze odjechali, a z kryjówek zaczęli powoli wychylać się
koledzy z karawany. Dopiero po godzinie Monick odważyła się spytać, co tak
naprawdę zaszło. Zdarzenie to opowiedział jej Boomer, ale tylko do momentu,
gdy zajechał wóz, resztę przytoczył Peter. A było tak: Peter schował się
do namiotu i z tamtąd wszystko obserwował. Z maski wozu zdołał odczytać
"Nothing can stop the Highwayman" - znał ten charakter pisma już
wcześniej, chyba z Den, ale nie mógł sobie przypomnieć, od kogo konkretnie.
W każdym razie, zauważył faceta w APAMKII wysiadającego z wozu, a zaraz za
nim jakiegoś dzikusa gadającego do swej kości w nosie. Pierwszy facet krzątał
się nerwowo, kazał przytrzymać dzikusowi jego Bozara, a sam podszedł do okopów,
otworzył klapkę w okolicach krocza i zaczął.. sikać. Peterowi, gdy się
przypomniało, że tam się ukryła Monick, zebrało się na śmiech, na szczęście
szybka interwencja Helmuta w postaci kuksańca w bok skutecznie go uspokoiła i
ochroniła całą karawanę przed katastrofą. Chwilę potem, jak facet w
APAMKII powiedział "Aaa, nareszcie.." i zamknął klapkę w okolicach
krocza, dzikus wręczył mu jego Bozara i odjechali w siną dal pustkowi. W tym
momencie Monick zrobiło się żal, gdyż nie podejrzewała Petera o to, że będzie
się z niej śmiał, przecież ona go kochała, a może tylko tak sie jej zdawało?
Na to pytanie nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ w tej chwili przerwał jej
donośny krzyk widocznie wkurzonego Marka, który brzmiał mniej więcej tak:
"Kto był, *urwa, zwiadowcą!?!". Helmut oznajmił mu nadzwyczaj
spokojnie, iż był nim Jednooki Rex. Tu posypały się bluzgi w kierunku
niewiadomo którym, w stylu "CO,,,REX?!?! KTO POZWOLIŁ TEMU ŚLEPEMU
PIZ*OLCOWI STAĆ NA WARCIE?!?! PRZECIEŻ TEN NIEDOROBIONY FAGAS NIE POZNAJE
SIEBIE PRZED LUSTREM,,,A CO DOPIERO PATROL ENKLAWY?!?!" Przerwał mu Reaper
z wychódka: "Nie krzycz tak, próbuję się skupić!"
-Tylko się nie zesraj - odbąknął mu Mark. - Chodziło mi o to, że to wcale
nie był patrol Enklawy, tylko jakiś "Hajłejmen", jak to zauważył
Peter, choć jeden kolo z Bozarem rzeczywiście miał na sobie Advanced Power
Armour MK II i mógł on zrobić nam niezłego kuku. Przepraszam na chwilę - tu
zwrócił się do Jednookiego Rexa i poszli razem za namiot. Monick podbiegła
cichcem do nich i usłyszała kawałek rozmowy -..co ty sobie wyobrażasz?! Kto
ci, do *urwy nędzy, pozwolił być zwiadowcą?!
- By,by-ła mo, mo-ja ko, ko-lej, pamię-tasz?
-Jaka kolej?
Rex ożywił się i przestał się jąkać - W poniedziałek Peter, we wtorek
Helmut, w środę Reaper, w czwartek Bob, w piątek Thug, w sobotę Robert, a w
niedzielę ja..
-Dzisiaj niedziela??
-Yhy.
-Naprawdę?!
-No przecież mówię.
-Aa, to sorry, wiesz, hehe, myślałem, że dziś sobota, yy, ale jednak, ee,
mogę cię o coś spytać?
-Zależy, o co?
-Po co nosisz tę opaskę na oku?
-Jaką opas.. aa, tę opaskę, o *urwa, dwa lata temu miałem problemy z oczami
i aptekarz w New Reno polecił mi założyć opaske na jedno oko, a ja ją
zapomniałem zdjąć. Dzięki, stary - w tym momencie Jednooki Rex zdjął opaskę
i odtąd nazywał sie już po prostu Rex, ale niektórzy przezywali go niekiedy
Dwuoki Rex.
Monick już chciała odejść, gdy nagle zatrzymała ją czyjaś dłoń.
-A co tu się dzieje? Czyżbyśmy podsłuchiwali rozmowę? Uu, nieładnie, a w
dodatku panieneczka pobrudziła mi prześcieradło kałem, - Monick przypomniała
sobie, jak gdy pilnowała brahminy, przewróciła się na kupie i wytarła w
prześcieradło handlarza..- który teraz będziesz zlizywać, ty pier*olona
suko!!
Monick wreszcie rozpoznała kupca, a był nim...
wyslane przez Moyżesh dnia 2001-06-05 15:23:56
--------------------------------------------------------------------------------
Bob.
Monick w pierwszej chwili strach ścisnął za gardło, nie mogła wydusić z
siebie ani słowa a tym bardziej zawołać kogoś by jej pomógł.
Wtedy instynktownie zrobiła to, co pomogło jej kiedy po raz pierwszy handlarz
się do niej dobierał.
Machnęła nogą z całej siły.
Bob był szybszy, chwycił ją za kolano zanim dosięgło ono jego krocza i z
impetem pchnął dziewczynę do tyłu tak, że ta starciła równowagę i runęłą
na twardą, wyschniętą ziemię. Nie marnował ani chwili i przygniótł ją
zaraz swoim cielskiem jednoczesnie dłonią zatykając jej usta. Szamotała się
z całych sił ale nie miała szans.
- No *kochanie*, musisz jakoś zapłacić za szkody, które wyrządziłaś -
usmiechnał się obleśnie, trzymając swoją głowę pół metra nad głową
Monick i zachłystując się przerażeniem, które mógł odczytać w jej
rozszerzonych źrenicach - starałem się być dla ciebie taki miły, a ty ?
Najwyraźniej nie potrafisz tego docenić, chyba będę mu--
Grymas bólu na twarzy Boba był wszystkim co dziewczyna zobaczyła zanim ten
runął obok niej. Monick obróciła głowę w bok i zobaczyła stojącego zaraz
koło nich Patcha. Stary kupiec zamiast jak to zwykle czynił podpierać się
laską, trzymał ją teraz pewnie w prawej dłoni gdzieś w połowie jej długości.
Monick zrozumiała, że to tym narzędziem wyswobodził ją od natręta.
- Ty stary kutasie! - ryknął Bob z wielkim trudem wstając na nogi i trzymając
się cały czas za prawy bok, w który najwyraźniej uderzył oręż Patcha -
Auu - jęknął - Co ty sobie wyobrażasz? Ja i ta dziwka mamy do załatwienia
prywatne porachunki, nie powinieneś się wtrącać!
- Ona nie jest twoja maskotką, należy do karawany, więc przysługują jej
takie same prawa jak wszystkim - Patch mówił jak zwykle powoli i spokojnie ale
można było wyczuć zdenerwowanie w jego głosie. Nie był wściekły, bardziej
był wystraszony. Wiedział że w bezpośrednim starciu z większym i
silniejszym od siebie Bobem nie miał szans.
- Przestań pieprzyć staruchu, zobaczymy jak poradzisz sobie z tą twoją laską
teraz - Bob chwycił leżący na ziemi kamień i momentalnie doskoczył do
przeciwnika.
Wziął zamach.
Szczęk zamka odbezpieczanej broni był tak nagły i niespodziewany w tej
momentalnej ciszy, że wydawał się grzmieć echem po pobliskich skałach.
Monick spojrzała.
- Uspokój się - rzekł Helmut trzymając swój 14mm auto pistol przytknięty
do nosa rozwścieczonego Boba - Patch ma rację. Dziewczyna jest teraz jendą z
nas, i tak samo jak nie pasowałoby mi gdybys chciał wyjebać mnie czy Reapera,
tak nie pasuje mi jak chcesz to zrobić z nią. Zrozumiałeś ?
Bob syczał i sapał, jego wściekłość powoli uchodziła z niego wraz z
litrami potu.
- Pytam czy zrozumiałeś?
Bob uspokoił się. Zamiast agresji teraz na jego twarzy odmalował się złośliwy
uśmiech.
- Heh, co ci zależy Helmut? Przecież to nie jest twoja siostra. Tamto było
dawno temu, powinieneś już o tym zapomnieć.
Rysy twarzy helmuta zrobiły się nieprzyjemnie ostre.
- Zamknij sie.
- Helmut, bądź mężczyzną - tym razem zrezygnował z drwiącego tonu - Jesteśmy
na szlaku od wielu dni, do najbliższego miasta jeszcze prawie tydzień drogi.
Dziewczyna pracuje dla nas więc dlaczego nie miałaby przydać sie na coś więcej
niż tylko do pilnowania wiecznie ospałych Brahminów, które bez porządnego
kopa w tyłek nawet sie nie ruszą żeby wyjść z własnego gówna?
Helmut nic nie powiedział, jednak jego oczy już nie były tak zwężone i złowieszcze
jak przed chwilą.
- Mówię ci, opamiętaj się - Bob powrócił do swojego zwykłego, szyderczo-złośliwego
uśmiechu - Powinieneś już dawno zapomnieć o swojej siostrze, przecież to już
stare dzieje. Szoł mast goł on.
- Bob - bardziej syknął niż powiedział Helmut - Uważaj, to ja tutaj dzierżę
broń, Mam ochraniać twoje tłuste dupsko ale odstrzelę ci je jeżeli jeszcze
cokolwiek wspomnisz na ten temat.
wyslane przez KoNiO-NT dnia 2001-06-12 21:42:16
--------------------------------------------------------------------------------
Bob zerknął raz jeszcze w strone Helmuta, otworzył usta i... zamknął je
spowrotem pod wpływem jego wzroku. Otrzepał sie z ziemi i mruczac coś pod
nosem odszedl powoli trącając przy okazji Patcha. Monick trzęsąc się
jeszcze po zajsciu także wstała z ziemi i się otrzepała z kurzu.
-Dziekuję ci - powiedziała w strone Patcha ale wzrok wciąż miała utkwiony w
Helmucie. Wyraz jego oczu był tak wymowny, że pomyślała, iż może podziękuje
mu za jego interwencje troszkę później. Helmut odwrócił sie i poszedł w
stronę swojego namiotu. Dziewczyna odwróciła się w strone oddalającego się
Patcha
Hej!! - zawołała - Poczekaj na mnie. Dobiegła do niego poprawiając przy
okazji lekko nadszarpniętą bluzkę.
O co chodzi? - zapytała. Z czym? - odburknął Patch.
No wiesz .. z .. yy.. z siostrą Helmuta .. Czemu Helmut tak się wściekł?
Wyglądało na to że jeszcze jedno słowo Boba i Helmut strzeli - wybąkała
niepewnie Monick.
Eh, sam nie wiem - zamyślił się Patch - wiesz dziecko , ja cie kilku rzeczy
nauczyłem ale nie wiem, czy powinienem opowiadać o czymś, czego Helmut by
sobie nie życzył. Może z nim powinnaś na ten temat porozmawiać...
O co to to nie - zaperzyła się Monick - czy nie widziałeś jego oczu jak Bob
o tym wspomniał?
A niech mnie - westchnął Patch - powiem ci, ku twojej przestrodze.
Otóż - zaczął Patch - Helmut miał kiedyś siostrę...
Miał? - weszła w zdanie Monick.
Poczekaj, dojdziemy do wszystkiego powoli - zirytował się Patch - Otóż miał
siostrę. Jak wiesz Helmut pochodzi z New California Republic, a tam często
zawijają karawany takie jak nasza. Siostra Helmuta prawdopodobnie tak jak ty
miała duszę wędrowcy...Dlatego któregoś wieczoru wymknęła się z domu i
dołączyła do jednej z takich karawan. Ech, że też w tym zasranym świecie
wszystko musi kończyć się źle - westchnął - ...bo widzisz - kontynuował
dalej Patch - słuch zaginął i po jego siostrze i po karawanie. Helmut wyruszył
w podróż celem znalezienia siostry no i znalazł ją, a jakże... Szkoda
tylko, że głowa leżała oddzielnie od reszty ciała a z karawany pozostały
spalone wraki i kilka strzępów po ochronie. Ale żeby to było wszystko ... Otóż
została przed śmiercią zgwałcona a wszelkie ślady wskazują na to, że gwałcicielami
byli mutanci... Nie daj Bóg, czy ktokolwiek inny, bo tą ziemie Bóg chyba już
opuścił, żeby w pobliżu naszej karawany znaleźli się jacyś mutanci...
O rany - westchnęła Monick - to teraz rozumiem, czemu tak zareagował ... wiem
też teraz czemu Helmut nosi ten dziwny , i moim zdaniem obrzydliwy, naszyjnik z
uszami mutantów... On się ciągle mści...
Ano - powiedział Patch - tylko zemsta mu została...Siostra była jedyną
rodziną jaką miał...
Ale zakończmy już ten temat - Patch przyśpieszył kroku - chodź do mojego
namiotu dziecko .. Mam dla ciebie niespodziankę.
Weszli do namiotu i Patch podzedł do skrzyni po czym wyciągnął z niej dosć
długi pakunek owinięty w naoliwione szmaty.
Bo widzisz - powiedział - obserwuję cię od dłuższego czasu, i zwróciłem
uwagę na to, że wypatrujesz pewne rzeczy z bardzo dużych odległości.
Monick roześmiała się - mama też zawsze się dziwiła - powiedziała
rozbawiona - nasz miejscowy lekarz powiedział, że jest to efektem jakichś
zmian w mojej soczewce wynikłych z promieniowania od beczek, które stały w
miejscu w którym często się bawiłam z rówieśnikami.
Dlatego też - kontynuował Patch - postanowiłem podarować ci tą oto rzecz.
Dbaj o niego, jest jedyną pamiątką po moim synu, który zginął walcząc
jako snajper w "jedynej słusznej" organizacji jaką jest Bractwo
Stali.
Mówiąc to wreczył jej pakunek. Monick z niecierpliwością rozwinęła szmaty
i jej oczom ukazał sie piękny karabin z bardzo długą lufą i dziwnym
symbolem wygrawerowanym na rączce.
Co oznacza ten symbol? - zapytała
To jest właśnie emblemat Bractwa - odpowiedział Patch - Nieliczni do niego
należą a opuszcza je w zasadzie nikt...Chyba, że w trumnie, jak moj syn...
Ale zginął chwalebnie, i wielu sukinsynów pozbawił oczu zanim sam zginął w
zasadzce...
Dziekuję ci Patch - powiedziała Monick i dała mu krótkiego całusa w
nieogolony policzek - przysięgam, że będe o niego dbała ze wszystkich moich
sił i napewno kule z niego pozbawią nędznego żywota jeszcze wielu bydlaków
- syknęła, wciąż mając przed oczami Raidersa z nożem w ręku i obleśnym uśmiechem
na twarzy.
Pobiegła do swojego namiotu przytulając cenny podarunek. Usiadła na ziemi i
zaczęła uważnie przyglądać sie karabinowi. W jednym miejscu pomiędzy kolbą
a lufą zauważyła dwie wąskie szparki. Ciekawe do czego to służy - pomyślała.
I nagle olśnienie! Nerwowo zaczęła przerzucać w swoich rzeczach. Gdzie ja to
mam - mruczała pod nosem. Jest! - ucieszyła się wyciągając z pakunkow podłużny
przedmiot z dwoma nóżkami. Czarodziejskie oko - uśmiechnęła się - tak mówiła
moja mama na to hmmm...coś. Przyłozyła do szparek w karabinie owe "coś".
Pasowało jak ulał. Z tak zmontowaną strzelbą pobiegła spowrotem do Patcha.
Popatrz - zawołała - popatrz co mam.
Patch zerkął i wykrzyknął - wielkie nieba, luneta!!!
Że yyyy....co? - zapytała skonsternowana Monick
LUNETA - powiedział Patch - dzieki temu niewiele jest rzeczy które mogą uniknąć
wzrokowi snajpera...
W połaczeniu z twoim wyostrzonym wzrokiem to bedzie niesamowite - uśmiechnął
się - no no panienko, nareszcie bedziemy mieli kogoś kto pozbawi kilku
sukinsynów życia zanim reszta bandy zdoła podbiec bliżej
Wiem już więc w jakim kierunku cię szkolić - stwierdził - nie ma na co
czekać, chodźmy.
Dni upływały im na podróżowaniu w ciągu którego Patch z podziwem przyglądał
się postępom które robila jego podopieczna. W niedługim czasie zdołała
dostrzec i unieszkodliwić małe gryzonie z odległości kilometra. Pewnego dnia
ćwicząc, jak zwykle zauważyła błysk w lunecie. Myślała że to
przywidzenie, ale instynktownie schyliła sie i jeszcze raz nerwowo obiegła
wzrokiem poprzez lunetę całą okolicę.
Wystarczył mały ruch... Mam cię - syknęła przez zęby. Ujrzała.......
wyslane przez Marks dnia 2001-06-20 16:54:27
--------------------------------------------------------------------------------
...Raidersa leżącego w odległości około 650 m i trzymającego snajperkę
skierowaną w stronę Monick. Promienie zachodzącego radioaktywnego słońca
odbijały się od soczewki w jego lunecie, dlatego też Monick zobaczyła przed
chwilą błysk w swojej snajperce. Monick nachyliła się bardziej i już ciągnęła
za spust, już miała oddać strzał, gdy.. bandyta był szybszy. Na szczęście,
nie wziął on poprawki na wiatr i kula trafiła nie centralnie w nos, a w lewe
ucho Monick. Jęknęła ona żałośnie i padła na glebę.
- No, wreszcie się obudziłaś - dobiegł do niej znajomy głos. Rozszerzyła
oczy, by z zamazanego obrazu wyłoniła się twarz.. Boba. - Jakiś bandyta
postrzelił cię w ucho - powiedział. - Znalazłem ciebie przy wypasie brahminów
i zaniosłem do tego namiotu. Zabandażowałem już twą ranę i sporządziłem
to - podał on jej kubek z jakąś gorącą i ciekłą substancją w środku.
Monick nie ufała Bobowi, odkąd ten próbował ją zgwałcić, toteż niechętnie
wzięła od niego kubek.
- Co..to..jes..t..? - zapytała na wpół śpiąca Monick.
- Lekarstwo. Po wypiciu poczujesz się lepiej.
Monick miała już kubek w dłoniach, już dotykała wargami brzegu, już
przechylała go do góry, gdy nagle do pokoju wpadł zziajany Patch, wyrwał
Monick kubek z rąk i krzyknął:
- Nie pij tego! To pułapka! On chce cię otruć! - w tej chwili podniósł z
ziemi przechadzającego się szczura, wlał mu do pyska substancję z kubka i położył
go na ziemi, a kubek wyrzucił gdzieś za siebie. Tymczasem szczurowi najpierw z
pyska zaczęła lecieć piana, potem jego sierść zmieniła kolor na żółty,
a następnie przewrócił się on na bok i.. był martwy. Przerażona Monick
wyskoczyła z łóżka jak oparzona. Patch znów zaczął mówić:
- Ten drań od początku zdradzał naszą karawanę! Dzisiaj jest czwartek i była
jego kolej stania na warcie. Przezorny, poszedłem sprawdzić czy nasz
"kolega" - syknął Patch - należycie wypełnia swe obowiązki, ale
nikogo nie było na warcie. Zauwazyłem go 200 m na wschód, jak załatwiał
jakieś "interesy" z Raidersami! Wymieniał naszą broń i ekwipunek
na trucizny i medykamenty - dla siebie, jak sądzę - dodał. - To on naprowadzał
tych bandytów na naszą karawanę, a dziś nawet ośmielił się zlecić
jednemu z nich zabić ciebie, Monick - Patch zrobił efektowną przerwę i znów
zwrócił się do Boba. - Za tę zdradę już nie należysz do karawany. Lepiej
stąd spierniczaj zanim naprawdę się wnerwię i pan 44 zrobi swoje.
Wkurzony Bob krzyknął:
- Jeszcze mi za to zapłacisz, ty stary złamasie! - i uciekł z namiotu.
Monick puściła się pędem za nim, ale Patch ją zatrzymał i przemówił:
- Już noc i w mroku już nie go dogonimy. Lepiej się przygotujmy, bo wydaje mi
się, że jutro będziemy tu mieć ostrą jatkę z Raidersami. - Monick go posłuchała
i zaczęła przygotowania do walki.
wyslane przez TRASHER dnia 2001-06-23 10:51:42
--------------------------------------------------------------------------------
Monick od rana obserwowała okolicę przygotowujac się do obrony. Leżąc na
piasku myślała o zdrajcy. O tym, że mogła zginąć.
- Dobrze, że skończyło się tylko na ranie ucha.
Monick rozglądała się po horyzoncie. Nagle znieruchomiała. Dziewczyna ujrzała
sporego brązowego stwora z rogami. Wielgaśne pazury rozszarpywały mięso
martwego Brahmina. Niedaleko Monick zauważyła jeszcze kilka tych stworów.
Komunikowały się między sobą. Dziewczyna już miała pociągnąć za spust,
gdy nagle na pustkowiach dojrzała grupkę koszmarnych stworków. Dwugłowe,
zdeformowane mutanty poruszające się na kilku kończynach przypominających
ludzkie ręce i przypominające rośliny kreatury. Obydwie grupy bestii rzuciły
się na siebie. Brązowe stwory atakowały z niezwykła szybkością tnąc
przeciwników ostrymi jak brzytwa szponami. Oponenci rewanżowali się wściekłymi
atakami macek i ugryzieniami. Monick obserwowała to niesamowite zdarzenie z
przerażeniem. Mimo odległości dzielącej jej od bitwy ciarki przebiegły jej
po plecach a na czole pojawiły się krople zimnego potu. Brązowe bestie
wygrywały, chociaż chwiały się jakby będąc pod wpływem silnej toksyny.
Ostatni potwór z drugiej grupy miotał wściekle macko-podobnym jęzorem. Uwagę
Monick przyciągnął pojawiający się za kreaturą cień. Dziewczyna dzięki
doskonałemu wzrokowi rozpoznała w nim sylwetkę człowieka. Bestia również
wyczuła zbliżającą się postać. Odwróciła się gwałtownie i wystrzeliła
jęzor przed siebie. Człowiek, który okazał się być dobrze zbudowanym mężczyzną,
błyskawicznie uskoczył w bok i znalazł się za potworem. Długie ostrze błysnęło
w promieniach słońca. Gwałtowne, zamaszyste cięcie przecięło cienki korpus
kreatury. Zaskoczona bestia zwaliła się na ziemię w dwóch kawałkach. Serce
Monick tłukło się w klatce piersiowej jak szalone. Przesunęła lunetę by
przyjrzeć się twarzy mężczyzny. Wyregulowała ostrość i ujrzała maskę
odsłaniającą jedynie prawe oko. Oko, które teraz zdawało się wpatrywać
prosto w nią... Monick opuściła broń jakby porażona spojrzeniem obcego
wojownika. Po chwili ciekawość wzięła górę nad strachem i dziewczyna raz
jeszcze spojrzała prze lunetę. Mężczyzny już nie było. "A niech
mnie..." - powiedziała do siebie. Zwiadowcy karawany dotarli na miejsce
starcia dopiero po jakimś czasie. W promieniach słońca ścierwa powoli
zaczynały się rozkładać wydzielając cuchnącą woń. "Centaury i
Floatery miały małe spotkanie z Deathclawami" - oznajmił Mark. -
"Dobrze, że zajęły się sobą nawzajem...". "Taa" - dodał
Reaper - "Deathclawy zarżnęły przeciwników i padły położone ich zabójczym
jadem".
Monick wahała się, czy opowiedzieć komuś o tajemniczym mężczyźnie. Kiedy
nastał wieczór dziewczyna podeszła do ogniska, przy którym siedział Patch.
"Widziałam dzisiaj coś... coś bardzo dziwnego..." - zaczęła nieśmiało.
"Chodzi ci o tą zadymę na pustyni?" - zapytał starzec. "Tak.
Można tak powiedzieć" - ciągnęła Monick - "Jedna z zabitych
bestii... to dzieło rąk ludzkich". "Przestań bredzić, Monick"
- odfuknął starzec - "Gdyby człowiek znalazł się w takim towarzystwie
nie zdążyłby nawet krzyknąć, a jego flaki zabrudziłyby ładny
hektar!". Dziewczyna zmarszczyła brwi - "Wiem, co widziałam...
Jednooki mężczyzna przeciął tego potwora na pół! Pojawił się nagle, a
potem po prostu zniknął!". Oczy Patcha rozszerzyły się - "Nie...
to niemożliwe... po tylu latach" - jęczał jak w transie. "Znasz
go?" - zapytała Monick - "Wiesz, jak się nazywa?". "Snake..."
- wyszeptał starzec - "SNAKE EYE!!!". Patch odwrócił się nagle i
pobiegł do swojego namiotu. Monick nie chciała już dłużej zawracać mu dziś
głowy.
Rano drużyna zebrała się do drogi. Po kilki godzinach wędrówki Monick
dostrzegła tabuny kurzu. "Ktoś się zbliża!!!" - krzyknęła do
grupy. Karawana zatrzymała się. "Zaraz się dowiem, kim jesteście..."
- powiedziała sama do siebie.
wyslane przez TRASHER dnia 2001-06-23 10:54:25
--------------------------------------------------------------------------------
Monick od rana obserwowała okolicę przygotowujac się do obrony. Leżąc na
piasku myślała o zdrajcy. O tym, że mogła zginąć.
- Dobrze, że skończyło się tylko na ranie ucha.
Monick rozglądała się po horyzoncie. Nagle znieruchomiała. Dziewczyna ujrzała
sporego brązowego stwora z rogami. Wielgaśne pazury rozszarpywały mięso
martwego Brahmina. Niedaleko Monick zauważyła jeszcze kilka tych stworów.
Komunikowały się między sobą. Dziewczyna już miała pociągnąć za spust,
gdy nagle na pustkowiach dojrzała grupkę koszmarnych stworków. Dwugłowe,
zdeformowane mutanty poruszające się na kilku kończynach przypominających
ludzkie ręce i przypominające rośliny kreatury. Obydwie grupy bestii rzuciły
się na siebie. Brązowe stwory atakowały z niezwykła szybkością tnąc
przeciwników ostrymi jak brzytwa szponami. Oponenci rewanżowali się wściekłymi
atakami macek i ugryzieniami. Monick obserwowała to niesamowite zdarzenie z
przerażeniem. Mimo odległości dzielącej jej od bitwy ciarki przebiegły jej
po plecach a na czole pojawiły się krople zimnego potu. Brązowe bestie
wygrywały, chociaż chwiały się jakby będąc pod wpływem silnej toksyny.
Ostatni potwór z drugiej grupy miotał wściekle macko-podobnym jęzorem. Uwagę
Monick przyciągnął pojawiający się za kreaturą cień. Dziewczyna dzięki
doskonałemu wzrokowi rozpoznała w nim sylwetkę człowieka. Bestia również
wyczuła zbliżającą się postać. Odwróciła się gwałtownie i wystrzeliła
jęzor przed siebie. Człowiek, który okazał się być dobrze zbudowanym mężczyzną,
błyskawicznie uskoczył w bok i znalazł się za potworem. Długie ostrze błysnęło
w promieniach słońca. Gwałtowne, zamaszyste cięcie przecięło cienki korpus
kreatury. Zaskoczona bestia zwaliła się na ziemię w dwóch kawałkach. Serce
Monick tłukło się w klatce piersiowej jak szalone. Przesunęła lunetę by
przyjrzeć się twarzy mężczyzny. Wyregulowała ostrość i ujrzała maskę
odsłaniającą jedynie prawe oko. Oko, które teraz zdawało się wpatrywać
prosto w nią... Monick opuściła broń jakby porażona spojrzeniem obcego
wojownika. Po chwili ciekawość wzięła górę nad strachem i dziewczyna raz
jeszcze spojrzała prze lunetę. Mężczyzny już nie było. "A niech
mnie..." - powiedziała do siebie. Zwiadowcy karawany dotarli na miejsce
starcia dopiero po jakimś czasie. W promieniach słońca ścierwa powoli
zaczynały się rozkładać wydzielając cuchnącą woń. "Centaury i
Floatery miały małe spotkanie z Deathclawami" - oznajmił Mark. -
"Dobrze, że zajęły się sobą nawzajem...". "Taa" - dodał
Reaper - "Deathclawy zarżnęły przeciwników i padły położone ich zabójczym
jadem".
Monick wahała się, czy opowiedzieć komuś o tajemniczym mężczyźnie. Kiedy
nastał wieczór dziewczyna podeszła do ogniska, przy którym siedział Patch.
"Widziałam dzisiaj coś... coś bardzo dziwnego..." - zaczęła nieśmiało.
"Chodzi ci o tą zadymę na pustyni?" - zapytał starzec. "Tak.
Można tak powiedzieć" - ciągnęła Monick - "Jedna z zabitych
bestii... to dzieło rąk ludzkich". "Przestań bredzić, Monick"
- odfuknął starzec - "Gdyby człowiek znalazł się w takim towarzystwie
nie zdążyłby nawet krzyknąć, a jego flaki zabrudziłyby ładny
hektar!". Dziewczyna zmarszczyła brwi - "Wiem, co widziałam...
Jednooki mężczyzna przeciął tego potwora na pół! Pojawił się nagle, a
potem po prostu zniknął!". Oczy Patcha rozszerzyły się - "Nie...
to niemożliwe... po tylu latach" - jęczał jak w transie. "Znasz
go?" - zapytała Monick - "Wiesz, jak się nazywa?". "Snake..."
- wyszeptał starzec - "SNAKE EYE!!!". Patch odwrócił się nagle i
pobiegł do swojego namiotu. Monick nie chciała już dłużej zawracać mu dziś
głowy.
Rano drużyna zebrała się do drogi. Po kilki godzinach wędrówki Monick
dostrzegła tabuny kurzu. "Ktoś się zbliża!!!" - krzyknęła do
grupy. Karawana zatrzymała się. "Zaraz się dowiem, kim jesteście..."
- powiedziała sama do siebie.
|
|