< NAUKA I TECHNIKA | << LITERATURA NAUKOWA
Strach w kulturze Zachodu

Strach w kulturze Zachodu
Autor: Jean Delumeau
Tytuł: Strach w kulturze Zachodu
Wydawca: Volumen
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 492
ISBN: 978-83-7233-028-4

Inny wydawca, dużo lepsza szata edytorska i mylący podtytuł - "Oblężony gród", opuszczony w wydaniu sprzed ćwierćwiecza. Intencje autora, wybitnego francuskiego historyka, lepiej oddawałoby tłumaczenie - "Oblężona twierdza", mniej dosłowne, za to budzące właściwe skojarzenia. Chodzi o Kościół i jego nastawienie do świata. Autor pisze o tym wprost, a dodatkowo mogą o tym świadczyć tytuły rozdziałów o lękach elity z drugiej części książki: Oczekiwanie Boga, Szatan, Agenci Szatana (kulty amerykańskie i islam, Żyd, kobieta) i Represja czarostwa.

Z tym dziełem jest kłopot i to co najmniej podwójny. Po pierwsze, jest to część większej całości, w której autor przenikliwie, nowatorsko i ciągle świeżo analizuje powstanie i trwanie kultury wciąż żywej (nisza radiomaryjna), a do niedawna dominującej na Zachodzie - opartej na poczuciu winy i grzechu, w której Bóg jest raczej surowym Sędzią niż miłującym Ojcem. (Zobacz tegoż autora: "Strach i grzech" i "Skrzydła anioła".) Po drugie, najciekawsze wydaje mi się to, co nie bardzo pasuje do profilu Schronu. Choćby te trzy rozdziały o agentach Szatana, a szczególnie o kobiecie. Nie podejrzewałem wcześniej, że w kulturze Zachodu są aż takie pokłady mizogini.

Może kogoś zaskoczę, ale w tej historycznej pracy o Europejczykach żyjących pomiędzy XIV i XVIII wiekiem (autor nie trzyma się jednak niewolniczo zakreślonych ram czasowych) można znaleźć postapo w czystej postaci. Dwa rozdziały - o dżumie i o oczekiwaniu końca świata - mogą, a nawet powinny, zainteresować najbardziej ortodoksyjnych miłośników klimatów.

Dżuma budziła powszechny lęk - niezależnie od społecznej pozycji człowieka - podobnie jak ciemność i bunty (czyli polityczna niestabilność) analizowane w kolejnych rozdziałach pierwszej części pracy. Delumeau nazywa ją "wielką postacią dawnej historii" podkreślając jej wpływ na wyobraźnię Europejczyków i widoczne w naszej kulturze upodobanie do obłędu, sadyzmu i makabry. Ponieważ skonstruowaną przez autora typologię zbiorowych zachowań w zadżumionym mieście zamierzam szerzej przedstawić - bo można ją odnieść do innych (post)apokaliptycznych sytuacji - to na omówienie lęków eschatologicznych elity braknie miejsca.

Poniżej minimum informacji wprowadzających w klimat.

Po mniej więcej pięciowiekowej przerwie dżuma pojawiła się znowu w Europie, na Krymie w 1346 roku i od tego czasu, aż po ostatnią wielką epidemię w Marsylii (1720 r.) nawiedzała kontynent (zwłaszcza miasta) kapryśnie lecz nieubłaganie, co najmniej dwa, trzy razy na pokolenie. Częstotliwość epidemii stopniowo - przez wieki - spadała. Groza była niezmienna. Pierwszy atak (apogeum 1348 - 1350) był najsilniejszy, do roku 1351 miała umrzeć "trzecia część świata". Froissart, autor tych słów, nie był daleki od prawdy, nawet jeśli trochę przesadził. Taka była europejska średnia, maksima były znacznie wyższe. Miasta traciły często nawet połowę mieszkańców, a bywało, że i trzy czwarte. Nie bez znaczenia była początkowa bezradność i bierność władz (Florencja wyjątkiem), jeśli nie liczyć zapobiegawczych pogromów. Z czasem wachlarz stosowanych środków bezpieczeństwa się rozszerzał.

Po obszernym, pełnym dat i liczb wprowadzeniu, autor przechodzi do omówienia sygnalizowanej już typologii. Przedstawiam ją w wielkim skrócie, pomijając lub tylko sygnalizując przykłady, cytaty, analizy i liczne poboczne wątki przedstawione na czterdziestu stronach. Ryzykownie, bo właśnie to jest w tej pracy najciekawsze.

Faza pierwsza - zaprzeczenie. Wbrew - zdawałoby się oczywistym - faktom, za to zgodnie z krótkowzrocznym interesem mieszkańców, pierwsze symptomy są lekceważone i negowane. Przychodzi to tym łatwiej, że zaraza zwykle zaczyna się w dzielnicach biedoty. Władze uspokajają, mnożą komisje. Eksperci orzekający niezgodnie z oczekiwaniami, są uznawani za niewystarczająco dobrych.

Kiedy faktom nie da się już dłużej zaprzeczać, wybucha panika - faza druga. Tylko ucieczka "wcześnie, daleko i na długo" (według zaleceń Sorbony z XIV wieku) jest w miarę bezpieczną strategią przetrwania. Najbogatsi dają sygnał, ale większość nie ma ani gdzie, ani za co uciekać. To okres żniw dla szarlatanów, sprzedających cudowne środki.

Z chwilą zamknięcia bram (pilnowanych w razie potrzeby od zewnątrz) rozpoczyna się najdłuższa i najbardziej zróżnicowana faza trzecia - postępująca, wielopłaszczyznowa izolacja. Drakońskie czasem zarządzenia władz miejskich mają niezłe uzasadnienia praktyczne, psychologiczne lub medyczne (zgodnie z ówczesnymi poglądami) i dają przynajmniej poczucie kontroli nad sytuacją. Chodzi o dostawy żywności, kontrolę cen, "stymulowanie" i rozdział jałmużny, identyfikację chorych i zasady kwarantanny, wywożenie i grzebanie zwłok, zwalczanie przyczyn zarazy, czy wreszcie o podtrzymywanie upadającego morale. Niektóre z tych decyzji mogą nam się wydawać ryzykowne (zbiorowe, długotrwałe praktyki religijne; zatrudnianie kryminalistów w roli "kruków"), bezsensowne (nieustanne palenie ognisk; okadzanie siarką i prochem; noszenie masek z wonnościami), okrutne (wybijanie zwierząt), a nawet przeciwskuteczne (zamykanie całych rodzin w domach dotkniętych zarazą - i tak uciekali). Fakt, to działanie na oślep, ale właśnie dzięki takiej metodzie prób i błędów opanowano dżumę przed odkryciem bakterii.

Lekarze zalecają zachowanie stoickiego spokoju. To rozwiązanie dla elity, która - jak bohaterowie "Dekameronu" Boccaccia - ucztuje w dobrowolnej izolacji, tłumiąc strach opowiadaniem pieprznych historii. Wielu ludzi zamkniętych i pozbawionych nagle przyszłości "chwyta dzień" w mniej wyrafinowany sposób, pijąc i nurzając się w rozpuście. Żarliwa pobożność sąsiaduje z bluźnierstwem i świętokradztwem. W miarę postępów epidemii coraz częściej można się natknąć na szaleństwo i apatię - obojętność i rezygnację z wszelkich środków ostrożności. Dojmującą ciszę i pustkę przerywają tylko paroksyzmy agresji wobec "winnych". Każdy odmieniec może zostać kozłem ofiarnym. Rozpadają się więzi społeczne, nawet rodzinne. Czasem - jeśli władza nieudolna lub nieobecna (na skutek śmierci lub ucieczki) - dochodzi do całkowitej anomii. To faza szczytowa. "Każdy przeto mógł czynić co chciał" - jak pisze Boccaccio.

Wiele relacji cytowanych przez autora, sklasyfikowałbym chętnie jako miejskie legendy, ze względu na ich okrucieństwo i absurdalność (zadżumiony całujący na ulicy ciężarną kobietę, mężczyźni chodzący z bronią by trzymać chorych na dystans), ale niestety brzmią całkiem wiarygodnie. Jedno jest pewne, w zadżumionym mieście zniknęli "porządni" ludzie środka, pozostali tylko tchórze i nieliczni bohaterowie.

Choroba wreszcie słabnie, traci zjadliwość, liczba zgonów maleje. Nadzieję (ostatnia faza) może wzbudzić (jak w Marsylii) nawet widok karawanu - symbolu powrotu do normalności. To okazja do kolejnych ekscesów i ... wzrostu zachorowań. Epidemia kończy się szałem małżeństw. Delumeau obszernie cytuje w tym miejscu francuskiego XIV - wiecznego kronikarza. Tutaj tylko dwa zdania: "Niestety! Z tego odnowienia świata świat nie wyszedł poprawiony. Bowiem ludzie byli jeszcze bardziej chciwi i skąpi, bo pragnęli posiadać znacznie więcej niż przedtem; stając się bardziej chciwi, tracili spoczynek na spory, podstępy, waśnie i procesy". To już normalność. Myślenie w stylu: "bezpańskie dobro nie może się zmarnować", i "dlaczego ma mieć on, a nie ja?" jest typowe dla ludzi w normalnych czasach.

Autor obszernie przedstawia i omawia liczne, zróżnicowane źródła (przy ikonograficznych dokuczliwy i niezrozumiały jest brak reprodukcji). Wielokrotnie wraca w rozdziale o dżumie do "Dziennika roku zarazy" Daniela Defoe, nazywając go najlepszym dokumentem, mimo powieściowego charakteru. Wynajduje prawdziwe perełki. Daje w ten sposób czytelnikowi poczucie bezpośredniego kontaktu z przeszłością, często złudne, ale bardzo przekonywujące.

"Strach w kulturze Zachodu" imponuje rozmachem, kompletnością i kompozycją. Jest kompendium wielowiekowych strachów, lęków i obaw. Mistrzowska analiza szczegółu i dobór przykładów, przesłaniają wątpliwe czasem wnioski (np. co do przyczyn obsesji dotyczącej czarów i masowego palenia czarownic w okresie odrodzenia). Dobry styl sprawia, że czytając nie czujemy ani zmęczenia, ani chaosu. Tłumacz, Adam Szymanowski, stanął na wysokości zadania. Do przeczytania w całości, lub w dowolnie wybranych fragmentach. Dla wszystkich lubiących czytać by wiedzieć. Czyli wyłącznie dla wiedźm, dla niewiast w żadnym wypadku - językowy seksizm nie do uniknięcia. Płeć bez znaczenia.

© 2011 Zrecenzował Jerzy 'Jerzy' Kubok

< NAUKA I TECHNIKA | << LITERATURA NAUKOWA