|
|
Kapitan Nathaniel "Nate" Cody wraz ze swoim oddziałem toczył
właśnie bój z handlarzami narkotyków z Meksyku. Jego brygada złożona z
weteranów "Pustynnej Burzy" miała na swoim koncie liczne sukcesy w
likwidowaniu szlaków przerzutowych na południowym zachodzie Stanów.
Dzisiejsza "wymiana poglądów" była jednak wyjątkowa. Handlarze
okazali się dobrze uzbrojeni i wiadomo było, że nie wszyscy wyjdą z tego cało.
Kapitan postanowił odciągnąć przeciwników od swojego oddziału i używając
granatów wysadził kilka wozów z towarem. Manewr zadziałał w 100 procentach.
Płonąca kokaina zwróciła uwagę Meksykańców, którzy z furią ruszyli w
kierunku Nathana. Cody uciekał slalomem między skałami. Nagle jego oczom
ukazała się dziwna formacja skalna. Złamany filar i jakby pierścień z
jasnej skały. Kapitan przyglądał się temu dziwnemu obiektowi aż do momentu,
w którym rozległ się syk rakiety. Jakoś handlarz próbował wysłać flaki
Nathana do nieba i z powrotem. Strzał był niecelny, jednak fala uderzeniowa
cisnęła żołnierzem jak szmacianą lalką prosto przez środek pierścienia.
Światłość otoczyła jego ciało, które zaraz po tym rozpłynęło się w
powietrzu. Oddział komandosów zajął się zdezorientowanymi szmuglerami we właściwy
sobie sposób. Gdy już wszyscy handlarze byli martwi żołnierze zaczęli szukać
swojego dowódcy. Bezskutecznie...
Kapitan Cody ocknął się na pustkowiu. Żar lał się z nieba, w pobliżu żadnej
żywej duszy. Płaski teren przypominał teraz wielką patelnię. Gorące
powietrze unosiło się nad ziemią. Nathan zerwał się na równe nogi.
- Co jest, do cholery? - powiedział sam do siebie. Mężczyzna rozejrzał się.
- Co to za zadupie? Gdzie są moi ludzie?
Nikt nie udzielił odpowiedzi na te pytania. Kapitan sprawdził swój ekwipunek.
Kompas, Desert Eagle, Heckler & Koch SMG... wszystko dokładnie w takim
samym stanie, w jakim znajdowało się w czasie walki z handlarzami. Cody nie
znalazł wyjaśnienia, dlaczego jest tu gdzie jest. Jako że nie należał do
ludzi szukających odpowiedzi za wszelką cenę, czy też rozczulających się
nad swoją nienajlepszą sytuacją, postanowił wędrować w kierunku najbliższej
(a przynajmniej "do niedawna najbliższej") znanej mu militarnej bazy
Stanów Zjednoczonych - zakamuflowanej pod stacją benzynową - Navarro. Wędrował
tak po pustyni pocąc się jak dziwka w kościele i rozmyślając nad związkiem
dziwnego obiektu z nagłym pojawieniem się w nieznanym miejscu. Nie licząc
stwierdzenia "kur**, przecież to nie Star Trek" nie doszedł do żadnych
konkretnych wniosków. Przeszedł tak kilkanaście kilometrów nie natykając się
na żaden ślad cywilizacji. Zatrzymał się w końcu i podrapał się po łysej
głowie.
- No nic... - stwierdził - Trzeba się zatrzymać i przenocować. Przyda mi się
sen, bo chyba zaczynam fiksować i gadać do siebie... tak jak teraz.
Chłodna noc sprzyjała odpoczynkowi, zwłaszcza po tak długim marszu w słońcu.
Następnego dnia znów wędrówka i nic ciekawego. Przynajmniej do czasu. Cody
natknął się na stojący samotnie helikopter z oznaczeniami armii U.S.A. W
pobliżu leżało kilka ciał jakichś wielkich, barczystych ludzi w zielonym
kamuflażu oraz parę martwych osób w zbrojach. Okazało się, że dwie osoby
były jeszcze żywe. Jegomość w pancerzu leżał na ziemi zbierając razy od
"zielonego" kolesia. Wielkolud dukał coś:
- Zła armia. Ty cierpieć... cierpieć bardzo!
Żołnierz był już nieźle zamroczony. Nathaniel uznał
"opancerzonego" za kolegę z U.S. Army i postanowił wtrącić się do
"rozmowy".
- Yo! Hulk! Co się przypier****sz do armii, co?
Zielony dryblas obejrzał się i krzyknął:
- Odejdź! Ja zajęty. Zabić cię później.
- Łamiesz mi serce - powiedział Cody puszczając serię z SMG prosto w klatę
rozmówcy. Martwa masa mięcha walnęła z łoskotem o ziemię.
- Dzięki...stary - wyjąkała postać w pancerzu.
- Co tam bulgoczesz. Zdejmij ten hełm. Jesteś żołnierzem armii U.S.A.
Mężczyzna ściągnął hełm i skinął głową.
- Ja jestem kpt. Nathan Cody z oddziału antynarkotykowego. Możesz mi poiwedzieć,
co tu się kur** dzieje?
- Oddział antynarkotykowy? W życiu nie słyszałem, ale miło mi pana poznać,
kapitanie.
- Gadaj lepiej, co to za zielone cioty...
- Och... te super mutanty? Standardowa grupa Mastera napadła na nas jak
naprawialiśmy Vertbirda.
- Co ty pierd**isz?! Jakie super mutanty? Zresztą, ch** mnie to obchodzi. Możesz
mnie zabrać do Navarro?
- Pewnie. Dowództwo się nie ucieszy, że tylu naszych zginęło.
- Zamknij japę i ciesz się, że ty żyjesz.
Mężczyźni wpakowali się do maszyny, która chwilę potem wzbiła się w
powietrze. Cody z zainteresowaniem przyglądał się zarówno śmigłowcowi jak
i pancerzowi towarzysza.
- Co to za zbroje? Jakiś rodzaj pancerza bojowego?
- Sir, dziwię się tym wszystkim pytaniom. Zaawansowany Wspomagany Pancerz
Energetyczny to standardowe wyposażenie już od dawna. Nic w tym niezrozumiałego.
- Nie filozuj! Powiedz lepiej, dlaczego lecąc już tyle czasu nie widziałem żadnej
autostrady czy miasta.
- Sir, pan chyba sobie żartuje. Na tym pustkowiu nie ma nic odkąd spadły tu
atomówki.
- Aaa-w dupie mam wasze testy jądrowe. Reszty dowiem się w bazie.
Żołnierz spojrzał na Nathana z zaciekawieniem. Przez dalszą część drogi
nie padło ani jedno słowo. Po paru godzinach dotarli do bazy. Żołnierz
zameldował o sytuacji i o niezapowiedzianym towarzyszu. Kapitan został wezwany
do dowódcy bazy.
- Witam kapitanie! - powiedział opancerzony mężczyzna - Dziękujemy za pomoc
w rozwaleniu tego ścierwa. Super mutanty już niedługo przestaną nam zagrażać,
ale to nieważne. Co cię sprowadza w te strony.
- Sam dokładnie nie wiem, jak tu trafiłem. Miałem normalną zadymę z
handlarzami narkotyków i nagle... JEB! I budzę się na środku pustyni.
- Handlarze narkotyków? Przecież nie zajmujemy się dealerami Jet'u?
- Jet, crack, hera, marucha, koka, czy co tam chcesz - dostajemy kasę od
kongresu i działamy.
Dowódca bazy pomyślał przez chwilę, po czym skierował kapitana na
"badania kompleksowe". Rzekomo badanie wpływu radiacji. Jednocześnie
kazał sprawdzić dane Cody'ego w bazie żołnierzy armii U.S.A. Wyniki z
wyszukiwarki zaskoczyły personel bazy. Oficer mający dyżur przy komputerze
odczytał dowódcy znalezione dane:
- Kapitan Nathaniel Peter Cody urodzony17 listopada 1965 roku ; oficer Armii
U.S.A.; weteran "Pustynnej Burzy"; specjalista od szturmowania i
zasadzek; w latach 1992-98 dowódca jednostki likwidującej przemytników z
Meksyku. Zaginął w akcji 10 lipca 1998.
- Co stwierdzili medycy o "naszym" kapitanie? - zapytał dowódca.
- Grupa krwi zgodna z danymi z bazy. Organizm nie jest napromieniowany ani nie
ma genetycznych zmian, które posiadają wszyscy obecnie żyjący na otwartej
przestrzeni ludzie. Albo musiał tak jam my siedzieć w bunkrach do dziś, albo
nie wiem... Może hibernacja?
- Nie wiem, co tu robi, ale to oficer armii. Ktoś taki jak my. Może się
przydać. Połącz mnie z dowództwem na Oil Rig.
Kapitan Cody siedział w stołówce i wtrajał przyrządzone przez kucharza
smakowite danie. Do szczęścia brakowało mu niewiele.
- Ej! Macie tu jakąś kablówkę? - zawołał do żołnierza.
- Eh... obawiam się, że nie, sir. - odparł mężczyzna.
- Kurde, nie obejrzę Simpsonów... A może chociaż jakieś radio?
- Niestety sir, też nie.
- Dooobra. Trudno. Spadam do swojego pokoju.
W pokoju czekał już dowódca bazy, który przedstawił Nathanowi sytuację.
Kapitan nie mógł uwierzyć, że minęło ponad 150 lat od jego zniknięcia. Uświadomienie
Codyemu, że świat, jaki znał, dawno temu wyparował w nuklearnym błysku, zajęło
dowódcy kilkanaście godzin... Kilkanaście godzin prezentacji danych z
holodysków i innych "pokazówek". Łącznie z krótką wycieczką po
zniszczonym kraju. Pod koniec dyskusji kapitan dostał propozycję - "Przyłącz
się do nas, do Enklavy. Nauczymy cię operować takim sprzętem, o jakim ci się
nawet nie śniło. Razem skopiemy dupę mutantom i innym przeciwnikom
Ameryki". Rano Nathaniel Cody złożył na biurku dowódcy bazy prośbę o
przyjęcie do szeregów nowej armii Stanów Zjednoczonych...
Koniec (?)
25-26.06.2001
|
|