Pociąg relacji Poznań - Gdynia wlecze się prawie 6 godzin, czyli w sam raz, by zanurzyć się w świecie Teranezji - pięknych motyli, zielonych gołębi i roślin, które chętnie na nie polują.
Zawsze wydawało mi się, że szkolną wiedzę z biologii, a konkretnie genetyki i DNA sobie dobrze przyswoiłem. Jednak opisy autora szybko zweryfikowały jakość mojej nauki i zmusiły do intensywnego wczytywania się w każde słowo, gdy tylko rozmowa bohaterów schodziła na tematy naukowe. Jak na książkę science-fiction w Teranezji część "science" jest naprawdę rzetelna, a część "fiction" idealnie wpasowuje się w potencjalny hit Hollywoodu. I nie są to bynajmniej wady książki! Fabuła jest wciągająca, główny bohater niezłym świrem, sam pomysł oryginalny, a akcja osadzona w indyjskiej scenerii, której daleko do amerykańskiego rozmachu, teorii spiskowych i niesamowitych agentów służb specjalnych. I to chyba ta odmienność nadaje książce wyjątkowy charakter.
Akcja książki rozpoczyna się na dwa dni przed zapowiadanym przez Majów końcem świata - 10 grudnia 2010 roku. Wszystko skupia się wokół jednej z tysięcy niezamieszkałych wysepek gdzieś w okolicach Australii - Teranezji. Młode małżeństwo indyjskich biologów wraz z dwójką małych dzieci to jedyni mieszkańcami wyspy, na której znajdują się motyle o anatomii odmiennej od wszystkich innych znanych gatunków. Nagła wojna na tle religijnym szybko kończy sielankowe życie naukowców. Dzieci wydostają się z kraju, ale po 18 latach los znowu sprowadza ich w rodzinne strony. Otóż w świecie biologów aż gotuje się od wiadomości o nowych gatunkach pojawiających się nagle, nawet na od dawna już zamieszkanych wyspach indyjskich. Wiedza głównych bohaterów o miejscu odkrytym przez rodziców okazuje się kluczem do rozwikłania zagadki.
© 2010 Zrecenzował Piotr 'Sajdon' Szpakowski