< POSTKULTURA | << FILMY
Fahrenheit 451

Plakat z filmu 'Fahrenheit 451' Fahrenheit 451
Produkcja: Wielka Brytania 1966
Reżyseria: François Truffaut
Scenariusz: François Truffaut, Jean-Louis Richard
Obsada: Oskar Werner, Julie Christie, Cyril Cusack i inni
Muzyka: Bernard Herrmann
Zdjęcia: Nicolas Roeg
Czas: 112 min.

Ekranizacja klasycznej dystopijnej powieści Raya Bradbury’ego, 451 stopni Fahrenheita ma już ponad pięćdziesiąt lat. Wystarczająco, by zniechęcić duże grono odbiorców poprzez swoją nieco archaiczną formę – czy jednak tak na pewno jest i w tym przypadku?

„To wszystko powieści. O ludziach, którzy nie istnieli. Ci, którzy to czytają, stają się później nieszczęśliwi - tęsknią za ułudą, która nigdy się nie ziści”.

Kontrola nad literaturą to jeden z bardziej istotnych elementów ustroju totalitarnego. W zaprezentowanej tu wizji mamy do czynienia z ekstremum – czytalnie jakiejkolwiek książki jest prawnie zabronione, a dzieła literackie przeróżnych autorów i gatunków masowo palone przez strażaków (którzy nie muszą już gasić pożarów, bo domy budowane są z ognioodpornych materiałów). Głównym bohaterem jest strażak Montag (Oskar Werner), który zaczyna wątpić w słuszność dotychczas wyznawanych doktryn za sprawą przypadkiem poznanej kobiety (analogicznie do np. Roku 1984 czy Equilibrium). Zaczyna więc czytać to, co do tej pory bezrefleksyjnie niszczył i zdaje sobie powoli sprawę z tego, że wbrew temu, co mówił mu jego kapitan, książki mogą jednak coś ze sobą nieść.

Podczas seansu umknął mi fakt, że zarówno Clarissa, kobieta otwierająca oczy Montagowi, jak i jego płytka i zaślepiona telewizją żona są grane przez tę samą aktorkę (Julie Christie). Znakomicie pokazała dychotomię między podejściem człowieka oczytanego, a zapatrzonego w ekran. Świetnie wypadają sceny, w których postacie z telewizora mają dać żonie Montaga złudzenie wyboru, że ma jakiś wpływ na przebieg oglądanego programu, ale ta nie ma opinii, nie może się zdecydować i jest zupełnie nijaka. Co innego Clarissa - kobieta, z którą da się porozmawiać, ma swoje zdanie i chce odegrać jakąś rolę, a nie być jedynie biernym widzem. Poza nią dość dobrze wypada też przełożony Montaga, kapitan Beatty (Cyril Cusack), starający się zadbać o Montaga według wyznawanych przez siebie prawd. Wygłaszane przez niego slogany o szkodliwości książek na długo zostają w głowie po seansie, odnosząc naturalnie odwrotny skutek - widzimy dzięki temu, dlaczego potrzebujemy powieści, biografii czy dzieł filozofów.

Sprytnie zastosowano minimalistyczne efekty mające uwiarygodnić zasugerowanie, że akcja dzieje się w przyszłości (choćby przy środkach transportu). Zadbano też o określoną paletę kolorów mającą podkreślić jak bezbarwne jest życie bez książek oraz jak nijacy i podobni do siebie są ludzie bez własnego zdania i opinii, ślepo podążający za modami serwowanymi przez media (wciąż piszę o filmie!). Pomaga to wyjść z pułapki archaiczności (jedynie sekwencja latających strażaków niesamowicie bawi). Trochę gorzej sprawa się ma, jeśli chodzi o oprawę muzyczną, której dynamika jest dość niezgrabna – w wielu momentach mamy do czynienia z dramatycznymi smyczkowymi motywami, nawet wtedy, kiedy nie są one konieczne.

„Wy nie żyjecie, tylko zabijacie czas”.

To, o czym przed filmem można było jedynie przeczytać, teraz przybiera materialną formę. Trudno patrzeć obojętnie na sceny palenia książek i z trudem przychodzi zgodzenie się na takie poświęcenie w celach zekranizowania literackiej wizji. Na pewno wciąż warto się z nim zapoznać, nawet pięć dekad później. Film bowiem zachowuje swoje ponadczasowe przesłanie i skłania do myślenia. Pokazuje, jak ważna jest literatura, i choć zachowanie bohaterów może nam się wydać nieco zabawne, to w dobie słabnącego czytelnictwa pozostaje ważnym głosem wołającym o jego przetrwanie.

© 2018 Kamil 'Wrathu' Kwiatkowski

< POSTKULTURA | << FILMY